Forum czytam już jakiś czas i również nie tak dawno pisałam tutaj post, ale dziś chyba znowu nadszedł dzień kiedy od początku do końca muszę się wyżalić.
Moje problemy zaczęły się jeszcze w poprzedniej pracy, gdy zmienili nam szefową i miałam z nią bardzo zły kontakt. Nie było to tylko moje zdanie, ale pozostałych osób także. Notorycznie obgadywała mnie z młodszymi koleżankami, obiecując im przysłowiowe gruszki na wierzbie. Trzy sytuacje najbardziej mnie zabolały. Pierwsza: gdy przy wszystkich skomentowała, że jestem kilka lat po ślubie, a wciąż nie mam dziecka (staraliśmy się z mężem, ale nie wychodziło) i to dla mnie trudny temat. 2. Gdy rozdawała premię świąteczną, ja oprócz tego dostałam krem na trądzik (bo niby odstraszałam ludzi, a wierzcie mi nie mam może idealnej skóry, ale nie ma tragedii) 3. Kiedy sprowokowała kłótnię między mną a nową dziewczyną po to, żebym nie wytrzymała i sama się zwolniła. Czemu gdzieś tego nie zgłosiłam? Bo w międzyczasie ta kobieta "wykupiła" interes i tak naprawdę podlegałam tylko jej. W końcu po kolejnej awanturze trzasnęłam drzwiami i wyszłam. Szybko (w parę dni) znalazłam nową pracę, ale po tamtych doswiadczeniach, które trwały wiele tygodni, też nie czułam się dobrze. Bałam się, że może faktycznie mnie nie polubią, itd. Krótko mówiąc moje poczucie wartości zostało zdeptane.
Kilka tygodni pozniej dostałam pierwszego ataku (nie miałam pojęcia co to). Standardowo wysoki puls, podwyższone ciśnienie, duszności, wrażenie, że umieram tu i teraz. Byłam sama w domu. I przerażona.
Oczywiście karetka, badania, hydroksyzyna i tyle.
Przez miesiąc miałam spokój.
Potem przyszedł czas kwarantanny. Zostałam zwolniona. Właściwie musiało odejść 60% załogi. A ja miałam najkrótszy staż. Siedziałam w domu. Mało co wychodziłam, nawoływali by zostać w domu.
Zaczął boleć mnie kark i głowa. Na początku nic sobie z tego nie robiłam. Aż dostałam takich bóli, że wylądowałam u neurologa, kardiologa, ortopedy, itd. Wizyty lekarzy jedna po drugiej.
Diagnoza: zniesiona lordoza szyjna. Niby nic takiego, ale mija pół roku, a ja dalej mam silne bóle a przede wszystkim zawroty głowy. Aktualnie czekam na wynik TK odcinka szyjnego.
Do tego bardzo silne lęki, drżenie i słabość w nogach. Bóle pleców. Bóle oczu. Uczucie zatkanego nosa.
2 miesiące terapii i nic. Po spotkaniach było mi gorzej. Od neurologa mam lek z pregabaliną, abym mogła spac, bo śpię po nim bardzo dobrze.
Mam lęki przed wyjściem z domu, ale i przed przebywaniem w nim sama. Czasem wybucham płaczem kiedy jestem sama, żeby mi ulżyło.
Liczę na słowa wsparcia? Powiedzenie, że to tylko nerwica? Szczerze to tak. Ale i przede wszystkim na szczerą opinię
