Dzięki za nagranie, akurat tego potrzebowałem dzisiaj. Muszę się chyba przy okazji trochę wyżalić. Wybacz Victor
Wspomniałeś Victor o chłopaku, który strasznie panikuje przed maturą. Widzę w nim siebie, tylko że jestem starszy i uczęszczam na studia.
Pamiętam, że od gimnazjum uczyłem się dla ocen, dla innych ludzi (rodziny, nauczycieli). Stresowałem się każdą lekcją maksymalnie, musiałem być zawsze gotowy na 100%. Nie mogłem pozwolić, żebym kogoś zawiódł przez złą ocenę. Mnóstwo czasu poświęcałem nauce i odbiło się to na relacjach towarzyskich, ale to inna historia.
Poszedłem do liceum. Niedługo potem zmarła moja o 2 lata starsza siostra, która chodziła do tej samej szkoły. Była dla mnie jedyną osobą, która mogla mnie zrozumieć. Początkowo dawałem sobie nawet dobrze radę, próbowałem podnosić na duchu rodzinę. Po niecałym roku dostałem pierwszego ataku paniki. Nie przedłużając wkręciłem się na maksa w koło nerwicowe i świat stał się okropny. W dupie miałem naukę, kiedyś 5,6 teraz najczęściej 2,3. Ciągle cierpiałem, myślałem że czeka mnie śmierć, ciągła depresja. I tak do matury, którą zdałem z kiepskim wynikiem. Nie wiedziałem co robić dalej. Studia? Ale jakie z takimi wynikami.
O dziwo Politechnika utworzyła tzw. międzywydziałówkę, na którą brali wszystkich (dostawali kasę z Unii od każdego studenta), więc postanowiłem spróbować. Ciągle będąc w nerwicy nie bardzo odnajdywałem się na studiach, zarówno pod względem nauki czy towarzysko. Miałem nadzieję, że jakimś cudem dam radę dostać się na wybrany wydział, ale nie wiedziałem nawet jak się zabrać za naukę. W międzyczasie, po kolejnych atakach paniki i stanach depresyjnych, zapisałem się na psychoterapię (wcześniej przez 3 lata zmieniałem tylko leki od psychiatrów). Pojawiło się światełko w tunelu. Byłem bardzo nieufny, ale coś ruszyło. Podjąłem jeszcze jedną próbę z międzywydziałówką. Na nowo zauważyłem, że potrafię się uczyć i po wyczerpującym semestrze przeniosłem się na wydział (bardzo trudny). Poznałem kilka nowych osób, myślałem że wychodzę na prostą.
Jednak już wtedy uważałem siebie za kogoś gorszego, bo przecież nie dostałem się od razu na studia po maturze. Byłem przecież ROK(!) w plecy. Inni studenci wydawali mi się 5 razy mądrzejsi ode mnie. Uważałem, że pojmują materiał z łatwością, tylko ja się męczę godzinami. Odtąd zawsze się porównywałem. A miałem z kim, bo na roku ponad 300 osób.
Poza tym myślałem, że lęki (wtedy nie wiedziałem nawet co mnie spotykało, a na terapeutce nie wyjaśniłem co się ze mną działo) są już historią. Uważałem, że bierne chodzenie na terapię i leki wystarczą do lepszego życia. W międzyczasie jednak, szczególnie przy sesjach, przychodziły pojedyncze, lekkie ataki paniki. Zawsze gdy za bardzo porównywałem się z innymi. Z każdym semestrem było ciężej. Nauki nie było końca, ciągle czułem się głupszy, do wielu egzaminów nawet nie przystępowałem, bo i tak nie widziałem dla siebie szansy na zaliczenie. Bo po co iść skoro nie jest się przygotowanym na 100%? Jaki piękny perfekcjonizm. Mnóstwo czasu przez niego straciłem. I tak byłem już kolejny rok w plecy, więc jeszcze większa presja, jeszcze większe pretensje do siebie i przekonanie o byciu beznadziejnym.
Podczas 2 roku, w przerwie świątecznej zmarli w ciągu 5 dni moi dwaj dziadkowie (2 godziny różnicy między zgonami...) i wujek. Po prostu każdy z nich chorował, ale nieźle się "zgrali". I to na święta. Był to trudny okres dla mnie, jednak zauważyłem że bardziej od ich śmierci martwiłem się czekającymi mnie zaliczeniami na uczelni. Czułem się z tym okropnie, brzydziłem się siebie za te myśli ale taka była prawda. Musiałem przecież myśleć jak nie zawieść jeszcze bardziej.
