Nie wiem czy w dobrym miejscu piszę swój pierwszy pościk, ale jestem nowy więc wybaczcie.
Historii swojej chyba tu i teraz nie będę przytaczał. Jak ktoś powiedział, nerwice sa schematyczne i ja chyba tez pod schemat podpadam. Dzieciństwo w oparach alko, trochę za dużo wymagań i krytyki, za mało akceptacji i miłości. Pewne schematy wdrukowane w psychikę przez lekowa mamę i nerwicowego tatę. A potem życie dołożyło swoje. Złe przekonania na swój temat, niska samoocena, konflikty wewnętrzne i wiadomo..
Zawsze czułem, że coś nie tak do końca w mojej główce się dzieje,ale identyfikowałem to jako strachliwość, nieśmiałość..pesymizm.
Lat temu kilka zmarł tata. Patron rodziny. oparcie, ostoja. Poczułem się sierotą. Leciałem jeszcze ze dwa trzy lata rozpędem, aż w końcu dogoniła mnie nerwica. Przyszła. Powiedziała dzień dobry, zakręciła błędnym kołem objawów, lęków przed objawami, objawów..i zaczęło się to co wszyscy znacie.
Gdzieś w końcu za dużo było napięcia , stresu, nadmiarowej odpowiedzialności za moją rodzinę nową i pierwotną, osieroconą przez ojca.. I bach.
Zaliczam się do grona szczęśliwców, którzy nie mieli napadów paniki w wersji high definition. Były to średnio nasilone zalewy lęku, trochę derealizacji i ogólne napięcie. Podobno kryzys w życiu człowieka jest etapem rozwoju. jest po ty, byśmy zobaczyli że coś jest nie tak. Twój umysł mój Ci zobacz - gdzieś coś jest nie tak. I rzeczywiście, intuicyjnie zacząłem postrzega jak wiele rzeczy jest nie tak.
Dziś jestem po terapii. polecam każdemu. Trudno przecenić jej pozytywny wpływ na wszelkie zaburzenia nerwicowe. Zakończyliśmy ja po półtora roku trwania, zgodnie z terapeutka.
Ostatni raz spotkaliśmy się dwa tygodnie temu.
Czemu więc forum?
O sobie, swoich doświadczeniach wypowiem się jeszcze może kiedyś, może tu, może prywatnie, może przy okazji wspierania innych, tych na początku drogi 9 a jaki potrafi on byc, wiemy), ale dziś chciałem by ktoś pomógł mi opdowiedzieć na pewne pytania.
Czuje się dobrze. Zadziwiająco dobrze. Ale koniec terapii, w okresie jej wygaszania był dla mnie bardzo trudny. I teraz widzę, że czas po terapii jest tez niełatwy. Mam nadzieje ze tylko teraz w początkowym okresie. Czuje się trochę jak dziecko co wyjechało z domu rodzinnego na studia, w nieznanie:) Albo jak chłopak co rozstał się z dziewczyną..Dziwne uczucie..

Raz w pracy, zwołał mnie szef i z innym szefem coś mi tłumaczyli do wykonania a tu bach! ataczek...na szczęście się rozszedł i jakoś nie zatrzymałem się przy nim.
Potem było spotkanie integracyjne u kolegi w domu, część ludzi znałem, ale było to raczej precedensowe zajście i siedzimy przy stole, wszyscy lekko spięci, początek imprezy i bach! ataczek:)) Ale jakoś opanowany.
To juz mnie lekko rozstroiło i wiedząc ,że we wtorek w pracy mam spotkanie z szefostwem, wideokonferencje już byłem pewny, że to się powtórzy i co ? i Bach ataczek!!
tym razem benzodiazepina musiała pomóc.
I wiecie co jest ciekawe ,że przed i w trakcie terapii te objawy były inne. A teraz są takie punktowe, celowane. Przypominają trochę fobie społeczną. Ale ta wydaje mi się występuje u mnie od zawsze w umiarkowanej formie. I zawsze jakiś stres odczuwałem przy ważnych rozmowach w pracy, przy spotkaniach towarzyskich, ale bez takich atrakcji jak ostatnio. moje problemy na tym tle wynikały z ogólnych predyspozycji i błędnych przekonań. ( jestem niekompetentny, mało wiem, mało wartościowy pracownik, zwolnią mnie, znajomi jak mnie lepiej poznają na imprezie to zobaczą jaki jestem mało fajny itp.) Ale te przekonania i inne sprawy ( konfl. wewn.) rozbiliśmy na terapii i wiem, zdaje sobie z wielu rzeczy sprawę. jestem uświadomiony i jak powiedziała moja ( Boże sprzyjaj jej w życiu:)) terapeutka - jestem po jasnej stronie mocy.
i teraz jestem lekko skonfundowany. I jeśli zastosować tu moja terapeutyczną wizualizację to czy może być tak,ze stary ja musi ustąpić miejsca nowemu. Zdrowsza część musi w końcu wyjść na wierzch i na kopach pogonić neurotyczną i nieświadomą, zautomatyzowaną " chorą" , a właściwie zaburzoną moja stara część w cholerę? I proces ten, przyspieszony przez finał terapii powoduje tarcie, zmaganie się wewnątrz i stąd te dziwne, niespodziewane napady?
