Znalazłam to forum niedawno - szukając pomocy przy nerwicy. Uznałam, ze posiadanie konta i rozmowy na forum pomogą mi w walce o życie - więc jestem

Przedstawię moją sprawę, byście mogli mnie poznać lepiej (właściwie powód dlaczego tu jestem).
Mój problem pojawił sie ok 7 lat temu, gdy byłam w liceum. Gdy pojawiały sie sytuacje stresowe (egzminy, wizyty u znajomych, nawet u rodziny chłopaka) bolał mnie brzuch. Rodzice udali się ze mną do lekarza rodzinnego by rozwiązać problem. Lekarz uznał, ze problemy z brzuchem mogą mieć podłoże psychiczne i dał mi skierowanie do psychologa - ja wówczas niedojrzała nastolatka uznałam, ze nie jestem zwariowana, by chodzić po psychologach - i to był mój wielki błąd. Potem było gorzej. Uznałam, ze problemy z burzuchem sa spowodowane jedzeniem - przed wyjściami unikałam wiec jedzenia. Po przeprowadzce na studia problem z jedzeniem sie pogłębił, bo jadłam nieregulanie i monotonnie (same śmieci). Coraz bardziej unikałam towarzystwa, bo zaczęły dreczyć mne biegunki. Gdy poznałam mojego męża strasznie denerwowałam sie przed randkami, bo chciałam dobrze wypaść - miałam więc biegunki spowodowane stresem, odwoływałam randki... Powiedziałam mu więc co mnie męczy - powiedział, ze mnie rozumie, bo jego babcia ma ten sam problem. I tu mi ulżyło, że mogę czuć się przy nim swobodnie. Chciałam walczyć z problemami jelitowyni, poszłam do gastrologa. Po kolonoskopii uznł, ze mam zespół jelita drażliwego. Problem zaognił się gdy miałam pierwszą pracę - mieszano mnie tam z błotem, miałam zerowe poczucie własnej wartości, czułam się nikim. Biegunki codzienne przed wyjsciem do pracy były stałym elementem dnia. Potem zrezygnowałam z tej pracy, bo uznałam, ze pod tak silnym mobbingiem długo nie ujadę. Przez rok wegetowałam. Uznałam, ze do niczego sie ne nadaję. Że niczego dobrze nie zrobię. Nawet wyjście po chleb do sklepiku 300 metrów dalej powodowało, że miałam biegunkę. Postanowiłam zawalczyć - udałam sie do psychiatry. Niestety leczenie nie wyglądało tak jak sobie wyobrażałam. Na każdej z wizyt wertowane było moje dzieciństwo - nie było rozwiązywania problemu, sugestii co robić by polepszyć jakość zycia. Tym co miało mi pomóc były leki. Jedne na codzień, drugie do sytuacji ekstremalnych. Tych pierwszych nie pamętam nazwy - wiem, ze nie pomagały, więc braam te drugie - afobam. Byłam otępiała, spałam na stojąco, ale lubłam ten stan bo sie nie denerwowałam. Niestety szybko sie od nch uzależniłam i zamiast brać je w sytuacjach ekstremalnych brałam je na dzień dobry, każdego dnia, nawet gdy nie wychodziłam z domu. Uznałam, ze to przegiecie, odstawiłam je i jakoś dawałam radę. Przy wsparciu męża zaczełam wierzyć w siebie. Poszłam na zaoczne studia, dostałam wymarzoną pracę... Niestety problem jest nadal. Rano jem suchy chleb, do pracy jadę jak na szpilkac bo boję się, że dostanę biegunki. Gdy autobus stoi w korku czuję, że się duszę i zaraz "zafajdam" gatki







