Trzymaj się dzielnie i staraj się akceptować to, co się dzieje. Bo tylko tak możesz z tego wyjść

Zmagasz sie z tym samym co każdy z nas w tym wątku, musisz to zakceptowac zeby moglo to minac pozwolic temu byc spytasz jak? Nie odpowiem ci bo mam z tym cholerny problem nie potrafie tego zrobic ale musze bo chce byc ze swoja kobieta tak jak Ty ze swoim chłopakiem. Nerwica atakuje najwieksze wartosci a to sa nasze słabe punkty dlatego sie tego boimy, zauważ ze przyszła jedna mysl i sie zaczelo gdybys odpucila pewnue szybciej by minelo... Ja tez z poczatku mialem jedna mysl potem kolejna i kolejna i tak do tej pory 8 miesiąc wiesz jak jest cholernie trudno pewnie tak bo juz jestes w tym błędnym kole ktore trzeba przerwac zeby zakończyło sie to cale zaburzenie. To sa tylko mysli i wyobrazenia emocje ktore sa powiązane z myslami a tym mozesz zdzialac wszysyko mowie to zebys wiedziala nie chce cie straszyc ludzie boja sie śmierci i analizuja my boimy sie zaniku uczuc i ciągle analizujemy i sie utwierdzamy w tym a czemu? Bo jestesmy zaburzeni i mozg bedzie nam podsylal mysli ktorych sie boimy nie da sie z tym wygrac jesli nie zakceptujemy tego epizotu ktorym jest nerwica. Posluchaj nagran divovic i czytaj artykuły. Nie nakrecaj sie nie rob tego co my tutaj bo ja zaluje ze odrazu o tym nie wiedziałem i ze nerwice mam od dziecka a nie miałem problemow z rodzina ale nie bylem akceptowany a rodzice popelnili maly teraz widac ze duzy błąd przy wychowaniu ale nilogo nie obwiniam. Jesli nie przestaniesz sie nakrecac to czeka cie jeszcze mnustwo glupich mysli i coraz wieksze przekonanie ze to prawda a to tylko iluzja ktora sama dostrzegasz. Ja tu pocieszam cie ale sam mam cholernie ciezko zakceptowac to wszystko ale musze bo chce z moja miloscia i tylko z ta kobieta spedzic reszte zycia i nie sluchajac juz mysli nigdy w zyciu. Duzo sil dla ciebie i do dziela nie ma na co czekac ale nie rob sobie presji!Fadingspark_ pisze: ↑18 lutego 2018, o 16:53Witam. Mam na imię Natalia, 18 lat. Długo śledzę ten temat i postanowiłam podzielić się swoim problemem. No to od początku. Mój tata był alkoholikiem, dlatego dzieciństwa nie miałam zbyt ciekawego. Zawsze byłam lękliwym dzieckiem. W wieku 6 lat bałam się, że zasnę i się nie obudzę. Jak tylko robiło się ciemno, wpadałam w panikę, płakałam, czułam wszechogarniający niepokój, który pamiętam do dziś. Potrafiłam przepłakać całą noc, mając wrażenie, że coś mnie dusi. Mama zabrała mnie do psychologa i po jakimś czasie to minęło. Ale pojawił się strach przed chorobą. Kiedy tylko zobaczyłam na ciele małą plamkę albo coś mnie zabolało, wpadałam w panikę i żegnałam się z rodziną, myśląc, że umrę. Potem bałam się końca świata, śmierci bliskich i tak ciągle czegoś. Miałam też dużo dziwnych zachowań, np. przejeżdżając obok szpitala, zawsze zamykałam oczy, bo byłam pewna, że jak spojrzę to ktoś mi umrze. Jakoś w 5 klasie wszystko minęło. Zawsze jednak miałam bzika na punkcie ocen. Mój perfekcjonizm z czasem zrobił się uciążliwy. W gimnazjum uczyłam się całe noce i jak dostałam 4 to płakałam. Wraz z pójściem do liceum zrobiło się jeszcze gorzej. Presja, oczekiwania, chęć bycia najlepszą i perfekcyjną doprowadziły do tego, że bałam się wstawać do szkoły i po przebudzeniu cała się pociłam i czułam lęk podobny do tego, gdy bałam się zasnąć. Przestałam cieszyć się z życia, a gdy się nie uczyłam, czułam ogromne wyrzuty sumienia. Poszłam do psychiatry, wypłakałam jej się w gabinecie, a ona, że tak powiem, mnie wyśmiała - "nie możesz po prostu się nie przejmować?". Zdenerwowało mnie to i postanowiłam sama wziąć się w garść. Bardzo pomógł mi w tym mój obecny chłopak, z którym jestem ponad 2 lata. Znamy się od dziecka i zawsze nas do siebie ciągnęło. