
Zwracam się do Was niejako o poradę, pomoc w rozwianiu wątpliwości. Otóż jakieś 2 miesiące temu zaczęły się u mnie dziwne objawy. Zdarzyło mi się złapać jakąś lekką infekcję (w nocy dopadły mnie dreszcze, temp. jakieś 37), na którą dostałem jakieś zwykłe leki (nie antybiotykowe) i L4 na tydzień. W trakcie tego okresu zaczęły się u mnie dziwne odczucia w łydkach (jakby mrowienie, szczypanie, palenie na skórze). Doszły do tego bóle głowy, głównie potylica i góra karku. Pojawił się problem ze snem - zasypiam normalnie, jednak na 1 - 2 godziny przed czasem budzę się i ciężko z powrotem zasnąć - praktycznie co noc tak jest, rzadko zdarza mi się porządnie wyspać. Ciśnienie, tętno, bicie serca w normie.
Po jakimś czasie poszedłem jeszcze raz do lekarza, któremu opisałem objawy, ten jednak je olał. Dał mi jedynie skierowanie do neurologa, który po rutynowym badaniu skierował mnie na TK głowy, na którym nic złego nie stwierdzono (jedynie jakąś anomalię z wyrostkami sutkowatymi, mogącą świadczyć o zapaleniu. Z tym poszedłem do laryngologa, który jednak nie stwierdził żadnych nieprawidłowości, ani w uszach, nosie czy gardle (często czuję tzw. kulę histeryczną w gardle).
Po badaniu objawy uspokoiły się na chwilę. Głowa nie boli mnie do dziś (jedynie czasami, ale to się zdarza każdemu). Po jakimś czasie wróciło jednak odczucie pieczenia w łydkach, czasem pieką mnie też różne, malutkie fragmenty skóry, rozsiane po całym ciele. Czuję też (nie cały czas) słabość w mięśniach (głównie prawych kończyn), pobolewały mnie stawy w kolanach (ustąpiło), uczucie ciężkości w klatce piersiowej, bóle kręgosłupa (w różnych miejscach, najczęściej u góry), bóle brzucha (jem to co zwykle, diety nie zmieniłem w żaden sposób a problemów z jedzeniem nie mam). Czasem mam też wrażenie spłyconego oddechu - głównie jak wybudzam się ze snu - czuję, jakbym nie mógł "dooddychać" do końca. Nieraz mam też wrażenie "odlotu" gdzieś, dosłownie trwa to sekundę. Wszystkie objawy miksują się jak w kalejdoskopie, czasem nie ma żadnego, czasem jest kilka, nie ma reguły. Dodam też, że mam skrzywiony kręgosłup i pracę siedzącą, co mogłoby bóle kręgosłupa jakoś tłumaczyć, choć do tej pory się nie zdarzały. Cały czas mam też zaczerwienione gardło, które mnie piecze.
Rodzinny przepisał mi antydepresant, bo stwierdził, że tyle objawów nie ma prawa się dziać, ale jeszcze go nie brałem. Zrobiłem sobie morfologię i badanie moczu - wyniki idealne. Nie wiem, czy brać ten lek niejako na własną rękę, czy robić jakieś badania jeszcze, czy prosto do psychologa czy psychiatry? Neurologa mam dopiero za miesiąc, a czuję się niezbyt dobrze. To wszystko nie ma charakteru stricte napadów, po prostu sobie jest, choć jak mówiłem, zmienia się natężenie i miejsce dolegliwości.
Nigdy nie miałem też problemów z nerwami, nie jestem zbytnio śmiały, ale nie boję się ludzi, mam dziewczynę, robotę, w rodzinie się układa. Co myślicie, może być to powodowane nerwicą? Wiem, że jest coś takiego, jak nerwica narządowa, wegetatywna. Pomóżcie
