Witam Wszystkich!
Pozwalam sobie założyć nowy wątek, bo nie znalazłam takiego, gdzie mogłabym się przysłowiowo podłączyć
Jestem mamą 17-letniego syna, który jeszcze niecałe 3 lata temu żył jak właściwie każdy nastolatek w tym wieku: obóz w wakacje, nowa szkoła - gimnazjum, zawsze liczne grono kolegów, pasja break-dance, radosny, uśmiechnięty i nagle coś zaczęło się zmieniać. Początkiem były wagary (dla nas mały szok, bo w podstawówce przez całe 6 lat dostawał dyplom za 100% frekwencję), potem przestał ćwiczyć na wf, a wcześniej to uwielbiał, zresztą jedna szóstka goniła drugą. W tym czasie obciął też włosy na krótko, zrezygnował z break-dance. Dla nas kolejny szok, bo taniec to było jego życie… Próby rozmowy kończyły się niczym. Prosił nas o zmianę szkoły, bo w tej nie może się odnaleźć, klasa, szkoła wszystko to było złe. Do tej, do której chciał się przenieść chodziła cała jego tzw. ekipa i jak tam się przeniesie to wszystko miało się zmienić… Zmieniło się, tak, że po m-cu chodzenia do nowej szkoły przestał w ogóle do niej chodzić , potrafił przeleżeć w ciemnej łazience w wannie kilka godzin, nie wychodzić z łóżka. Zawołaliśmy psychiatrę do domu prosząc o pomoc w załatwieniu nauczania indywidualnego, jako jedynej szansy na kontynuację nauki, zyskania czasu na poszukanie jakiegoś terapeuty dla syna, ale psychiatra stwierdził, że jak nie wyjdzie z domu i nie przyjdzie do niego do gabinetu, to on nie da mu orzeczenia i jak chcemy, to może wysłać go do szpitala psychiatrycznego. Na to nie byliśmy gotowi, nie rozumieliśmy co się dzieje z synem… Pomógł nam inny psychiatra – wydał orzeczenie, wytłumaczył, że u syna najprawdopodobniej są to objawy obsesyjno-kompulsywne, przepisał leki, my znaleźliśmy terapeutę, do którego syn chodził jakieś 4 miesiące… I tak skończył 2 - gą klasa gimnazjum, zaczęły się wakacje, wyjechał na obóz… wydawało nam się, że wszystko się ułoży… W międzyczasie miał fioła na punkcie ubrań i włosów: wszystko musiało mieć odpowiednią długość, szerokość, być odpowiednio zestawione kolorystycznie, nawet czarny musiał być odpowiednio czarny. Wystarczyło, że koszulka była 1 cm za krótka i jej nie założył, kolor zamka przekreślał zakup, niewłaściwy kształt kieszeni w spodniach itp. dostawaliśmy szału chwilami nie mogąc sprostać jego potrzebom. Włosy to był osobny temat – gdy padał deszcz nie wyszedł, bo zniszczy włosy, nie można było go dotykać, specjalny ręcznik do włosów, szampon… Po wakacjach w zasadzie było już tylko gorzej: przestał brać leki, kolejne nauczanie indywidualne, rezygnacja z terapeuty, poszukiwanie nowego – wizyty domowe, ale nietrafiona terapia, więc po jakiś kilku miesiącach znowu rezygnacja, w tym czasie doszły zachowania agresywne – niszczenie, demolowanie, plucie, wyszukiwanie „defektów” w swoim wyglądzie, nasze samodzielne poszukiwania pomocy u innych, ale tylko pogarszało nasz stan, bo jeden lekarz stawiał diagnozę, drugi ją obalał stawiał swoją, a trzeci twierdził, że stawianie diagnozy nie ma najmniejszego sensu, rady kolejnych tylko pogarszały sytuację panującą w domu. My czuliśmy, że sami chyba zwariujemy od tych wszystkich często sprzecznych informacji. Postanowiłam odpocząć od wszystkich lekarzy i terapeutów i sama szukać, czytać, analizować, na własne matczyne sposoby podchodzić do syna.
