Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Pomocy...

Być może masz jakąś kwestię do poruszenia związaną z nerwicą i lękiem?
A nie wiesz w który powyższy dział dodać temat, bo choćby pasuje to do każdej nerwicy?
Zrób to w takim razie tutaj.
Dział ten zawiera różne tematy, sprawy, wydarzenia w życiu związane z nerwicą i lękiem.
ODPOWIEDZ
Panna♡Empatia
Nowy Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 14 października 2024, o 13:49

18 października 2024, o 03:05

Witajcie, jestem tu nowa. Szczerze to przypadkiem trafiłam na to forum i od razu poczułam, że mogę znaleźć tu osoby, które mnie zrozumieją.
Z góry przepraszam jeśli za bardzo się rozpiszę, ale już tak mam i uwierzcie - chyba nie da się krócej. Mam nadzieję, że to nie zrazi zbyt wiele osób.
Zacznę może od tego, że prawdopodobnie wychowałam się w rodzinie narcystycznej. Szczególnie moja matka od lat psychicznie i bywało fizycznie znęcała się nade mną. Myślę dziś, że byłam tak zwanym "kozłem ofiarnym". Piszę o tym ponieważ myślę że właśnie przez to mam teraz ogrom fobii, lęków i wszystkiego co mnie niszczy od środka. Parę razy przebywałam w szpitalu psychiatrycznym, czasem kilka miesięcy i za pierwszym razem z własnej woli. Kiedyś często się cięłam. Miałam problem z agresją w stosunku do siebie. Dziś czasem tylko się biję, kiedy mam ataki. Podobno szło to w kierunku borderline. Przed ponad rok brałam psychotropy, z przerwami. Chodziłam do szpitala dziennego psychiatrycznego i właśnie tam czułam, że powoli zdrowieję. Miałam tam wielu "przyjacioł" i miłość, która okazała się złudna i nieprawdziwa. Ale czułam się lepiej.
Znów miałam epizody depresyjne, gdy terapia się skończyła, byłam wykończona po jeszcze poprzednim związku z prawdopodobnie narcyzem, który mnie zdradzał i oszukiwał. Dalej mieszkałam z rodzicami w domu w mieście rodzinnym. Dziś, od prawie dwóch lat jestem w szczęśliwym związku. Mieszkam w innym mieście. Chodzę na terapię schematów od ok. roku, parę dni temu wprowadziłam się do wymarzonego domu wspólnie z chłopakiem, to miało być nasze miejsce na ziemi. Myślałam, że wreszcie poczuję spokój i szczęście. Ale znów odezwała się nerwica lękowa i zaburzenia obsesyjno-kompulsujne.Już przed wyprowadzką miałam ataki paniki mimo dużego wsparcia od chłopaka i jego rodziców (mieszkaliśmy z nimi ponad rok i traktowali mnie i traktują jak swoją córkę) po wprowadzce było tylko gorzej. Moja nerwica natręctw przede wszystkim opiera się na ogromnym lęku przed toaletami, kałem i właściwie prawie wszystkim co jest związane z WC. Prawdopodobnie jest to spowodowane zachowianiem mojej matki. Wrzeszczała na mnie i waliła w drzwi, prześladowała, gdy byłam w WC. Miałam też bardzo ciężką sytuację w domu rodzinnym, nie miałam bieżącej wody ok. 10 lat. Ale wracając... Niedawno okazało się, że weszła nam do domu polna mysz, prawdopodobnie przez drzwi. Weszła za blaty kuchenne. Została złapana i wypuszczona na pole, ale moje lęki powiększyły się do strasznego poziomu z powodu kup, które zostawiła. Wysprzątałam wszystko z chłopakiem, odkaziłam wszystko co było "skażone", ale nadal jest bardzo źle. Nie daję rady, dziś weszła do domu druga mysz, ale na szczęście szybko ją złapaliśmy i nie narobiła kup jednak ja już mam obsesję na ich punkcie. Słyszę ję wszędzie i mam wrażenie, że każdy paproch może być kupą tych myszy, że zaraz je zobaczę pod łóżkiem chociaż raczej nie wejdą na 1 piętro. Leżę w łóżku i cała trzęsę się od środka, czuję się minimalnie lepiej tylko wtedy, gdy mój chłopak jest przy mnie. Nie mam siły na normalne życie, nie potrafię cieszyć się z domu, boję się dotknąć rzeczy i mam wrażenie że te myszy skaziły cały dom, a na pewno parter. Wszystko jest dla mnie takie "mroczne" i skażone jednocześnie. Zasypiam i budzę się z ogromnym lękiem I piszę ten długi post w nadziei... Sama nie wiem na co, czuję się okropnie samotna mimo tego, że nie jestem. Chwilami mam ochotę zrobić sobie krzywdę, przestać istnieć i czuć ten przeszywający lęk, ale wiem że skrzywdziłabym tych, którym na mnie zależy. Terapię mam raz na tydzień, skupia się ona właśnie na schematach a leków nie biorę. Jedynie doraźnie. Miałam nadzieję, że poradzę sobie bez nich. Chciałam żyć normalnie... Ale nie potrafię. Nawet ciężko mi napisać jak bardzo źle się czuję, nie czuję się w ogóle... Mam ochotę zniknąć... Nie wiem już co robić, jak sobie pomóc. Boję się tak bardzo, że już zawsze będę się tak czuć... wybaczcie za długość tego wszystkiego... Musiałam się wygadać bo jestem w pułapce :cry:
Rafał1975
Nowy Użytkownik
Posty: 15
Rejestracja: 7 października 2024, o 13:14

