Mam pytanie odnośnie trochę nerwicy, trochę depresji. Opisałem mój obecny stan w poście: masz-slabszy-dzien-okres-z-derealizacja-wyzal-sie-swobodnie-t3110-990.html. Martwi mnie przede wszystkim "to że ludzie którzy nerwicy dostali od nie wiem trawki, sytuacji w domu czy coś to jednak mają czasem możliwość zmiany, zlikwidowania źródła nerwicy, depresji itd. No a ja no niestety takiej możliwości nigdy mieć nie będę". U mnie wyglądało to mniej więcej tak: trauma -> depresja -> rozkręcanie się nerwicy -> paniczne lęki -> DD -> teraz znowu depresja (pisałem o tym że jak zacząłem zajmować się wieloma problemami np. społecznymi (jestem strasznie nieśmiałą osobą), problemami w domu, szkole itd. to ta depresja nawet jakby odpuściła, teraz kiedy zaczęła się nerwica ,DD i brak wsparcia od taty (wsparcie ze strony mamy, brata no rodziny mam oczywiście, ale brakuje mi tej jednej osoby) depresja znowu się pojawiła). Moje pytanie będzie bardzo trudne i oczywiście wiem że odpowiedzi na nie może nie być, ale czy po wyjściu z DD, wyjścia z nerwicy, czy możliwe będzie moje dalsze funkcjonowanie? tzn. brak nawrotów nerwicy, DD? Nie widzę już zupełnie wyjścia z tej mojej sytuacji, nie widzę żadnego sposobu na rozwiązanie problemu, no bo w końcu jak przecież życia tacie nie przywrócę

. Możliwe że to przez to że przez te ostatnie dni złapałem strasznego doła, właśnie przez ten brak uczuć do taty. Przez tą depresje i te uczucia że jest coraz gorzej, (a czuje że jest gorzej), myślę sobie oczywiście o słowach psychiatry że mój stan jest na "granicy" i się boje że teraz wchodzę w taki stan że już teraz to nic mi nie pomoże. z dnia na dzień coraz bardziej mnie ta myśl przygnębia, że to się stało na prawdę. Czuje jakbym zaczął tak w 100% sobie uświadamiać że tak, tak się właśnie stało, to był mój tata, to on zginał w tamtym wypadku. Zacząłem się panicznie bać tego faktu, który wcześniej wywoływał u mnie tylko niesamowitą rozpacz i żal. Nie wiem już co mam ze sobą zrobić. Bardzo się zamknąłem w sobie po śmierci taty, stałem się jeszcze bardziej nieśmiały, powoli zacząłem tracić najlepszych kumpli, a teraz ta nerwica i napady lęków to już to wszystko przypieczętowały, już wszystko powili tracę, zero motywacji do niczego. Niedawno to jeszcze na siłownie chodziłem, miałem jakieś imprezy w głowie, żeby się "uspołecznić", myślałem sobię że ja nie mam zamiaru żyć cały czas zamknięty w sobie żeby nikt nie poznał jaki jestem naprawdę, chciałem się zmienić coś z tym zrobić, a teraz nic, zero, nic nie ma dla mnie sensu. Aż mi głupio pisać o tym wszystkim, ale czasem muszę z siebie trochę "wywalić". Chyba dopadła mnie najmocniejsza deprecha jaką miałem od tamtego zdarzenia. Oczywiście zrozumiem jeżeli na to co tu opisałem odpowiedzi raczej nie ma, no bo przecież każdy jest w końcu inny i nie czuje tego samego

Nie widziałem za bardzo gdzie to powinienem napisać no ale napisałem tutaj.