Kilka zdań, które od niego usłyszałam podczas naszych rozmów:
Ma myśli, których sam nie rozumie, dla innych pewne rzeczy nie miałyby znaczenia, ale on jest inny, to coś przychodzi nagle, potrafi być wszystko dobrze, skacze ze szczęścia, nic nie zapowiada, że zaraz wybuchnie i nagle go to dopada, a potem to już idzie jak lawina, nie wierzy, że ktoś może mu pomóc, jego życie jest złe, ma plany powrotu do szkoły, ale nie rozumie czemu je niszczy, a tylko powrót do szkoły może go uratować, granie w gry komputerowe pomaga mu uciec od myśli, bo co on innego ma robić, jak dopada go jakaś zła myśl, to musi się na czymś/kimś wyładować, a niestety my jesteśmy najbliżej i na miejscu, potem jedno nakręca drugie i to już lawina, on wie ile nam sprawia teraz przykrości…
Po feriach miał wrócić do szkoły, przez miesiąc szukaliśmy wspólnie ubrań, w których mógłby iść do szkoły – to pierwsze wrażenie jest najważniejsze, więc wszystko musiało być idealne. Gdy przyszedł ostatni element kurtka, była perfekcyjna, tylko kolor podszewki był zły. Dobrze, że jest babcia krawcowa – wymieniła, ale nagle rękawy są za szerokie, a właściwie to on nie wie, czy ona mu się podoba, a właściwie, to poczeka jak będzie można iść w bluzie do szkoły, bo kurtki nie chce przerabiać, żeby nie zniszczyć, bo za rok on może będzie normalny, a kurtka jest naprawdę idealna…
Czuję się całkowicie bezradna, bo syn nie chce już żadnego terapeuty, wiem, że szukanie i prowadzenie go na siłę nic nie da. Widzę to jakże silne pragnienie powrotu do szkoły, do kolegów, a jednocześnie jakaś tajemnicza siła nie pozwala mu leczyć się i wygrać ze sobą. Moje próby czytania mu wypowiedzi z forum kończą się jego agresją… Nie wiem co mam robić, czekać jeszcze, inaczej z nim rozmawiać, ale jak, jakie moje zachowania pogarszają jego sytuację… Czy w ogóle coś mogę zrobić, czy tylko czekać…
Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne i dysmorfofobia...
- Ciasteczko
- Administrator
- Posty: 2682
- Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01
Witaj na forum 
Myślę, że idealnie by było gdyby Twój syn zechciał się sam na to forum zapisać, tylko domyślam się, że nie będzie chciał, bo wie, że Ty na nim juz jestes. Ale mam tutaj głównie na myśli to, że on musi po pierwsze chcieć z tego wyjść, a po drugie musi nauczyć się jak- tzn. musi uświadomić sobie, że nie jest w stanie przy zachowaniu obecnego sposobu patrzenia na rzeczywistość i zachowań poczuć się dobrze. A nade wszystko, musi zrozumieć, że ma moc zmienienia czegoś w sobie. Mam wrażenie, że w tej chwili jest jeszcze na etapie wiary w to,że coś w nim siedzi i nim steruje i tak zawsze już będzie, i że jest wobec tego bezsilny. Ty możesz go wspierać, i bardzo dobrze, ale on sam będzie musiał zadziałać. Szczególnie, że jest w wieku, który mu to umożliwia. Mamy nawet młodsze osoby na forum nie raz.
Ale podstawową kwestią w tym wszystkim jest to, co tak na prawdę jest i było dla niego przyczyną zaburzenia. Bo ono nie bierze się znikąd w żadnym wypadku. Zazwyczaj jest to nadmierna presja, stres, konflikty wewnętrzne, sytuacja w domu, wrażliwość emocjonalna, nie radzenie sobie z codziennością, poczucie, że nie da rady się sprostać codzinności. Potem to juz się często spektrum objawów wymyka spod kontroli, ale coś musi być zapalnikiem. I to warto żebyś sobie przemyślała i również żeby może Twoj syn sobie to przemyślał.
