21 listopada 2019, o 12:59
Sorry ze taki długi post ale no poprostu nieumiem konkretnie napisac co to za konflikty i wogole co sie dzieje zemną. Pisałem inne posty o sobie i tu sie bede powtarzać ale opisze dokładniej swój życiorys.
Niewiem od czego zacząć wogóle bo jest tego sporo u mnie ale chciałbym byc zrozumiany wiec pozwole sobie tutaj napisac wiecej o sobie bo poza konsultacjami u psychiatry ktore i tak są rzadkie to niemam do kogo sie z tym zwrócić dlatego założyłem tu konto a obecnie nie stać mnie na terapie. Gdy mialem 22 lata dostalem psychozy po pomieszaniu zbyt duzej ilości używek (Wczesniej juz piłem alko za nastolatka, zawaliłem przez to pierwszą klase liceum ale pozniej wzialem sie za siebie i byłem dosyc dobrym uczniem, potem doszła trawka, czesto paliłem ale nie codziennie). Pozniej po psychozie dochodzilem do siebie kilka lat, oczywiście po niej mialem silne DD, czyli poczucie ściany optycznej, anhedonia, psychodeliczność/oniryczność, super-realne sny w których byłem w innych światach, potworne lęki od których bylem dosłownie prawie sparaliżowany i biały jak ściana do tego zrobił mi sie dziwny zez . Czasami siedzialem na przystanku i niebylem w stanie od tego lęku wstac i wejsc do tramwaju.Czasami jak jechalem komunikacją to pół autobusu sie na mnie patrzyło z przerażeniem albo ludzie sie odsuwali. Płakać mi sie chciało ze tak źle zemną. Więc przez pierwszy rok po psychozie brałem Rispolept (rysperydon) po którym nie odczuwałem roznicy i dalej bylo źle. Dopiero po roku lekarz zmienił mi lekarstwo na Ketrel (kwetiapina) i było coraz lepiej. Po latach okazalo sie ze niemam schizofrenii i doszedlem do siebie. Potem pilem alko latami z wiekszymi lub krótszymi przerwami, czasem były miesiące ze piłem co drugi co trzeci dzień, czasem miałem przerwe kilka tygodni albo kilka miesięcy. Bywalo tak ze jak zadużo wypiłem to miałem przez nastepne dni stany lękowe i depersonalizaje i bałem sie ze tę lęki prowadzą do psychozy więc czasami wpadałem w panike no ale do psychozy nie dochodziło. Kwetiapine brałem caly czas z tym ze jak piłem tej samej nocy to nie brałem kwetiapiny tylko dopiero na drugi dzień, niemieszałem z alkoholem tej samej nocy gdy piłem. Wiec gdy dostalem po dupie po przechlaniu sie to odstawialem alkohol na jakis czas i gdy dochodzilem do siebie to znowu piłem. Z czasem czułem ze cos sie zemna dzieje nie tak, tzn trudniej mi było podejmować decyzje, czułem sie psychicznie bardziej rozjechany, coraz bardziej leniwy, przestawiało mi sie myślenie o samym sobie nanegatywne, zaniżenie własnej wartości itp, coraz trudniej mi było cokolwiek zaplanować, nawet proste rzeczy. W późniejszym czasie tak zapiłem ze musialem znowu chodzic do psychiatry tylko do innego. Tam babka psychiatra pozniej zaczela podejrzewać u mnie schizofrenie, powiedziała ze tez mozna jej dostac od długiego picia alko ale mimo to jakos niedokonca mnie to przekonywało jeśli chodzi o mnie, zbyt dobrze kontaktowałem z otoczeniem i ludźmi, niemiałem halucynacji, omamów, niesłyszałem głosów, generalnie mialem zwyczajny logiczny kontakt z otoczeniem co zreszta do dzisiaj tak jest i moi znajomi tez uważają ze niemam schizo. Co prawda ja tez zawalałem sprawe bo piłem tez dalej tzn nie jakos bardzo czesto ale piłem i moja psychiatra miała problem z oceną. Jeszcze przed tą psychiatrą chodziłem