Victor pisze: Dopuszczasz możliwośc, że coś wyjdzie w ocenie dostatecznej?

Mam nadzieję ze będzie przynajmniej dostatecznie dobrze ale ile to jest dostatecznie?
Ile muszę opanować pamięciowo żeby było dostatecznie?Nie wiem tego więc muszę zapamiętać jak najwięcej...
Rusty pisze:
Kiedy ostatnio uprawiałeś seks? Kiedy ostatnio przytulałeś się z jakąś dziewczyną?
Nie pamiętam :p...
Rusty pisze: Kiedy ostatnio zupełnie beztrosko śmiałeś się z kumplami? Kiedy ostatni raz uśmiechnąłeś się do kogoś bez zmuszania się do tego?
No właśnie,śmiać to ja się dosyć często śmieję ,nawet o tym mówiłem na swojej pierwszej psychoterapii kilka dni temu...
Potrafię się śmiać bez zmuszania do śmiechu a cała niezwykłość polega na tym że przeżywam dwa skrajne stany jednocześnie.
Mam np jakąś myśl,coś trudnego,ciężkiego,bolesnego etc w głowie mi to siedzi i uwiera,nie wygodnie mi we własnym ciele
jednocześnie uśmiech nie znika z twarzy bo w tym samym czasie przeżywam coś zabawnego,np oglądam komedię i nie uciekam dzięki niej od problemu,po prostu autentycznie mnie ona bawi chociaż jednocześnie przeżywam też ten drugi stan,ten przeciwny
Kiedyś gdy jeszcze byłem dzieckiem,śmiałem się na pogrzebie :p nie z pogrzebu tylko w jego trakcie
Z jednej strony zastanawiałem się nad życiem i śmiercią patrząc na odsłonięte zwłoki w trumnie ,zadawałem masę pytań na które dorośli reagowali "skąd Ci się w ogóle takie myśli biorą?Ja nie wiem,nigdy sie nie zastanawiałem...bóg tak chciał" itp
Miałem wizje własnej śmierci,tego jak mnie zakopują a ja się budzę w trumnie bez wyjścia i nie mogę nic z tym zrobić,duszę się...i śmiałem się bo akurat coś zabawnego mi sie przypomniało,albo widziałem bajkę w telewizji i ciągle ze mną były te zabawne dialogi
Na zasadzie że ktoś coś powiedział,coś podobnego,skojarzenie z zabawna sytuacją następowało i wtedy ten paradoks:
Z jednej strony kontemplacja śmierci i kruchości życia,a z drugiej nastrój wesoły...jakby płacz ze szczęścia
Tylko że mój płacz był płaczem z bólu a śmiech był śmiechem radości :p i oba występowały jednocześnie.
Najgorzej było wtedy gdy kazano mi się uspokoić,tzn nie śmiać w sytuacji w której uśmiech był nie na miejscu.
Nikt nie rozumiał ze ja sie nie śmieję z tego co się wokół wydarza,ja po prostu miałem dobry nastrój pomimo złego nastroju
Zastanów się więc: czy na pewno wszystko jest z Twoim życiem w porządku?
Oczywiście że nie wszystko
Czujesz się szczęśliwy?
Tak
Chciałbyś prowadzić takie życie aż do chwili śmierci?
Nie
(wiem jak to wygląda te trzy ostatnie odpowiedzi ale tak właśnie jest)
Założę się że teraz mówisz sobie: przecież nie jest tragicznie, mam co jeść, mam w co się ubrać, na nic nie choruję
Nie zupełnie

tragicznie nie jest ale chorować choruję

(no,i w tym właśnie momencie pojawia sie na mojej twarzy uśmiech od ucha do ucha i wcale nie czuję depresji,raczej przyjemne uczucie jak przy piwku ze znajomymi...chociaż nie piję alko i nie mam znajomych z którymi gdzieś wychodzę...i właśnie pojawił sie kolejny wybuch śmiechu )
Druga sprawa: nie jesteś wyjątkowy. Tzn. objawy nie czynią Cię wyjątkowym, co najwyżej zamieniają Twoje życie w drogę krzyżową. Każdy jest inny i przez to wyjątkowy ,

no właśnie o to chodzi że każdy jest wyjątkowy inaczej
ale na pewno posiadanie objawów nie czyni Cię kimś lepszym/gorszym.
To akurat jest jasne,nigdy nie czułam się lepszy z powodu tego ze jestem gorszy
Zanim zacząłem ogarniać moje życie też myślałem że jestem inny (nieprzystający do standardów), ale okazało się że jestem jak najbardziej normalny - może wrażliwość mam ponadprzeciętną, ale to akurat zaleta .
Zgadza sie
chcesz zadowolić dziewczynę pod każdym względem. Tak jakbyś czuł się szczęśliwy nie z tego powodu że po prostu z nią będziesz, tylko dlatego że ona Cię zaakceptuje.
Chodzi o to że abym był szczęśliwy ,nikt nie musi mi robić dobrze tak jak lubię(dosłownie i w przenośni,nie mam potrzeby bycia
biorącą)
Największą przyjemność sprawia mi świadomość że będąc
dawcą,jestem źródłem przyjemności dla drugiej połówki.
Na pytanie co lubię odpowiadam:żeby było tak jak lubisz :p bo bycie dawcą przyjemności jest przyjemniejsze niż bycie biorcą.