Witam drodzy forumowicze!
Wstałem dzisiaj rano. Dziewczyna miała na 14 do pracy, więc postanowiłem, że Ją odwiedze

Jak wstałem, czułem się zmęczony, wymęczony...biłem się z myślami, czy dam rade czy nie, czy warto ryzykować...napisała mi, że źle się czuje, wtedy przestałem kalkulować- uda mi sie, bo nic mi sie nie stanie. Wsiadłem na rower i pokonałem ten "morderczy" dystans 6 km...Miałem z 2 razy myśli, by zawrócić, ale mówiłem sobie, że te lęki to część mnie i musimy razem żyć, że nic mi sie nie stanie. Myślę, że to dobra droga do zaakceptowania tego małego problemu

Czemu małego? Mimo iż kłuło mnie serce, że czułem zmęczenie, ten "pierścien" na głowie dałem rade. Dziewczyna powiedziała, że jest ze mnie dumna

ja sam z siebie jestem dumny! Przedwczoraj przeleżałem cały dzień, a dziś już zrobiłem 12 kilometrów i jak dobrze pójdzie to pójde jeszcze do pracy

Przy okazji modliłem się, uważam, że dla osoby wierzącej (ja nią jestem) to dobra też metoda uspokajająca. Nie sądziłem, że po tym jak poczytam tutaj jak to wszystko wygląda, że można sie przełamać, można z dnia na dzień działać

Duuuuużo pracy przede mną, ale jestem naprawde dobrej myśli

A jak u Was dzisiejszy dzień?
