Nie mógłbym powiedzieć, że sam fakt tego, że przez większość życia byłem zaburzony psychicznie, w ogóle nie wpłynął na moje życie. Że mnie to w ogóle nie zblokowało, czy też nie zabrało wówczas pewnych możliwości.
Bo patrząc na to w całości to nerwica natręctw, lęk społeczny okropnie wpływał na jakość moich relacji z innymi oraz życia, jak byłem dzieckiem a potem nastolatkiem.
Trudno wyrazić mi to jaki wówczas miałem poziom życia. Szczególnie, ze ciągle byłem do tego w stanach depresyjnych, jak każdy młody człowiek z tego rodzaju problemami.
A w rodzinie byłem do - pomóż, pozamiataj.
Trochę mnie ratowała jeszcze pewna charyzma i umiejętność "gadany", jak kogoś lepiej poznałem bądź wkręciłem się w jakieś zajęcie. Ale wówczas oczywiście doszła mi depersonalizacja, depresja, egzystencjalne myśli, agorafobia. Czułem się źle wszędzie, w domu, poza nim.
Czasem rzucałem pracę po 3 dniach bo nie wyrabiałem od natłoku natrętnych myśli. Utraciłem wówczas trochę szans na "dobre stanowisko".
Nie wiedziałem co lubię, co kocham, co mnie interesuje. Straciłem nawet umiejętność płynnej rozmowy, bo zacinałem się jakby mi zabrano część inteligencji.
Dużo by opisywać i długo.
(Gdyby to były inne czasy to pewnie też byłoby inaczej. Ale wówczas zaburzenia nie były aż tak popularne. )
Więc ja osobiście potrafię zrozumieć, że ktoś swoje zaburzenie lękowe nazywa cierpieniem, pewnym ograniczeniem itp.
Potrafię się z tym utożsamić ale z drugiej strony, wziąłem już tak dużą odpowiedzialność za siebie i swoje życie, że nigdy nie powiedziałbym, że to zaburzenie lękowe zmarnowało mi je.
Mógłbym oczywiście usiąść i rozpaczać, pisać posty o tym czego nie dostałem od życia przez lata. Ale trochę to nie ma sensu.
Po pierwsze dlatego, że ogólnie większości chyba osób wydaje się czasem, ze gdyby nie ich zaburzenie, to ich życie byłoby diametralnie inne.
A tak naprawdę wcale tego nie wiadomo

U niektórych osób widać poprzez podejście do zaburzenie, ich podejście do samego życia

Więc wcale nie jest to jakiś pewnik dobrobytu - brak zaburzenia.
A po drugie, zawsze jest dostępny nadal przód

Czyli to co przed Nami.
Dodatkowo życie takie po prostu jest. Dostaje się jakiś określony bagaż, z którym coś trzeba generalnie zrobić.
Może gdyby nie zaburzenie miałbym raka płuc? Bo chodziłbym na impry i jarał? ;p Może miałbym dzieci, których bym nie chciał? A może miałbym...i tak można bez końca.
Zmarnowane życie to takie gdzie się nie oddycha. Oczywiście zawsze można powiedzieć - no ale mogłoby być wtedy lepiej! Przynajmniej dobrze bym się czuł. Co to za życie z objawami.
Ale gdyby większości założyć torebkę foliową na głowę i zatrzymać oddychanie, to w ostatnich sekundach zrobilibyście wszystko aby tylko żyć, nawet z objawami

Ba! Prawdopodobnie byście od razu zaczęli pracę nad sobą.
Nie powiedziałbym też nigdy, że zaburzenie jest czymś nieuleczalnym.
Zawsze, nawet w najgorszych stanach i okresach wiedziałem logicznie, ze skoro nie ma żadnych chorób towarzyszących, niepełnosprawności (które by wpływały fizycznie na stan mózgu) to zawsze można:
- nie tyle co kontrolować emocje i objawy, ale wyeliminować ich pojawianie się poprzez zmianę poglądów czy postaw,
- poddanie się, porzucenie lub poluzowanie kontroli i to nie tylko nerwicowej ale ogólnie w życiu,
- ruszyć dupsko...po prostu je ruszyć,
- wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje leczenie
- zaakceptować swój bagaż życiowy, dzieciństwo
- zrewidować zbyt wygórowane ambicje
- pokochać siebie bardziej
Jesteśmy ludźmi i możemy to zrobić.
Nie wiedziałem wtedy jak ale byłem pewien, że można. Coś mi zawsze mówiło, że jesteśmy do tego zdolni. Pomijając fakt, że mówi o tym sama neuropsychologia.
No i się udało!
Mimo tego, że wówczas w sieci było 100 razy więcej niż teraz właśnie gadek w stylu - "nieuleczalna nerwica", "masz ją od dziecka? To Twój charakter".
Byłem karmiony tym jak krowa trawą.
Ale taaaaki hu.j!
Dlatego do wszystkich, którzy łapią bakcyla - dobrze robicie! Zawsze doświadczanie, pozyskiwanie wiedzy, staranie się mimo cholernego zmęczenia - daje rezultaty!!
Zawsze warto patrzeć choć trochę w przód. Bo teraz jest teraz, nie zawsze miło i fajnie ale to nie jest koniec!

Nieważne ile masz lat!
A osobą zmęczonym i sfrustrowanym chcę tylko powiedzieć, że nie - nie macie wcale najgorzej. I choć jak pisałem wcześniej doskonale rozumiem Wasz tok myślenia.
To z drugiej strony nie wiem na ile poświęcacie choć trochę czasu aby wysłuchać kogoś, ale ja sporo czasu na to poświęcałem. I naprawdę ludzie mają tak różne historie i tak bolesne doświadczenia, że sami bylibyście w szoku. A jednak mimo to ich starania zostają po czasie nagradzane.
Ale fakt, że trzeba poświęcić na to troszkę czasu, a także musi to stać się większą wartością niż inne rzeczy
Do tego jest taka opowiastka. '
Są dwie osoby i każdej z nich powiesz - słuchaj tam za budynkiem na polanie leży 50 złotych.
Jedna z osób wstanie i pójdzie szukać, a druga powie:
"gdybym tam leżał tysiąc to bym poszła", "nieee, na pewno kto inny pierwszy to znajdzie", "nie ma to sensu i tak się nie uda"," a może mój terapeuta mi przyniesie."
To właśnie to marnuje Wam życie a nie zaburzenie.