Zastanawiam się na przykład po Twoim opisie idealnej frekwencji i najlepszych ocen, czy przypadkiem nie położyły go na łopatki wymagania innych albo wymagania jakie zaczął sam sobie stawiać? Nie wiem też jaką macie sytuacje w domu, relacje w rodzinie, nie namawiam do zwierzeń ale zachęcam nawet do przemyśleń we własnym zakresie.

Myślę, że idealnie by było gdyby Twój syn zechciał się sam na to forum zapisać, tylko domyślam się, że nie będzie chciał, bo wie, że Ty na nim juz jestes. Ale mam tutaj głównie na myśli to, że on musi po pierwsze chcieć z tego wyjść, a po drugie musi nauczyć się jak- tzn. musi uświadomić sobie, że nie jest w stanie przy zachowaniu obecnego sposobu patrzenia na rzeczywistość i zachowań poczuć się dobrze. A nade wszystko, musi zrozumieć, że ma moc zmienienia czegoś w sobie. Mam wrażenie, że w tej chwili jest jeszcze na etapie wiary w to,że coś w nim siedzi i nim steruje i tak zawsze już będzie, i że jest wobec tego bezsilny. Ty możesz go wspierać, i bardzo dobrze, ale on sam będzie musiał zadziałać. Szczególnie, że jest w wieku, który mu to umożliwia. Mamy nawet młodsze osoby na forum nie raz.

Ale podstawową kwestią w tym wszystkim jest to, co tak na prawdę jest i było dla niego przyczyną zaburzenia. Bo ono nie bierze się znikąd w żadnym wypadku. Zazwyczaj jest to nadmierna presja, stres, konflikty wewnętrzne, sytuacja w domu, wrażliwość emocjonalna, nie radzenie sobie z codziennością, poczucie, że nie da rady się sprostać codzinności. Potem to juz się często spektrum objawów wymyka spod kontroli, ale coś musi być zapalnikiem. I to warto żebyś sobie przemyślała i również żeby może Twoj syn sobie to przemyślał.
Zastanawiam się na przykład po Twoim opisie idealnej frekwencji i najlepszych ocen, czy przypadkiem nie położyły go na łopatki wymagania innych albo wymagania jakie zaczął sam sobie stawiać? Nie wiem też jaką macie sytuacje w domu, relacje w rodzinie, nie namawiam do zwierzeń ale zachęcam nawet do przemyśleń we własnym zakresie.
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy.

-
- Świeżak na forum
- Posty: 4
- Rejestracja: 25 lutego 2016, o 10:18
Dziękuję bardzo za odpowiedź i mogłabym właściwie wszystkiemu przytaknąć... Syn nie wiem, że jestem na forum i nie ma szans niestety, aby chciał sam się zapisać. Jest jeszcze na tym etapie, który idealnie został przez Ciebie opisany. Nie rozumiałam na początku co się z nim dzieje, denerwowałam jego „dziwactwami”, uważałam, że nas wykorzystuje, że dajemy się wkręcać w jego nastroje, to znów wydawało mi się, że wreszcie rozumiem, aby znów poczuć się całkowicie skołowana. Kiedy padała kolejna diagnoza kupowałam książki, czytałam opracowania i uważałam, że tak to jest to, ale kolejna diagnoza też pasowała, a potem kolejna… W trakcie moich rozmów z synem powtarzał wielokrotnie, że zaczęło się wszystko od obcięcia tych włosów, że sobie z tym nie poradził, że robił wiele by się przypodobać kolegom… Próbowałam sugerować terapeutom, że musiało się coś wydarzyć w jego życiu, że to może być jakiś złożony problem, aby może sięgnąć głębiej, ale nic z tego nie wychodziło, mieli swoje metody… Wiele nocy spędziliśmy z mężem analizując naszą sytuację rodziną, co było nie tak, gdzie zrobiliśmy błąd. Na pewno idealni nie byliśmy, ale wydaje nam się, że staraliśmy się dawać mu dobry przykład, ciepło, miłość, zainteresowanie, że naprawdę byliśmy blisko ze sobą, ale chyba coś poszło nie tak… W szkole to nie nasze naciski dawały 100% frekwencję, wiele razy próbowaliśmy naciągnąć go na wagary, ale zawsze słyszeliśmy, że on musi chodzić do szkoły. Nigdy nie mieliśmy z mężem ambicji na oceny syna w szkole, uważaliśmy, że nie oceny są wyznacznikiem . Zresztą sama mam traumę na tym punkcie i obiecałam sobie, że nigdy nie będę naciskać na moje dziecko w kwestii wykształcenia i jego drogi życiowej. On ma być szczęśliwy i to jest najważniejsze.
