na forum nie jestem nowa, wspierała mnie już Ciasteczko za co serdecznie jej dziękuję bo otrzymałam od niej ogromne wsparcie. Przeczytałam już praktycznie wszystkie forumowe artykuły, przesłuchałam nagrań ale.... wciąż nie jest dobrze. Piszę ten post w nadziei że może ktoś ma podobne problemy bo ja już nie wiem co mnie męczy. A może to nadmiar wolnego czasu? Proszę w ewentualnych opiniach o kopnięcie mnie w tyłek jeśli będzie trzeba

Mam 24 lata i latem skumulowało mi się wiele stresów. Praca magisterska, stres w pracy - przedszkole, samobójstwo bliskiej przyjaciółki z czasów studiów. To ostatnie mnie dobiło, nie wiedziałam nawet że aż tak bardzo do czasu aż wybuchnęłam histerycznym płaczem kilka dni później i nie mogłam się uspokoić. Od tamtej pory czuję się jakby ktoś wyłączył jakiś prztyczek odpowiadający za poczucie bezpieczeństwa, integralności ze sobą, chęci do życia... Z miesiąc przed tym zdarzeniem przydarzył mi się atak paniki w busie, ale opanowałam go i było ok. Kilka miesięcy wcześniej również miałam coś podobnego - zamroczyło mnie i serce zaczęło łomotać, ale trwało to kilka sekund i zapomniałam o tym. Od czasu do czasu miałam też przeskoki serca. Poczytałam, nerwica stwierdziłam. Ale ile do cholery można się z tym bujać? Mija już pół roku, oczywiście były różne fazy tego co mi dolega, na początku masakra. Chodziłam jak zombi, nic mi się nie chciało, jedynie czytać w internecie o tym co może mi być. Byłam totalnie zamknięta w swoim umyśle. Objawy somatyczne, problemy ze snem z jedzeniem, pogorszony wzrok. Później postanowiłam wziąć się za siebie, poszłam do psychologa ale po 4 wizytach zrezygnowałam, bo pani psycholog co rusz wymyślała nowe teorie ignorując to co jej powtarzałam na każdej wizycie. Żyłam w napięciu ale starałam się żyć tak jak dawniej. W międzyczasie przerażała mnie myśl że ja mogę sobie coś zrobić tak jak ta koleżanka. Nie wiem skąd to się wzięło bo zawsze kochałam swoje życie, bliskich itp. ale to było i nadal jest jak obsesja. Że to nie minie i będzie tak źle że już nie dam rady i coś sobie zrobię.
To co dokucza mi teraz to poczucie że nic nie jest ważne. Ubzdurało mi się że wszystko jest bez sensu bo to tylko wytwór ludzki, więc po co żyć, po co się starać jak i tak się umrze. Patrzę na polityków - bam, kłócą się jak osły a i tak to wszystko bez sensu, lekarze - bam - po co leczą i tak wszyscy umrą. Przeraża mnie to i staram się tłumaczyć to sobie na różne sposoby ale to poczucie wraca. Czuję się jakbym obudziła się z beztroskiego snu i przejrzała na oczy że wszystko jest bezwartościowe bo wiadomo do czego to zmierza. Dodatkowo mam bóle głowy które potrafią męczyć mnie codziennie, takie migrenowe, pulsujące z obu stron skroni. Mam też problemy z trawieniem, a to zmniejszony apetyt a to wzdęcia. Przy czym jem normalnie, czuję głód, mam zachcianki. Moi bliscy są dla mnie najważniejsi - w tym całym braku ważności troszczę się o nich jak tylko potrafię. To trzyma mnie w ryzach bo czuję że jakbym ich nie miała to bym się całkowicie rozsypała. Czy to może być depresja?
To co wg. mnie skreśla rozpoznanie depresji to - brak problemów ze snem, nie przybrałam ani nie spadłam na wadze w ciągu tych 6 miesięcy, mam wolę walki, co raz układam sobie nowy plan działania i nowe postanowienia, dbam o siebie, lubię wychodzić na zakupy, kupować nowe kosmetyki, oglądać filmy i ostatnio zaczęłam książkę która mnie wciągnęła. Wzruszam się na filmach, ale nie tylko , potrafię wzruszyć się na głupiej reklamie, jeśli np. pokazuje miłość albo troskę o drugą osobę, co wg mnie też jest nienormalne. Nie chcę iść do psychiatry, boję się diagnozy, leków. Z drugiej strony życie z poczuciem bezsensu i w napięciu mnie wykańcza. Boję się że coś sobie zrobię. Co o tym myślicie ludzie? Miał ktoś z Was podobne problemy?
Pozdrawiam,
Monika aka lękowa.nerwica