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, byłam nieco niedostępna, bo nie chciałam mieć przez niego złych ocen... tak wiem, głupie. Jednak z czasem stał się dla mnie o wiele ważniejszy niż cokolwiek innego. Okres motylków w brzuchu mieliśmy za sobą. Łączyła nas piękna więź. Chcieliśmy po prostu być ze sobą i niczego więcej nie było nam trzeba. Wspieraliśmy się i rozumieliśmy się bardzo dobrze. Nigdy nie miałam żadnych wątpliwości co do naszego związku. Kłótnie zdarzały się rzadko, a spory szybko rozwiązywaliśmy. Zdarzały się drobne kryzysy, ale zawsze wychodziliśmy z nich wzmocnieni. Ten rok miał być naszym rokiem. Mieliśmy tyle planów - wakacje w Chorwacji, osiemnastki. Jednak oczywiście coś musiało się zepsuć. Kiedy obudziłam się w Nowy Rok, napisałam do chłopaka, jak się czuje. Nie odpisywał dość długo, więc zaczęłam panikować. Czułam dziwny niepokój, że coś złego mu się stało, że może przestał mnie kochać. Długo płakałam, nie wiedząc, co właściwie się ze mną dzieje. Do tego byłam strasznie zestresowana nadchodzącym tygodniem, bo czekało mnie mnóstwo sprawdzianów w szkole, a przez niepokój nie byłam w stanie się uczyć. Chłopak oddzwonił, uspokoił mnie i wszystko wróciło do normy. Za jakiś tydzień znów mnie coś wzięło. Wróciłam ze szkoły i ogarnęło mnie dziwne poczucie braku sensu czegokolwiek i ten niepokój, właściwie nie wiadomo skąd. Zadzwoniłam do chłopaka, czy przyjedzie - nie mógł. Przez cały wieczór lały się ze mnie potoki łez. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Mój chłopak ostatecznie do mnie przyjechał i próbował mnie pocieszyć, ale to nic nie dawało. Czułam się tak bezradna i przestraszona. Przytulił mnie i jakoś mi przeszło, ale przyszło mi wtedy do głowy pytanie "czy ty się cieszysz, że on przyjechał?". Wtedy się zaczęło. Oglądanie wspólnych zdjęć, czytanie starych wiadomości, sprawdzanie swoich uczuć i strach, że nie będą takie, jak kiedyś. Sprawdzałam, czy czasem nie czuję się w towarzystwie koleżanek lepiej niż z nim, czy za nim tęsknię. Zaczęłam wpisywać do przeglądarki hasła w stylu: wypalenie uczucia, koniec miłości. Zaczęłam się zastanawiać, czy to było tylko przyzwyczajenie, czy może sam pociąg fizyczny. Ale coś mi cały czas nie pasowało. Ten niepokój. To napięcie. Natknęłam się na artykuł Zordona o rocd i bardzo mnie on pocieszył. Powiedziałam chłopakowi o tym wszystkim i zrozumiał. Popłakaliśmy się, szczerze porozmawialiśmy i zasnęliśmy przytuleni. Przez chwilę czułam się wtedy jak dawniej. Byłam zmotywowana, żeby z tym walczyć. Ale z dnia na dzień było coraz gorzej. Codziennie budziło mnie uczucie niepokoju, bez przerwy płakałam, nie mogąc złapać oddechu, do tego problemy z żołądkiem, zero apetytu i brak chęci do czegokolwiek. Zauważyłam, że stresuję się przed spotkaniem z chłopakiem, że