Teraz jest w I klasie liceum, czasem wpuści nauczycieli, czasem nie… Wszyscy oczekują, że ma chodzić na terapię, wtedy jest ok., bo można zrozumieć, że ich nie wpuści, ale jak nie chodzi, to jak to? Jak może? Manipuluje wszystkimi, może trzeba oddać go do ośrodka… nie wiem jak mam tym ludziom tłumaczyć, że to on musi chcieć, że nacisk tylko pogarsza sytuację… od poniedziałku zaczyna się kolejny semestr, już mnie ściska jak pomyślę o kolejnych zmaganiach z nauczycielami, bo przecież wizualnie nic mu nie jest, zdrowy chłopak… pewnie, jakby nie miał nogi, to co innego, jakaś białaczka, wtedy się współczuje, ale takim jak on… złość, miesza się z bezradnością i strachem, bo co jeśli ten moment, aby sam chciał nie nastąpi? Trwa to już 2 lata i nie widać w nim chęci do zmiany, do walki… czy ja czegoś nie przegapię i nie będzie gorzej? Wiem, że Wam byłoby łatwiej pisać, bo to Wy czujecie, ja tylko staram się zrozumieć i stanąć po drugiej stronie… jak mogę mu pomóc, gdy on tego nie chce –z tym pytaniem budzę się i zasypiam…
Teraz jest w I klasie liceum, czasem wpuści nauczycieli, czasem nie… Wszyscy oczekują, że ma chodzić na terapię, wtedy jest ok., bo można zrozumieć, że ich nie wpuści, ale jak nie chodzi, to jak to? Jak może? Manipuluje wszystkimi, może trzeba oddać go do ośrodka… nie wiem jak mam tym ludziom tłumaczyć, że to on musi chcieć, że nacisk tylko pogarsza sytuację… od poniedziałku zaczyna się kolejny semestr, już mnie ściska jak pomyślę o kolejnych zmaganiach z nauczycielami, bo przecież wizualnie nic mu nie jest, zdrowy chłopak… pewnie, jakby nie miał nogi, to co innego, jakaś białaczka, wtedy się współczuje, ale takim jak on… złość, miesza się z bezradnością i strachem, bo co jeśli ten moment, aby sam chciał nie nastąpi? Trwa to już 2 lata i nie widać w nim chęci do zmiany, do walki… czy ja czegoś nie przegapię i nie będzie gorzej? Wiem, że Wam byłoby łatwiej pisać, bo to Wy czujecie, ja tylko staram się zrozumieć i stanąć po drugiej stronie… jak mogę mu pomóc, gdy on tego nie chce –z tym pytaniem budzę się i zasypiam…
- Ciasteczko
- Administrator
- Posty: 2682
- Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01
Myślę i myślę co z tym fantem można by było zrobić. Rozumiem Twoją potrzebę pomocy, a jednocześnie jesteś z boku, o tyle bezradna, że w nikogo nie da się wniknąć i zacząć myśleć za niego i go uporządkować wewnętrzne. Sęk w tym, że Twój syn jest w takim wieku, w którym za rękę się go nie da nigdzie na siłe zawlec(najpewniej). Można by powiedzieć, że nie da się zmusić kogoś, kto nie chce pomocy, ale wiem, że rodzic jest po to, by ogarnąć swoje dziecko, gdy widzi jak ono się pogrąża i na tej fali może spędzić nie wiadomo ile lat. Więc te próby bym na Waszym miejscu jako rodzica próbowała podejmować, szczególnie w przypadku takiej młodej osoby...
