W wielkim skrócie przybliżę tylko, iż zostałam wychowana w taki sposób, że nie potrafiłam sobie sama poradzić z żadną większą przeciwnością losu. Od dziecka byłam osobą, która bała się własnego cienia, miała problem z nawiązywaniem znajomości, przebywania w relacjach, podejmowania nowych rzeczy. Generalnie nie umiałam kompletnie radzić sobie ze stresem, byłam jak bezbronne zwierzę, na które wystarczyło chuchnąć, a się rozpłacze i ucieknie. Wrażliwość na hiper wysokim poziomie.
W którymś momencie doszła nerwica, którą żyłam przez kilka lat, aż w końcu trafiłam na to forum, ogarnęłam to w miarę, że da się żyć, ale wiem, że jeszcze nie do końca sobie z nią poradziłam, ale to nie jest tutaj istotne.
Dzięki odburzaniu kreuje nowe życie. Mam lepsze podejście do stresu, już nie tak łatwo mnie zranić, podejmuje nowe rzeczy w swoim życiu, lepiej radzę sobie w relacjach. No generalnie rozwinęłam się na wielu poziomach, nie unikam już lęku i trudnych sytuacji itp. W konsekwencji zaczęłam bardziej dbać o siebie, stawiać siebie na 1-szym miejscu, stawiać granice, być asertywna, dążyć do tego, czego chce, przy czym ciągle jestem wrażliwa, miła i ogólnie staram się być dobrym człowiekiem, tylko z założeniem, że dopóki nie zadbam o siebie nie zdołam zadbać o innych.
Większość bliskich mi osób (rodzina) od zawsze ma mnie za osobę nieporadną, słabą psychicznie, która każdą pierdołą musi się przejmować itp. Zdaje sobie sprawę, że wykreowali taki obraz siebie, bo faktycznie tak się zachowywałam, jeszcze czasem powielam stare schematy, ale nikt nie wie, jak bardzo się zmieniłam i ile pracy mnie to kosztowało. Oni nadal uważają mnie za tą sama osobę. I o ile do 18 r. ż jeszcze zwalali to na wiek, że młodzież taka jest, traktowali mnie jeszcze jako takie dziecko, jakoś tam byli wyrozumiali co do moich potknięć. Tak teraz gdy przekroczyłam magiczne 18, jestem już jednostką dorosłą i radź sobie sama w dorosłym świecie, który jest ciężki, zły, brudny, nie jest tak łatwo i rozwiązuj sobie wszystko sama, już nie potrzebujesz naszej pomocy i nara.
W ogóle kiedy przestałam być już taka posłuszna, zaczęłam żyć w końcu swoim życiem to spotkałam się z dezaprobatą, bo już nie byłam tą małą, niewinną Julką, która jest na każde zawołanie i pomoże wszystkim zawsze i wszędzie. W skutek czego słyszę często określenie egoistka w moją stronę. To nie tak, że nie pomagam już innym. Pomagam, ale jak mam pomóc jak sama mam problemy, z którymi czasem nie umiem sobie poradzić? Ale jedyną pomoc jaką otrzymuje to, jakie Ty możesz mieć problemy w tym wieku? Ja nie miałam tyle co Ty i musiałam sobie radzić. Będziesz w moim wieku to zrozumiesz. Moje problemy są totalnie zbywane, a gdy zdesperowana proszę o pomoc i jakąś uwagę to uwaga uwaga - robię z siebie ofiarę losu, manipuluje innymi, żeby zrzucić cała winę świata na innych, a z siebie zrobić najbardziej poszkodowaną

Czuję się odrzucona przez własną rodzinę, a najbardziej rozumieją mnie moi przyjaciele i pewna rodzina, która de faco nie jest moją rodziną, ale mam z nimi kontakt, znają sytuację i mam od nich wsparcie.
Ostatnio przez złe relacje z mamą, pomieszkałam tak z tydzień u chrzestnej, siostry mamy. Zapewniała mnie, że mnie rozumie, że wie, jaka jest mama, że mam u niej wsparcie i że mogę pobyć tyle ile chce. Nie chciałam za długo tam być, bo wiadomo, najlepiej u siebie, ale potrzebowałam chwili odetchnienia. Po czym jak wróciłam do domu usłyszałam od mamy, że ona rozmawiała z chrzestną i powiedziała jej, jaka naprawdę jestem (wg mojej mamy jestem rozpieszczonym bachorem, egoistką i ciul wie, jeszcze jak mnie nazywa) i że jak się jej zbuntuje to już nie będe mogła tam wrócić. Generalnie dowiedziałam się, że ciocia mnie wzięła do siebie, żebym zrozumiała swoje zachowanie i przeprosiła swoją mamą, za to, że nie żyje według jej kazań życiowych. Poczułam się jak pies, którego należy wytresować. Bo ja potrafię pójść na kompromis i robić to co mi każe (do wyprowadzki), ale ona swojego zachowania względem mnie już zmienić nie potrafi, bo nie, bo ona taka już jest i się nie da.
Zastanawiam się czasem, czy to może ze mną jest coś nie tak, że może faktycznie jestem ta zła, ale znam swoją wartość i nie chcę żeby mnie tak traktowano i przesuwano po kątach. Nie rozumiem trochę funkcjonowania w tym świecie, pogubiłam się i chce się dowiedzieć jak obiektywnie moja sytuacja wygląda. Czy to ja powinnam coś w sobie zmienić, czy faktycznie robię z siebie ofiarę losu?
Ogólnie zaczęłam pracę, więc trochę się już usamodzielnię, a za kilka miesięcy będę się wyprowadzać na studia, więc to nie tak, że utknęłam w domu rodzinnym.