sprawdzam emocje, że wracam myślami do przeszłości, próbując odnaleźć jakieś niedoskonałości, że spinam się, gdy widzę, że dzwoni, zastanawiam się, czy mogłabym być z innym facetem. Ostatnio było lepiej przez parę dni. Dostosowałam się do waszych rad i skupiałam się na tym, żeby po prostu z nim być. Czułam się sobą, ale pojawiło się coś nowego. Poszłam do szkoły i patrząc na moje koleżanki, zaczęłam się zastanawiać, czy nie jestem czasem lesbijką... Nie mogę się teraz od tego uwolnić. Za każdym razem jak na nie spojrzę, mój wzrok sam wędruje na ich piersi, przychodzą mi do głowy obrazy mojego życia z kobietą i mam wrażenie, jakbym żyła w kłamstwie. W walentynki zdarzyło się coś jeszcze gorszego. Siedząc z nim w kawiarni, nagle poczułam, jakby w ogóle przestał się dla mnie liczyć, jakby coś mnie od niego odcięło. Patrzyłam na niego i nie widziałam tych wszystkich spędzonych razem lat...wszystkich rozmów, pocałunków. Poczułam potrzebę zerwania, ucieczki i prawie to zrobiłam, ale złapał mnie za rękę i zaproponował, żebyśmy wyszli. Na zewnątrz ochłonęłam i nagle poczułam, jakby jakaś iluzja ze mnie schodziła. Spojrzałam na niego i popłakałam się z radości, że już nie chcę z nim zerwać. Spędziliśmy razem wspaniały wieczór. Czułam, ze lęk chce się przebić, że myśli nachodzą, ale nie dawałam im szansy. Czułam też, że to nas wzmocni i że jak już z tego wyjdę, będziemy jeszcze szczęśliwsi niż przedtem. A teraz znów wszystko wróciło - zero motywacji, chęci do czegokolwiek, lesbijskie myśli, strach przed tym, że sobie to wszystko wmówiłam i że tak naprawdę to przestałam go kochać i że nawet jak z tego wyjdę to uczucia nie wrócą i się rozstaniemy. Myślicie, ze uda mi się z tego wyjść? To wgl ROCD? Bo nie mam wszystkich objawów - nie analizuję jego wyglądu, uważam, że jest bardzo przystojny, podnieca mnie, ale czasem strasznie irytuje. Mam ogromne wyrzuty sumienia, że tak się o mnie troszczy, a ja mu codziennie płaczę w ramię. Tak wiele bym oddała, żeby znów czuć się jak przed miesiącem. Proszę o pomoc, potrzebuję solidnego kopa i słów motywacji od ludzi, którzy przechodzą przez ten sam koszmar.
Gdy przeczytam coś typu "nerwica łapie to co kochamy" to mnie naprawdę uspokaja, na przynjamniej dzień mam spokój i czuje że kocham swojego mężczyznę a to jest cudowne uczucie
Właśnie chodzi o to ze nie umiem sobie potadzic mam wrazenie ze sie jakos dziwnie czuje jadac samochodem wydaje mi sie jakbym ja nje byl w ciele swoim. Nie umiem sobie poradzic zakceptowac ze tak teraz bedzie i udawac ze wszystko ok nie umiem.
No mam dokładnie to samo. Teraz się trochę przyzwyczaiłam, ale z pół roku temu jak nagle wstałam i mój mąż, z którym jestem 10 lat wyglądał tak obco, jakby sąsiad leżał w naszym łóżku... Ja pierd*** To było przerażające. I tak mnie lapie. Są dni lepsze i gorsze, ale ogólnie budzę się z myślą, że kiedyś będę musiała odejść bo to się nigdy nie skończy... Mówią niby, że kluczem jest zaakceptować, że tak może być... Problem w tym, że chodzenie po psychologach mnie wykończylo, kryzys małżeński itd.
Dokladnie tak to działa. W fachowej metodologii nazywa (nazwy anglojęzyczne) Overthinking i Rumination. Poczytajcie artykuł na ten temat z bloga poświęconego stricte rOCD https://www.relationshipocd.com/tip-5-slooooow-down/.