Z góry przepraszam jeśli za bardzo się rozpiszę, ale już tak mam i uwierzcie - chyba nie da się krócej. Mam nadzieję, że to nie zrazi zbyt wiele osób.
Zacznę może od tego, że prawdopodobnie wychowałam się w rodzinie narcystycznej. Szczególnie moja matka od lat psychicznie i bywało fizycznie znęcała się nade mną. Myślę dziś, że byłam tak zwanym "kozłem ofiarnym". Piszę o tym ponieważ myślę że właśnie przez to mam teraz ogrom fobii, lęków i wszystkiego co mnie niszczy od środka. Parę razy przebywałam w szpitalu psychiatrycznym, czasem kilka miesięcy i za pierwszym razem z własnej woli. Kiedyś często się cięłam. Miałam problem z agresją w stosunku do siebie. Dziś czasem tylko się biję, kiedy mam ataki. Podobno szło to w kierunku borderline. Przed ponad rok brałam psychotropy, z przerwami. Chodziłam do szpitala dziennego psychiatrycznego i właśnie tam czułam, że powoli zdrowieję. Miałam tam wielu "przyjacioł" i miłość, która okazała się złudna i nieprawdziwa. Ale czułam się lepiej.
Znów miałam epizody depresyjne, gdy terapia się skończyła, byłam wykończona po jeszcze poprzednim związku z prawdopodobnie narcyzem, który mnie zdradzał i oszukiwał. Dalej mieszkałam z rodzicami w domu w mieście rodzinnym. Dziś, od prawie dwóch lat jestem w szczęśliwym związku. Mieszkam w innym mieście. Chodzę na terapię schematów od ok. roku, parę dni temu wprowadziłam się do wymarzonego domu wspólnie z chłopakiem, to miało być nasze miejsce na ziemi. Myślałam, że wreszcie poczuję spokój i szczęście. Ale znów odezwała się nerwica lękowa i zaburzenia obsesyjno-kompulsujne.Już przed wyprowadzką miałam ataki paniki mimo dużego wsparcia od chłopaka i jego rodziców (mieszkaliśmy z nimi ponad rok i traktowali mnie i traktują jak swoją córkę) po wprowadzce było tylko gorzej. Moja nerwica natręctw przede wszystkim opiera się na ogromnym lęku przed toaletami, kałem i właściwie prawie wszystkim co jest związane z WC. Prawdopodobnie jest to spowodowane zachowianiem mojej matki. Wrzeszczała na mnie i waliła w drzwi, prześladowała, gdy byłam w WC. Miałam też bardzo ciężką sytuację w domu rodzinnym, nie miałam bieżącej wody ok. 10 lat. Ale wracając... Niedawno okazało się, że weszła nam do domu polna mysz, prawdopodobnie przez drzwi. Weszła za blaty kuchenne. Została złapana i wypuszczona na pole, ale moje lęki powiększyły się do strasznego poziomu z powodu kup, które zostawiła. Wysprzątałam wszystko z chłopakiem, odkaziłam wszystko co było "skażone", ale nadal jest bardzo źle. Nie daję rady, dziś weszła do domu druga mysz, ale na szczęście szybko ją złapaliśmy i nie narobiła kup jednak ja już mam obsesję na ich punkcie. Słyszę ję wszędzie i mam wrażenie, że każdy paproch może być kupą tych myszy, że zaraz je zobaczę pod łóżkiem chociaż raczej nie wejdą na 1 piętro. Leżę w łóżku i cała trzęsę się od środka, czuję się minimalnie lepiej tylko wtedy, gdy mój chłopak jest przy mnie. Nie mam siły na normalne życie, nie potrafię cieszyć się z domu, boję się dotknąć rzeczy i mam wrażenie że te myszy skaziły cały dom, a na pewno parter. Wszystko jest dla mnie takie "mroczne" i skażone jednocześnie. Zasypiam i budzę się z ogromnym lękiem I piszę ten długi post w nadziei... Sama nie wiem na co, czuję się okropnie samotna mimo tego, że nie jestem. Chwilami mam ochotę zrobić sobie krzywdę, przestać istnieć i czuć ten przeszywający lęk, ale wiem że skrzywdziłabym tych, którym na mnie zależy. Terapię mam raz na tydzień, skupia się ona właśnie na schematach a leków nie biorę. Jedynie doraźnie. Miałam nadzieję, że poradzę sobie bez nich. Chciałam żyć normalnie... Ale nie potrafię. Nawet ciężko mi napisać jak bardzo źle się czuję, nie czuję się w ogóle... Mam ochotę zniknąć... Nie wiem już co robić, jak sobie pomóc. Boję się tak bardzo, że już zawsze będę się tak czuć... wybaczcie za długość tego wszystkiego... Musiałam się wygadać bo jestem w pułapce