Piszesz, że nie chce już psychologów, terapeutów- zastanawiam się czy kiedyś byłaś sama na takiej konsultacji by poradzić się co robić z nim? Trudno jest mi na pewno skutecznie doradzić Twojemu synowi, z którym nie miałam okazji nigdy wymienić nawet kilku słów, bo nie mam zielonego pojęcia co siedzi mu realnie w głowie. Może np coś stało się w szkole o czym nie powiedział, może historia jego życia jego oczami w mig rozwikłałaby tę zagadkę. Ale być może istnieje jakaś "procedura" na takie przypadki i nie mam tu na myśli jakichś ekstremalnych działań.
Może coś o czym wiedzą specjaliści. Tutaj przydałoby się na prawde fachowe doradzenie, bo my jesteśmy takim domorosłym kółkiem wsparcia i przyznam, że zazwyczaj logują się tu ludzie, którzy mimo wszystko chcą coś ze sobą zrobić, nawet jeśli jeszcze są w fazie uparcia, zaprzeczenia, itp. Jest w nich wola, tutaj woli nie ma i jest pomiedzy naszym forum a Twoim synem filtr w postaci Twojej osoby.
To co mi jeszcze przyszło do głowy - wiem, że są też takie szkoły (nie wiem czy w waszej okolicy akurat się znajduje, ale zakładam, że gdzieś tam musi być) które nazywają się szkolny/młodzieżowy ośrodek socjoterapii. Znam dwie osoby, które chodziły do takiej szkoły i wyszły na ludzi.
Jest to państwowa szkoła, gdzie realizowany jest program szkolny, ale klasy są mniejsze i jednocześnie są prowadzone zajęcia socjoterapeutyczne. Poznaje sie tam też młodzież, która również boryka się z problemami i pozwala się poczuć normalniej, bo można zauważyć, że to nie jest takie odosobnione, że można sobie nie radzić w danym momencie życia z rzeczywistością. Może to też byłoby jakies rozwiązanie, gdyby przedstawić je synowi w odpowiednim świetle. Moim zdaniem spokojnie by go tam mogli przyjąć.
Bo, wiesz, siedzenie w domu w czterech ścianach bez rówieśników jest absolutnym strzałem w stopę. Izolacja tego typu tylko pogłębia obecny stan. Bo siedząc w domu kompletnie odpływa się w świat w swojej glowie. Wiem, bo sama siedziałam w domu z depresją i nerwicą, tylko byłam jakieś 5 lat starsza od Twojego syna wtedy, i dopiero zmuszanie się na siłę żeby podejmować aktywnośc i wychodzic do ludzi przełamało błędne koło. Bo to jest błędne koło. Im dłużej się jest poza życiem, w totalnej stagnacji, tym mniej się chce w ogóle już żyć,bo zaczynają sie zacierać wspomienia o normalności. I tutaj doradzamy ludzom, żeby robili coś na siłę, WBREW temu, co czują w tej chwili. Nie mają czekac na ochotę, ale mają iśc, robić i czekać aż to emocje dogonią te aktywność. Ja do tej pory się łapię na tym, że kiedy jestem zmęczona czy rozdrażniona i nie chce mi się wyjść, a się zmuszę, to potem się okazuje, że poczułam się lepiej, bo się stawiłam w danym miejscu i wzięłam udział w czymś, co zmieniło mój nastrój. A co dopiero mówić o kimś, kto się tak poplątał, że od lat nie brał udziału w "prawdziwym" życiu. Jak on miałby sam z siebie bez aktywnego zadziałania poczuć przypływ ochoty? Ona nie nadejdzie, bo nic się nie robi w kierunku "zaproszenia tej ochoty".