19 października 2024, o 18:11

Hejka,
nie musisz za nic przepraszać. Po to jest to forum, żeby się wygadać. Moja nerwica towarzyszy mi już bardzo długo. Z tym, że z dłuższymi lub krótszymi przerwami. W wieku 7 lat zacząłem sobie wmawiać choroby. Miałem już chyba wszystko co zna medycyna. W wieku dorastania nerwica opuściła mnie na ładnych parę lat. Przyszła znowu w wieku 25 lat i było dosyć ostro. Potrafiłem że strachu wyjść z domu i łazić aż do późnej nocy. Byłem już wtedy żonaty i nasz syn miał dwa lata. Poszedłem wtedy do psychiatry który przepisał mi psychotrop a lá " wszystko mam gdzieś i niech się dzieje co chce". Nerwica minęła. Za kolejne trzy lata znowu powrót. Tym razem ucieczka w alkohol skończyła by się dla mnie prawie realną śmiercią. Po pobycie w klinice z ciężkim zapaleniem wątroby zebrałem się w sobie i stałem się suchym alkoholikiem, któremu jestem do dziś. Niestety nerwiczka atakowała co jakiś czas z mniejszą lub większą siłą. Rok temu trafiłem do szpitala z zakrzepicą. Oczywiście wtedy nerwica miała pole do popisu jak cholera. Problem w tym, że ja w szpitalu leżałem na inne schorzenie i każda prośba żeby dali mi coś na uspokojenie, kończyła się podaniem mi leku o nazwie Tavor, który sprawia że wszystko staje się obojętne. Po wyjściu ze szpitala stanąłem psychicznie na nogi bo mnie tam przebadali na wszystkie sposoby. Niestety problem nerwicy się sam nie rozwiązał, został tylko uśpiony. Miesiąc temu, w pracy nagle mój zegarek pokazuje mi puls 179 i zaczęło się. Dotykanie szyi, poty, zawroty głowy, pisk albo szum w uszach. Poszedłem do lekarza który zrobił EKG i morfologię. Na EKG miałem puls 96, powiedział że to może być tachykardia, ale serce bije równomiernie i nie ma żadnych odchyleń. Morfologia wyszła beż żadnych niespodzianek oprócz wysokiego cholesterolu ( mam 49 lat). Mam zdrowo się odżywiać. Ale dostałem skierowanie do psychiatry, do którego oczywiście od razu poszedłem. Wysłuchał mnie te spokojem i przepisał mi Mirtazapinę 15mg, po tygodniu podnieść dawkę do 30mg. W domu się uspokoiłem, ale na drugi dzień zacząłem się znowu wkręcać, że może coś jednak jest nie tak. No i zaczęło się znowu. Zawroty głowy, szybki puls, przeskoki serca, zimne potliwe ręce, szumy i piski w uszach. Wiem że to od moich myśli, że sam się nakręcam, ale czasami nie daję rady.
ODPOWIEDZ