W lato 2014r. musiałem odbyć 2 miesiące praktyk. Dostałem się, co prawda tylko na bezpłatne, do dużej światowej firmy. Już kilka dni przed praktykami zauważyłem, że przytrafiają mi się zawroty głowy. Olałem to. Próbowałem udać przed innymi, że praktyki nie są dla mnie żadnym problemem. Może by tak było, gdy nie niezła fobia społeczna

Wydawało mi się, że nie nadaję się tam, wszyscy inżynierowie wydawali mi się nadistotami. Dodatkowo wiele osób wokół. A ja taki dureń, 2 lata do tyłu na studiach i do takiej firmy, kretyn. Minęły może 3 tygodnie, strasznie siadł mi humor i w nocy przed kolejnym dniem praktyk dostałem ogromnych ataków paniki. Nie będę się rozpisywał, każdy to zna. Nie mogłem uwierzyć, że to powróciło, przecież już o tym zapomniałem. Na nowo wkręciłem się w lęki. Nie miałem siły żyć. Ale miałem siły żeby przejmować się, co o mnie pomyślą ludzie z praktyk, jak mnie ocenią. Jakoś dotrwałem do końca praktyk.
Już czekał kolejny semestr. Przed wakacjami miałem nadzieję, że przedostatni. Ale po nawrocie lęków znów nie miałem sił na naukę, mało co zaliczyłem, na dodatek zacząłem pisać pracę inżynierską pod opieką strasznego ..uja. Tylko taki był wtedy dostępny. Co przyniosłem na konsultacje było do niczego. Do dupy. Pan nic nie potrafi. Jeszcze bardziej się podłamywałem.
Dopiero teraz zauważyłem, że nic nie robiłem ze sobą przed te lata. Myślałem, że nerwica wzięła się z powietrza i uleciała dzięki lekom oraz przychodzeniu (bo nie aktywnym uczestnictwie) na terapię. Postanowiłem zaufać terapeutce. W końcu zacząłem świadomie korzystać z jej usług. Krok po kroku dochodziliśmy do sedna, po drodze cierpienia i płaczu. Przejrzałem na oczy, zobaczyłem ile mam w sobie problemów: kompleksy, fobia społeczna, nieprzepracowana żałoba po siostrze, pijaństwo ojca, nadopiekuńczość i fanatyzm religijny matki, która nie podniosła się po śmierci dziecka i tylko wegetuje, bo ciężko nazwać to życiem i kilka innych rzeczy.
W 2015 roku trafiłem do Was. Początkowo byłem sceptyczny ale wiele mi pomogliście. Materiały są fenomenalne. W końcu dowiedziałem się, że nie wariuję ani nie zostałem opętany. Co najważniejsze – nie jestem w tym sam. Zacząłem świadomie ryzykować. Dzięki terapii zacząłem odkrywać swoje emocje. Skracając, w 2015r.: byłem na dwóch weselach z koleżanką, zaliczyłem całkiem dużo kursów na studiach, zapisałem się do szkoły językowej i tanecznej, poszedłem do pierwszej pracy, zacząłem schodzić z leków, odważyłem się powiedzieć rodzicom o moim braku wiary w Boga i kościół (o dziwo było to najtrudniejsze, bo bardzo nie chciałem ranić matki), zacząłem chodzić na randki, pojechałem na zagraniczne wycieczki, spędziłem sylwestra ze znajomymi i wiele innych rzeczy. Zauważyłem, że ludzie nie są bezwzględni, też mają uczucia. Że ich celem w życiu nie są moje porażki. Otworzyłem się na ludzi, a oni na mnie. Ogółem ŻYŁEM.
