
Zastanawiałam się, czy pisać tego posta, ale zawdzięczam temu forum bardzo wiele, więc pomyślałam, że a nuż pomogę innym? Mam 19 lat. W zeszłym roku miałam sporo stresów, matura, rodzina, związek... Nawet nie zdawałam sobie sprawy, do czego to może doprowadzić. Pewnej niedzieli, po mocno zakrapianej imprezie, obudziłam się z kołowrotkiem w głowie. Ale nie był to klasyczny kac. Taki jakiś inny. Czułam się bardzo nieswojo. Myślę "cóż, prześpię się, jutro będzie lepiej". Poszłam do szkoły a mój stan się nie poprawiał. Nie wiedziałam co się dzieje, jedyne co mogłam powiedzieć to to, że czuję się DZIWNIE. Odbierałam wszystko inaczej niż zwykle, miałam wrażenie że jestem tylko oczami. Wstanie z łóżka było dla mnie wysiłkiem niczym przebiegnięcie maratonu, a fakt, że żyję, jakąś abstrakcją. Bałam się przebywać większej grupie ludzi, a fakt powrotu do szkoły przyprawiał o ciarki (jak mam przebywać w tym tłumie?!). W międzyczasie pojawiły się nocne stany lękowe. Budziłam się zalana potem, z mocno bijącym sercem (naprawdę myślałam, że wyskoczy mi z klatki piersiowej!) i przyspieszonym oddechem. Bałam się sama nie wiem czego, naprawdę okropne uczucie. Pojechałam do lekarza rodzinnego, stamtąd do neurologa. Bach, podejrzenie uszkodzenia błędnika. Po wielu badaniach i jeżdżeniach po specjalistach (od okulisty do ortopedy) zaczęłam tracić nadzieję. Nikt nie wiedział, co mi dolega, a ja bałam się, że tak mi już zawsze zostanie. Siedziałam w domu i płakałam, przestałam wychodzić z łózka, nie chciałam z nikim rozmawiać. Większość lekarzy mówiła, że to nerwy, ale nie mogłam pojąć jakim cudem jakieś nerwy mogą tak na mnie wpływać i dawać takie odczucia. Aż wpadłam na wasze forum i po prostu sama się zdiagnozowałam.



Buziaki!