Czesc wszystkim,
Dlugo zbieralam sie, zeby cos napisac

Z nerwica zmagam sie juz jakies 17 lat

Przeszlam w tym czasie wszystkie chyba etapy, na poczatku byla depresja, ataki paniki i agorafobia, od dawna juz nie mam tego wszystkiego natomiast meczy mnie hipochondria i najgorsza zmora, derealizacja. Bogu dzieki nie mam jej caly czas, ale dopada mnie okresowo. Pierwszy raz byl wiele lat temu, kiedy jeszcze nie bylo dostepu do internetu wiec pojecia nie mialam co sie ze mna dzieje, bylam pewna, ze zwariowalam, zastanawialam sie tylko dlaczego nikt tego nie widzi

Trwalo to jakies 2 lata, byly to najkoszmarniejsze 2 lata w moim zyciu i kiedy w koncu samo przeszlo bylam najszczesliwsza na swiecie, wyszlam za maz, urodzilam corke i po jej urodzeniu dopadla mnie straszliwa hipochondria, moj lek przed rakiem byl tak okropny, ze badalam sie co tydzien, a i tak bylam pewna, ze umieram. Po kilku miesiacach takiej szarpaniny znow mnie odrealnilo, wtedy juz wiedzialam co to, bo w gdzies zupelnie przypadkiem trafilam na to pojecie. O tamtej pory, a bylo to 8 lat temu, derealizacja jest ze mna, mija na rok-dwa, potem znow sie pojawia i tak w kolko. I choc niby juz wiem, ze nie zwariuje, bo wiem co to jest to i tak sie tego strasznie boje. Teraz, od 3 tygodni znow mnie dopadlo, wiecie, caly poprzedni rok balam sie, ze mam raka, kiedy w koncu zebralam sie na odwage i zrobilam kupe badan, kiedy okazalo sie, ze jestem zdrowa, poczulam straszna ulge, pomyslalam, ze teraz to bede szczesliwa. I co? I d... za przeproszeniem, po kilku dniach odezwala sie moja dobra znajoma derealizacja i trzyma mnie do teraz. Kurcze, ale jednego nie moge zrozumiec, mam wrazenie, ze tym razem sama ja poniekad wywolalam, zauwazylam, ze przez te wszystkie lata tak juz sie przywyczailam, ze ciagle sie czyms martwie, ciagle sie czegos boje, ze gdy nagle okazuje sie, ze nie ma powodu sie bac czuje pustke, tak jakbym byla uzalezniona od uczucia leku. Gdy nagle okazuje sie, ze nie ma leku wydaje mi sie, ze cos jest nie tak, czegos mi brakuje, budze sie rano i nie mam sie nad czym zastanawiac, nie czuje tego charakterystycznego sciskania w zoladku, czuje sie po prostu zle. O co tutaj chodzi i jak sie z tym uporac? Mam te cholerna derealizacje i juz szlag mnie jasny trafia, przeczytalam forum wzdluz i wszerz i myslalam, ze to takie latwe uwolnic sie od tego, tym bardziej, ze mam to poki co dosc krotko, niestety jakos nie moge sobie poradzic, wiem co to jest, wiem, ze to nie choroba psychiczna, ale nadal sie boje, boje sie, ze w koncu strace kontrole nad soba, nie poznam meza, dzieci itp. Nie umiem tego zaakceptowac i porzucic kontroli

. Kurcze jest cos takiego jak uzaleznienie od leku, mial ktos takie uczucia jak ja?