na terapie alkoholową - podwójną diagnoze okolo poł roku i tam tez usłyszalem od psychiatry ze niemam zadnej schizofrenii.Wróciłem do picia i znowu sie rozwaliłem psychicznie. Odstawilem alkohol na okolo 6 miesiecy i poszedłem do pracy w hotelu jako kelner w restauracjii hotelowej. Gdy tam pracowałwem wydawałomi sie ze mam jakies schizofreniczne stany po za tym bylem wycofany, wolny w tym co robilem, lęk, jak z kimś rozmawiałem to na siłe i trudno było mi sie wciagnąc w jakis temat przez jakies wycofanie wewnętrzne. Potem po 4 miesiacach zrezygnowalem z pracy w hotelu bo było straszne buractwo. Jak tam pracowalem to ani jednego piwa nie wypilem. Łącznie od ostatniego rozwalenia psychicznego nie piłem okolo chyba 7-8 miesięcy idąc chronologią mojej opowieści. Po zrezygnowaniu z pracy w hotelu wróciłem do picia. Niepamietam jak czesto piłem ale chyba 2 razy w tygodniu. Później byłem na stażu w prokuraturze przez pół roku. Na początku niewiedzialem jak rozmawiać z ludźmi ciagle odczuwałem jakis niepokój, ze zaszybko sie dzieją pewne rzeczy. Ale pozniej troche zaczalem sie oswajać mimo ze byłem strasznie nerwowy, niewiedzialem dlaczego, czy dlatego ze to jest nowe miejsce, czy moze dlatego ze niewiem czy sobie poradze czy moze dlatego ze niewiem co ja sam wogole chce i jaki mam charakter juz od tego picia. Po pół roku zaczalem sie oswajać ze wszytskim i powoli robilem sie spokojniejszy i coraz lepiej pracowałem ale niestety pomimo tego ze kierowniczka chciala mnie zostawić ( bo pozatym tez byłem lubiany ) to nie dało sie mnie zatrzymać. Gdy sie o tym dowiedzialem miesiąc przed koncem stażu to juz jakby z automatu dostalem myśl ze wroce do picia, to była taka mysl z ktora niechcialo mi sie juz walczyć zeby jej zaprzeczyć.. Staż skończyłem 15 maja tego roku. Wrócilem do picia, piłem co 3 dni i moje samopoczucie bylo coraz gorsze, czyli byłem coraz bardziej rozjechany, trudniej podejmować decyzje. Zmniejszyłem dawke kwetiapinyczeby niedoszlo do jakiejs interakcji z alkoholem. I tak dalej pijąc co 3 dni byłem w coraz silniejszym stanie nie pokoju, kwetiapine dopiero bralem po prawie 1,5 doby zeby miec pewnosc ze niemam jej we krwi i że nic mi sie nie stanie psychicznie czy tez somatycznie. I tak 2 miesiace temu przesadzilem z piciem mimo ze juz wczenisej mialem cięzki sygnał nerwicowy, tzn tydzien przed tym rozwaleniem. Wiec 2 miechy temu po chlaniu dostalem strasznej nerwicy lękowej wieczorem. Potworny cięzki lęk przed uduszeniem sie i przed tym ze mi cos odwali psychicznie. Niebylem w stanie sie uspokoic, bałem sie spokoic bo mialem taka jazde ze jak sie uspokoje to przestane oddychac ale z drugiej strony jak sie nie uspokoje to mi cos odwali psychicznie i tu był potworny konflikt. Niewiedzialem co sie dzieje juz. Mama mnie troche uspokoiła mowiac ze mam nerwice lękową i troszke sie uspokoiłem. Potem zasnalem. A dodam ze do tej nocy jescze byłem na kwetiapinie. Nastepny dzien był całkiem okej, obudzilem sie rano i jakby wszytsko było w porzadku tzn myslalem ze najgorsze zamna juz. Dzien minal nawet spokojnie, tzn czułem ze coś tam jeszcze siedzi we mnie ale myślałem ze to zejdzie zemnie jakos, że bedzie dobrze już. Wieczorem zażyłem kwetiapine i po godzinie dostałem nagłego ataku paniki i powtórka tego co bylo tylko bylo jeszcze gorzej. Potem nastepne dni to silne poczucie ze