Tak było często w trakcie terapii i stad znam ten schemat. Kiedy nowe uświadamiane ja było atakowane mocno przez te stare co nie chce wyjść z głowy. Bo jak trzydzieści lat się tam zadomowiło to i wiadomo..niełatwo ustępuje.
Więc może to to? Może ktoś , zwłaszcza psycho podpowie coś w tym względzie.?
Bo wiecie co jest dziwne? Ze poza tym czuję się cudownie. Swieżo. Mądrze. Jestem inny, jakiś "ulepszony". Głębiej czuję, przeżywam. Otwieram się. Kocham syna, zonę inaczej. O znajomych i moich relacjach z nimi myślę i czuje inaczej. Widzę proporcje odpowiednie. jestem tu i teraz. Ciesze się życiem. Jednym słowem. jest tak jak powinno być po skutecznej terapii.
Więc co do cholery?:))
Może dlatego własnie ze na spotkanie ze znajomymi poszedłem mimo ze stare ja juz mi podsuwało milion powodów by nie iść, wycofać się, zostać w domu. A ja poszedłem i było wspaniale.( mimo małego detalu w postaci ataczku:)). Może dlatego że w pracy czuję się teraz osobą ważną, istotna dla firmy i dysponująca wiedzą i kompetencjami i chcę upomniec się o swoje zasługi ( awans, podywyżka?) bo CZUJĘ SZCZERZE i autentycznie, że na to zasługuję...to może dlatego własnie stare ja jeszcze wytacza ostatnie działa?
Nawet jak wchodzę na to forum to odczuwam mały niepokój..coś każe mi stad się zmyć. I jak piszę tego posta to po mału mi w głowie się kręci.
Ale olewam. Znamy sie już z moim lęczkiem:))
Zawsze zastanawiałem się na ile można wyjść z nerwicy lekowej. Czy będzie tak jak kiedyś przed? Ze nic a nic już sie nie dzieje i nie grozi? Czy coś tam zawsze zostanie, ale jesteśmy wyposażeni ( terapia, wsparcie, fora, doświadczenie)w wiedzę o sobie, przyczynach, mechanizmach, schematach, w narzędzia radzenia sobie, w nowe scieżki neuronowe, które już lepiej nami kierują. Ale to "coś" ten mały ogienek zawsze się gdzieś tam tlić będzie i trzeba go tam katem oka..gdzie śmieć na uwadze..
Może powienienem więcej poczytać wątków ogólnych na forum. Może już ktoś to powiedział, opisał.?
A może ktoś powie coś mądrego.
Słyszałem też, że czasem mimo terapii ktos może mieć po prostu predyspozycje organiczne do lękliwości i niepokoju i jest to pewna dysfunkcja i warto brać leki przeciwlękowe.
Dlatego chyba skonsultuję się jeszcze z psychiatrą.
Nigdy nie brałem leków poza doraźnymi benzo.
Ale..ja się czuje super.Zero błędnego koła pomiędzy tymi ostatnimi strzałami. Jak mnie napad paniki zaczyna brać i się zbliża to się usmiecham pod nosem..serio. I oddycham sobie głęboko i nie brałbym benzo gdyby nie praca i muszę tu jakos spełnić obowiązki. w domu, na imprezie, przetrzymałbym. Na imprezie puściło w kilka minut. Olewam te napady, śmieję się z nich, ignoruje.
Nie boje się.
jeszcze jak echo napadu w pracy brzmiało to myślałem co to będzie, jak już tak zostanie i nie będę mógł pracować itp( standard) ale potem, dziś, po dwóch dniach mam to totalnie w dupie i nie przejmuję się tym.
Zatem sam sobie chyba bym nic nie przepisał, a zalecił doraźne najwyżej leki w przypadku napadu...
nie wiem..
Anybody?
Fajnie jakby ktoś coś powiedział, wsparł. Ja mam w planie trochę afirmacji i medytacji, do tego sobie Schultza zapodaje od paru dni. Taki mam planik na małe wzmocnienie. i doczytam sobie coś na forum i znajdę może odpowiedz. Bardziej rejestruję się tu by pomagać. Dzielić się doświadczeniem. Moja terapeutka podkreśliła, że mam wysoką intuicję w temacie. NA pewno się tu przydam..I hope:) Ale jakby ktoś poklepał po plecach i coś mądrego dopowiedział. ..super.
Nie mogę przeczytać ponownie ( na szybko z pracy:)) i sprawdzić styl więc wybaczta. Tak tez i literówki.tak mam