aleks1723 pisze: ↑15 sierpnia 2020, o 19:45
Muszę się trochę rozpisać, pomimo tego, że może nikt tego nie czyta... Mam dzisiaj słabszy dzień...
Ja przeczytałem i bardzo mi przykro z tego, co Cię ostatnio spotkało.

Współczuję i wspieram Cię moją wiarą, że będzie lepiej, że sobie z tym poradzisz.
***
Jak w temacie - dzisiaj złapał mnie kryzys. Wczoraj miałem super spotkanie z dziewczyną, na której mi zależy, powiedziałem jej o moich uczuciach względem mniej, pragnieniach budowania tej relacji. Mocno się przytuliliśmy, pocałowałem ją parę razy i byłem taki szczęśliwy! Jednak zło nie śpi i już wieczorem po spotkaniu zaczęły nachodzić mnie czarne myśli, które utrudniły mi spanie w nocy. Dzisiaj od rana mam taki wewnętrzny roller coster, jednak postanowiłem się nie poddawać. Nie wchodziłem w ten natłok lęku, który mam - wręcz przeciwnie. Pogadałem z kumplem z pracy, skupiłem się na obowiązkach, zaczepiłem paru ludzi na korytarzu, załatwiłem pewną sprawę dla kogoś, byłem na zakupach... Słowem - normalne życie. Jednak wiadomość o śmierci babci mojej (chyba mogę już tak napisać) dziewczyny bardzo mnie przygniotła i - niestety - poza współczuciem towarzyszy mi też smutek z tego powodu, że to oznacza, że w najbliższym czasie się nie spotkamy. Choć z drugiej strony to może i lepiej, bo ta chęć jest podszyta - poza potrzebą budowania z nią relacji - także zazdrością, tj. tym, że mój przyjaciel i współlokator spotka się regularnie ze swoją dziewczyną, jadą nawet na wspólny urlop... Boję się, że go tracę, choć realnie tak nie jest, a nawet jeśli - taka jest kolej rzeczy.
Ten kryzys to dla mnie też egzamin wiary w Boga, bo wierzę, że On też wyprowadzi z niego dobro dla mnie...