Przed obecnym semestrem byłem bardzo dobrze nastawiony. Zostały mi do zaliczenia 2 kursy i napisanie pracy inżynierskiej (z nowym, bardzo fajnym opiekunem). Wszystko szło dobrze, aż do momentu, gdy w szkole językowej poczułem się niechciany, niezauważany w grupie (dziś wiem, że nie miałem żadnych podstaw żeby tak sądzić). Pojawił się znów lęk, znów zacząłem się porównywać, znów czułem się głupszy, gorszy, nie warty uwagi. Odbiło to się na studiach, choć zaliczyłem te 2 kursy. Jednak nie materiał był najtrudniejszy, a myśli, że kogoś zawiodę. Jeśli teraz nie skończę inżyniera, to będzie tragedia, koniec ze mną. Wszyscy przecież są nastawieni, że muszę teraz zakończyć edukację, nie mogą sobie już pozwolić na błędy, już wystarczający wiele ich popełniłem. Limit wyczerpany. Teraz albo śmierć. Rodzina, znajomi, wszyscy ode mnie tego oczekują, chociaż nigdy tego mi nawet nie powiedzieli. Stres był za duży. Próbowałem w wielkim stresie ukończyć pracę, ciągle odliczając ile czasu mi jeszcze zostało. Nie było szans na zrobienie pracy perfekcyjnie, więc mogła być tylko beznadziejna (skala 0-1). W końcu czułem, że tracę panowanie nad sobą i odpuściłem. Zastanowiłem się i uznałem, że muszę nabrać dystansu.
Pomyślałem, że jeśli przedłużę oddanie pracy inżynierskiej (do maja) to tragedia się nie stanie. Zarobię i zapłacę za przedłużenie. Biorę to na siebie. Nic innym do tego. Mój świadomy wybór.
Ale hola, hola! Jak to? A rodzina, znajomi, studenci, prowadzący, społeczeństwo? Oni przecież siedzą mi w głowie, ciągle oceniają i krytykują. Kolejny rok w plecy cieniasie, po co w ogóle szedłeś na te studia. Tylko się kompromitujesz. Rodzina pewnie uważa Cię za nieudacznika. Już pewnie nawet z litości nie pytają, kiedy kończysz studia. Twoi rówieśnicy mają już pełne wykształcenie, pracę, niektórzy rodziny, a Ty nawet ze sobą nie potrafisz sobie poradzić.
I tak od 2 miesięcy znów walczę z lękami, znów świat stracił barwy. Ale nie załamuję się, bazuję na doświadczeniu, że można sobie poradzić.
Boję się, że załamać mnie może jedna rzecz. I właściwie dlatego zacząłem pisać moją historię. Doczytałem w regulaminie studiów, że mogę mieć problemy z przedłużeniem pisania pracy dyplomowej. Być może okaże się, że będę musiał mieć semestr przerwy w studiowaniu (moim znajomi już tak mieli) i dopiero będę mógł dokończyć studia. Czyli broniłbym się za niecały rok. Byłby to kolejny rok w plecy. Brzmi to dla mnie jak wyrok śmierci.
Co najśmieszniejsze, ja polubiłem moje studia. Odnalazłem konkretną dziedzinę, która mnie interesuje i chciałbym w niej pracować. Jednak ciągle prześladuje mnie myśl, że dla mnie już jest za późno. Tyle lat w plecy, rówieśnicy już mają doświadczenie w zawodzie. A ja, mając za rok 26 lat, będę starym dziadem

I to tylko z tytułem inżyniera, bez magistra. Nikt mnie nie będzie chciał przyjąć do pracy. Okaże się, że cały trud studiowania pójdzie na marne. Tak jakby ludzie w moim wieku i starsi nie zaczynali studiów. Jeszcze nie zacząłem dorosłego życia, a czuję się jakbym już je przegrał. Jakby studia określały mnie w 100%. Tylko to się liczy. Jestem pierwszym człowiekiem składającym się wyłącznie z wykształcenia.
W czwartek idę do dziekana i dowiem się co mnie czeka. Wtłaczam sobie do głowy, że istnieje życie po 25 roku życia

Chciałem napisać o stresie, ale trochę się rozpędziłem. Jak widać dużo we mnie kompleksów i rzeczy do ogarnięcia. Chyba potrzebowałem po prostu się rozpisać, popatrzeć na moje życie z boku. Może potrzebuję słowa wsparcia?

Jednak chciałem też pokazać na swoim przykładzie do czego prowadzi, gdy przesadzamy ze stresem, próbą zadowolenia wszystkich wokół. Gdzieś po drodze gubimy siebie, żyjemy nie swoim życiem, a swoimi wyobrażeniami o wyobrażenia innych. Ciężko z tego wynieść coś pozytywnego.
Będę się stresował przed decyzją dziekana, bo i każdy, nawet w pełni zdrowy, by się denerwował. Ale chciałbym, żeby ta decyzja była najważniejsza dla mnie, a nie dla osób w mojej głowie.
P.S. Trochę przerażające, że to może z ¼ tego co jeszcze we mnie siedzi.