przekroczyłem juz jakas granice, ze niedam rady, strach przed wariactwem. Codziennie spacerowalem godzinami podszyty ogromnym lękiem. Chodziłem byle gdzie, by chodzic. Poszedłem tez do psychiatry kilka dni po tej nerwicy, ciezko było do niego dojechac mimo ze gabinet ma nie tak daleko, w autobusie myslałem ze zwariuje (takie silne uczucie wariactwa- niewiem jak to nazwać) ale jakos dojechalem do niego. (Zreszta na przestrzeni kilku lat byłem u niego po recepty i troche mu opowiadałem o moich jazdach po alkoholu i wogole troche o sobie). Na wizycie powiedział ze to nerwica lękowa, ze niemam schizofrenii. Zapytałem sie go czy to że mam wrażenie ze mam psychike podzieloną na pół to powiedział ze to przez lęk. Przepisał mi Pregabaline Sandoz na lęk ale niewzialem jej bo sie bałem, zostałem przy tej kwetiapinie. Przed wyjsciem od niego z wizyty zapytalem sie go czy bedzie dobrze zemna, powiedzial ze bedzie dobrze i bylem szczęśliwy. W nastepnych dniach bylo coraz gorzej. Przez dwie noce musialem nocowac u kolegi bo niemogłem sie uspokoić a do tego robil mi masaż pleców zebym sie jakos uspokoił ponieważ sam nieumialem sie uspokoić. Ciągle krzakałem nosem, głęboko oddychałem godzinami. Niemoglem usiedziec na miejscu, wogole już neiwiedzialem co mialem robic pomijając to ze logicznie sie niedalo myslec prawie wogole przy tych lękach. Kilka dni pozniej bylismy na spacerze z psem jego sąsiadki. Gdzies głęboko denerwowal mnie ten spacer bo piesek chodzil gdzie chcial a my zanim a ja potrzebowalem ciagłego ruchu i rozmowy. I gdy tak sie coraz bardziej denerwowałem to zaczalem czuc coraz większa pustke w sobie. Niemoglem nic z siebie wydusic ani słowa ani emocji. Przerazilem sie tego i wrocilem do domu. Gdy bylem juz w okolicach domu to jakby troche sie uspokoiłem. Gdy wrocilem do domu byl juz prawie wieczór, wzialem prysznic i polozylem sie w lozku z laptopem. W pewnym momencie czytając cos dostalem lęku, krótko trwał, bardziej jak impuls ale to był lęk. Ten lęk dał mi glębokie wrażenie ze moja psychika podzieliła sie jescze bardziej. Godzine pozniej zacząłem czuć ze mój stan umysłu który ... no jakoś tam jescze trzyma mnie w ryzach to zaczyna sie rozpadać. Gdzie sie nie popatrzyłem zaczałem odczuwać jakas pustke, skojarzenia zaczęły sie odczepiać, np jak sie popatrzyłem na szafe to niekojarzyła mi sie jakos znajomo, nawet moje instyktowne reakcje zaczeły mnie jakos hmm przerażać albo byly puste? Niewiem jak to opisać. Dopiero jak skoncentrowałem sie na jakims przedmiocie na dluzej to jakby łapałem z nim kontakt i sie uspokojałem. Nastepne dni byly coraz gorsze, zazywalem dalej kwetiapine ale juz w ilościach które chyba sie policzyc nieda, bałem sie uspokoić, brałem tak malutko zeby tylko zasnąć w nocy. Raz wzialem wiecej po tym rozpadzie psychiki i nastepnego dnia wstalem rano i neiwiedzialem co sie dzieje, jakbym był w jakims szoku, niewiedzialem co sie dzieje, zamieszanie ktore mialem w glowie jakby zniknęło a ja poczułem sie zdezorientowany totalnie, niewiedzialem co robic nic ( dopiero po chwili jakos zacząłem kontaktować ale miałem lęki caly dzień i koflikty myślowe emocjonalne, skojarzenia czy wspomninia z przeszlości zaczeły mi sie pieprzyć ze sobą, myslalem ze juz wariuje naprawde). Byłem w zupełnie innym stanie umyslu. Wystraszyłem sie i zmniejszylem jescze dawke kwetiapiny. Pozniej