I jeszcze jedna kwestia, która mnie zastanawia. Ogólnie nie chcę absolutnie tutaj krytykowac tych działań, w zasadzie myślę tu "na głos" - czy nie jest szkodliwe wspieranie tych natrętnych myśli o swoim wyglądzie? Babcia zmieniła całą podszewkę w kurtce, lataliście pewnie jak szaleni po sklepach szukajac czegoś idealnego...tak na prawdę utwierdzjąc podświadomie syna, że to jest normalne działanie! Być może to nie jest dobry pomysł? Może trzeba w takich sytuacjach powiedzieć, że może owszem wybierać sobie coś, co mu się podoba, lub nie , jak każdy człowiek ale nikt nie będzie mu przerabiał ubrań, bo to i tak nic nie zmienia, jak sama napisałas i tak potem jej nie założył bo natrętne myśli nie dotyczą w gruncie rzeczy konkretnej sprawy , a szukają ujścia w dowolnych tematach, bo taka jest ich natura. Skończy się myśl o rękawach zacznie się myśl o guzikach, więc nie da się znalezć w świecie zewnętrznym rozwiązania na natrętną myśl poprzez kupowanie czegoś idealnego bo taka rzecz nie istnieje! Musi uświadomić sobie, że ma w sobie moc zmiany, musi wiedzieć, że natrętna myśl jest sztuczką psychologiczną. I mam wrażenie, że obchodzenie się z nim jak z jajkiem utrudnia sprawę,bo go zupełnie nie motywuje do działań. Czasem trzeba kogoś przysłowiowo walnąć w dziób, żeby nam za to podziękował. My na forum też czasami nie szczędzimy słów (w ramach kultury
) ludziom ,którzy proszą o wsparcie jak zaczynają odpływać za bardzo w świat swojej głowy , bo czasem odrobina otrzeźwienia potrafi wyrwać z jakiegoś stanu umysłu. Jaka jest motywacja do wyjścia z zaburzenia, jeśli całe otoczenie zaczyna podtrzymywać zaburzeniowy tok myślowy?
Może to też jest coś do przemyślenia.
Jakby co, pisz będziemy myśleć dalej, w miare możliwości.
Piszesz, że nie chce już psychologów, terapeutów- zastanawiam się czy kiedyś byłaś sama na takiej konsultacji by poradzić się co robić z nim? Trudno jest mi na pewno skutecznie doradzić Twojemu synowi, z którym nie miałam okazji nigdy wymienić nawet kilku słów, bo nie mam zielonego pojęcia co siedzi mu realnie w głowie. Może np coś stało się w szkole o czym nie powiedział, może historia jego życia jego oczami w mig rozwikłałaby tę zagadkę. Ale być może istnieje jakaś "procedura" na takie przypadki i nie mam tu na myśli jakichś ekstremalnych działań.

To co mi jeszcze przyszło do głowy - wiem, że są też takie szkoły (nie wiem czy w waszej okolicy akurat się znajduje, ale zakładam, że gdzieś tam musi być) które nazywają się szkolny/młodzieżowy ośrodek socjoterapii. Znam dwie osoby, które chodziły do takiej szkoły i wyszły na ludzi.

Bo, wiesz, siedzenie w domu w czterech ścianach bez rówieśników jest absolutnym strzałem w stopę. Izolacja tego typu tylko pogłębia obecny stan. Bo siedząc w domu kompletnie odpływa się w świat w swojej glowie. Wiem, bo sama siedziałam w domu z depresją i nerwicą, tylko byłam jakieś 5 lat starsza od Twojego syna wtedy, i dopiero zmuszanie się na siłę żeby podejmować aktywnośc i wychodzic do ludzi przełamało błędne koło. Bo to jest błędne koło. Im dłużej się jest poza życiem, w totalnej stagnacji, tym mniej się chce w ogóle już żyć,bo zaczynają sie zacierać wspomienia o normalności. I tutaj doradzamy ludzom, żeby robili coś na siłę, WBREW temu, co czują w tej chwili. Nie mają czekac na ochotę, ale mają iśc, robić i czekać aż to emocje dogonią te aktywność. Ja do tej pory się łapię na tym, że kiedy jestem zmęczona czy rozdrażniona i nie chce mi się wyjść, a się zmuszę, to potem się okazuje, że poczułam się lepiej, bo się stawiłam w danym miejscu i wzięłam udział w czymś, co zmieniło mój nastrój. A co dopiero mówić o kimś, kto się tak poplątał, że od lat nie brał udziału w "prawdziwym" życiu. Jak on miałby sam z siebie bez aktywnego zadziałania poczuć przypływ ochoty? Ona nie nadejdzie, bo nic się nie robi w kierunku "zaproszenia tej ochoty".
