Wszystko zaczelo sie 3 lata temu kiedy z mezem przeprowadzilismy sie z domu moich rodzicow do innego miasta. Na poczatku bylo super, ale tylko przez jakis miesiac bo potem czulam doslownie ze umieram. Serce zaczelo mi walic, cala sie trzeslam, wymioty, biegunka - klasyk. Dostalam lęków ze nie ma mnie w domu i na pewno cos zlego sie wydarzy, ze nie mam kontroli nad tym co sie dzieje z rodzicami itd. W koncu wrocilismy do moich rodzicow. Co i rusz pojawialy sie ataki paniki i nowe natrectwa myslowe. Bylam i setki lekarzy i nic. Wszystkie badania ok. Jakos po dwoch czy trzech miesiacach wrocilm do pracy. Natrectwa trwaly nadal a najgorsze byly automatyczne skojarzenia ze smiercia. No doslownie wszystko mi sie kojarzylo... po jakichs 2 latach zaszlam w ciaze, urodzilam corke i bylo w miare ok. Na chrzcinach w kosciele poczulam silne mdlosci, pocenie sie i chec ucieczki. Jednak wytrwalam. Potem tylko nie moglam nic zjesc. Mdlilo mnie codziennie od tamtej pory. Pozniej bylo troche problemow i stresow w mojej rodzinie i zle samopoczucie psychiczne powrocilo. Do tego doszly lęki ktorych wczesniej nie bylo i stany depresyjne. Rozmowa z psychologiem pomogla. Wiem jak sobie radzic z tym itd. Jednak w mojej glowie sa czasem tak czarne scenariusze tego co ma sie rzekomo wydarzyc ze jestem juz tym zmeczona. Teraz jestem w drugiej ciazy i panicznie boje sie ze umre przy porodzie albo dostane depresji poporodowej i cos sobie zrobie, ze nie nadaje sie na matke, zone, gospodynie itd. Do tego wszystkiego mamy sie przeprowadzic za kilka miesiecy do naszego juz domu raptem kilka km dalej a mnie paraliżuje.
Mam same zle mysli na ten temat i lęki. Z jednej strony bardzo chce, wrecz marze zeby tam zamieszkac. Codziennie tam jezdze, wybieram wszystko a z drugiej strony czasami az czuje niechec do tego miejsca, ale wiem ze to falszywe odczucia. Miewam tez natrety czy kocham moja corke, meza. Mam mysli zeby odejsc, rzucic to wszystko i ciagle w glowie mysli po co zyc? Po co sie cieszyc? Itd. Ciagle po co i po co. Czasem czuje taka beznadzieje, zrezygnowanie i przekonanie ze juz wszystko stracone, ze nic mi nie pomoze. Trace sens zycia. Boje sie ze sobie cos zrobie a tak na prawdę tego nie chce. To straszne. Czasem mam wrazenie ze jestem pusta, nie umiem kochac, odczuwac emocji. Czy ktos ma podobnie? Moze znajdzie sie osoba z podobna historia? Wiem, ze z tego wyjde chociaz cos z tylu glowy mowi mi ze nie, ale ja jestem uparta

Pozdrawiam wszystkich