pojawiły sie konflikty i i cieżkieeee mysli i to jest najgorsze. Gdy był nawiekszy konflikt to myslalem ze mi świadomosć/jaźn wyskoczy z czaszki. Straciłem ciągłość ze stanem umyslu ktory był przed rozpadem mojej psychiki ( tak to nazywam)czyii po tym jak dostalem tej pustki i potem te skojarzenia zaczely rownierz zanikać. Teraz jest tak ze jak przypomne sobie jakiś stan świadomośći, wogole cokolwiek z przed tego stanu, to takjakbym był w umysle innego człowieka. Przez to boje sie swojej psychiki, emocji. Mam wrażenie ze moja świadomość jest oderwana od psychiki a do tego boje sie świadomie być sobą, być swoim umyśle. No nieumie tego opisac inaczej. Ostatnio byłem u mojego psychiatry w poniedziałek i mu to opowiedzialem z jescze wiekszymi szczegółami i powiedzial ze to jest depersonalizacja i przepisal mi Depakin Chrono 300 na stabilizacje nastroju.Oczywiście zapytałem czy to schizofrenia to powiedzial ze niemam. Wczesniej jescze bralem po troszke kwetiapiny na noc ale juz kompletnie niewiedzialem co mi sie dzieje od czego. Konflikty mam takie ze jak np czytam cos to w pewnymm momencie przypomina mi sie ze tez czytalem z przed tego stanu i dostaje lęku, i zamieszania, mysli mi wchodzą w konflikty, pojawiają sie obrazy myślowe ktore neiwiem z czym sa związane i mysli. To jest okropnie cieżko opisać.Wogóle niewiem czego sie boje. Lęk na lęku. Nawet poczucie emocji wywołuje lęk, jak sobie cos przypomnie z tamtego stanu umysłu to tez dostaje lęku. Trudno mi sie czasem uspokoić bo im bardziej jestem spokojny to mam takie przekonanie ze zaczne coraz bardziej kontaktować ze sobą, w sensie trudno mi byc spokojnym bez wytłumaczenia tego co mi sie dzieje z psychiką. Przezylem straszne pranie mózgu ktorego mi nikt nie wytłumaczył. Mam jakies konflikty wewnetrzne ktorych nierozumiem. Mój lekarz powiedział mi ze to jest poczucie obcości w depersonalizacji, niewiem moze tak jest ale ja sam wogle nic niepotrafie stwierdzić. Poprostu czuje ze ja sam niemam przez to narzędzi w psychice zeby jakos sobie pomóc. Newiem jak sie świadomie ze soba zintegrować. Mam tez inne objawy dd ale ich sie mniej boje bo miałem takie juz nieraz po przepiciu alko, jak ziarnistość obrazu, ze jest dziwnie dookoła itd itd, ale to co teraz przeżywam to mnie przerosło. Neiwiem czemu niemoge sie zgrać z tamtym JA po ty rozpadzie psychicznym. Czemu sie boje swojej psychiki. I czy ja wogóle dobrze to określam to tez niewiem juz. Co prawda rzadko ale sie zdarza czasem jakies poczucie pozytywności/nadziei ze moze jednak jakos mozna z tego wyjsc, czy tez zintegrować sie ze sobą. Raz jak byłem u kolegi i miło sie gadało, zreszta ma przytulne mieszkanko to w pewnym momencie poczułem sie dobrze ze soba, z swoja psychika, było to uczucie jakbym był u siebie w domu sam ze sobą. Poprostu jakby sie cos cudownego stało. Z innym objawami DD jakos sobie sam dawalem rade kiedys ale to, to jest zupełnie dla mne coś innego i na obecna chwile niewiem o co tu biega. Dodam jescze tylko ze w między czasie po nerwicy ale przed "rozpadem" bylem u psychologa więc opowiedziałem mu wszytsko i tez stwierdzil ze niemam schizofrenii (czesto wymieniam ze niemam schizofernii ale sie boje jej) ale mam zaburzenia osobowości. Narkotyków niebiore od 12 lat, ostatnio piłem 2 miesiące temu i wiecej sie nienapije a teraz jest zemna jak jest.