I jeszcze jedna kwestia, która mnie zastanawia. Ogólnie nie chcę absolutnie tutaj krytykowac tych działań, w zasadzie myślę tu "na głos" - czy nie jest szkodliwe wspieranie tych natrętnych myśli o swoim wyglądzie? Babcia zmieniła całą podszewkę w kurtce, lataliście pewnie jak szaleni po sklepach szukajac czegoś idealnego...tak na prawdę utwierdzjąc podświadomie syna, że to jest normalne działanie! Być może to nie jest dobry pomysł? Może trzeba w takich sytuacjach powiedzieć, że może owszem wybierać sobie coś, co mu się podoba, lub nie , jak każdy człowiek ale nikt nie będzie mu przerabiał ubrań, bo to i tak nic nie zmienia, jak sama napisałas i tak potem jej nie założył bo natrętne myśli nie dotyczą w gruncie rzeczy konkretnej sprawy , a szukają ujścia w dowolnych tematach, bo taka jest ich natura. Skończy się myśl o rękawach zacznie się myśl o guzikach, więc nie da się znalezć w świecie zewnętrznym rozwiązania na natrętną myśl poprzez kupowanie czegoś idealnego bo taka rzecz nie istnieje! Musi uświadomić sobie, że ma w sobie moc zmiany, musi wiedzieć, że natrętna myśl jest sztuczką psychologiczną. I mam wrażenie, że obchodzenie się z nim jak z jajkiem utrudnia sprawę,bo go zupełnie nie motywuje do działań. Czasem trzeba kogoś przysłowiowo walnąć w dziób, żeby nam za to podziękował. My na forum też czasami nie szczędzimy słów (w ramach kultury

Może to też jest coś do przemyślenia.

Jakby co, pisz będziemy myśleć dalej, w miare możliwości.
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy.

-
- Świeżak na forum
- Posty: 4
- Rejestracja: 25 lutego 2016, o 10:18
Zrobiłam trochę przerwy na przemyślenia... niezwykle celne są Twoje słowa, dają potwierdzenie, że w zasadzie wszystko sprowadza się do słów: TO ON MUSI CHCIEĆ... moja obecność tutaj na ten moment niczego nie zmieni, to bardziej pomoc dla mnie w zrozumieniu, zastanowieniu się... Jedno tylko mimo wszystko ciężko mi zrozumieć – dlaczego on nie chce nic zrobić, aby wyjść z tego więzienia w jakim teraz jest? Wszelkie próby rozmowy, wyciągnięcia go z domu, podpowiedzi, aby może poczytał Wasze forum, że nie jest sam, że da się kończą się agresją lub zakładaniem słuchawek na uszy, by nie słyszeć, a jednocześnie ciągle powtarza, że jego życie jest złe, że jest sam i do końca życia będzie sam... Czytam Wasze wypowiedzi, każdy coś robił, próbował, szukał, nie poddawał się, chciał tej zmiany, jak nie na początku, to jednak przychodził taki moment, a u niego to już dwa lata i nic... ośrodek odpada, bo musi wyrazić zgodę na pobyt tam, a wcześniejsze próby rozmowy z nim na ten temat kończyły się awanturą...Młodsi forumowicze szukają pomocy u rodziców, niektórzy jej nie znajdują, bo rodzicom trudno zrozumieć, my staramy się, szkolimy i co z tego... co więc jest nie tak? Nie umiem tego zrozumieć... czy coś ze mną nie tak?
- Ciasteczko
- Administrator
- Posty: 2682
- Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01
My działaliśmy i nie poddawaliśmy się (albo robimy to), ale każdemu trochę zajęło zanim wziął się za siebie i wyszedł z fazy unikania i zaprzeczenia. Być może dla Twojego syna ten moment jeszcze nie nadszedł. Może jest tu jakiś paradoks na razie- chce żeby było dobrze znów, ale nie ma odwagi stanąć z tym twarzą w twarz i nie chce by ktoś mu o tym przypominał, bo to jest jak "rzucanie mu rzeczywistością w twarz"? Może to element buntu nastolatka, niestety jest wiele wiele czynników, które mogą ze sobą współgrać... Tak trudno jest tu coś mądrego powiedzieć, gdy nie zna się człowieka, a chciałoby się pomóc. 

Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy.