Czytałem o depersonalizacji ze moze sie tez brac u osób ktore byly niańczone przez rodziców jak byly małe i u mnie tak było niestety, pozniej bylem malo zaradny i leniwy, przez lata niechciało mi sie pracy szukać. Nigdy nie byłem dojrzały, późno sie obudziłem.
Zaczalem pic bo jak byłem nastolatkiem to miałem problem w kontaktach z ludźmi, byłem malorozmowny i niesmiały. Jak zaczalem dostrzegać ze po alko bardziej sie otwieram to zaczalem wiecej pić. Trawke paliłem bo było mi fajnie poprostu po niej, troche jakby w innym świecie apotem zaczalem to wykorzystywac w robieniu muzyki.
Jesli chodzi o konflikty to obecnie ja widze to tak u siebie ze niemam poki co zwiazku z tym moim poprzednim JA z przed tej ostatniej rozwałki nerwicowej i dlatego boje sie swojej psychiki, tzn to też zależy, jak wyjde z domu dostaje lęków i gdzies głęboko w psychice odczuwam jakies konflikty na jakims głeboki poziomie i dotego jescze nakładają sie lęki ale pozniej jest jakby hmm moze lepiej tzn bardziej pozytywnie, pojawia mi sie wiecej myśli pozytywnych, tzn takie które jakos pozwalaja mi byc soba albo ze bede mógł być sobą, niepamietam jakie to sa myśli bo co chwila cos zapominam ale ogolnie zdarzaja sie takie pozytywne mysli. Wcześniej po tej nerwicy i "rozpadzie" bałem sie wogole uzywac rozumu, czy tez wogóle pomysleć o czym kolwiek, musialem sobie to tlumaczyc tak ze kazdy ma rozum i go używa choc to mało pomagało. Dopiero pozniej raz spotkalem sie z kolega (ledwo doszedlem na nasze spotkanie) cały w lękach i zauważyłem że w tracie rozmowy dochodzimy do tych samych wniosków, i dało mi to do zrozumienia ze myslimy podobnie i mojemu koledze nic sie z tego powodu nie dzieje wiec dlaczego i mi miałoby sie cos dziać ale ważniejsze od tego było to że przestałem sie z tym wszytskim czuć samotnie, w sensie takim ze jestem w jakiejs strukturze. I Wogóle ze bycie w jakiejs strukturze w jakis sposób pomaga. Niewiem moze poprostu tez mam jakis objaw DD ktory powoduje jakas straszną samotność i stąd mam takie jazdy. Czasem tak jest ze jak sie uspokoje czy tez wycisze i pomysle zeby np pograć w jakaś gre czy cos poczytac to mam takie małe wrażenie ze czuje sie z tym samotny. Pozatym jestem przewrażliwiony na pukcie swojej psychiki, jak coś poczuje, na jakiejś skojarzenie/skojarzenia, na myśli. Natrudniej z tego wyjśc na powierzchnie, przez ten egocentryzm, czasem sie udawało, ale pojawiaja sie czesto mysli które okropnie mieszaja mi w głowie, czasem sa tez ciężkie myśli, sny ktore są psychologicznie ciężkie i dołujące. Niedawno mialem taki sen ze byłem w jakims obskurnym szpitalu, za oknem popoludnie czarne chmury i lało jak scebra. Ja stałem na jakiś kanapie ubrany w jakis dresik jak małe dzieci w żłobku i trzymałem jakąś maskotke, czułem sie jak male dziecko które sie boi mimo to ze mam prawie 34 lata.