Od 4 lat zmagam się z nerwicą lękową, na samym początku, po standardowej rundce u wszystkich lekarzy świata i szukaniu chorób, wylądowałem u psychiatry, który przepisał mi Zoloft. Brałem go ok. roku, jednak wtedy myślałem, że lek załatwi wszystko i nie muszę nic więcej robić. Wiadomo jak się to skończyło, lek w pewnym momencie "przestał działać" i mój nastrój pogarszał się, więc go odstawiłem. Szczerze mówiąc, najwięcej terapii dało mi czytanie tego forum + książek. Tak "zahartowany" przeżyłem kolejne 3 lata do teraz gdzie w miarę wszystko jest okej, zdarzają się ataki, ale już wiem co i jak. Niestety od 2 miesięcy wszystko z dnia na dzień po prostu runęło. Znowu zaczynam mieć wjazdy lękowe, rozkminy czy umrę czy nie itd. Poszedłem do psychiatry obiecując sobie, że teraz będę sumiennie brał leki i chodził na terapię bo mam już dosyć tych 4 lat przepychanek z nerwicą.
Lekarz przepisał mi Mozarin w dawce pierwsze dziesięć dni 5mg a potem już 10mg.
Brałem już kiedyś Zoloft więc mniej więcej wiem jak to jest na początku brania SSRI, ale niestety... totalnie boję się wziąć nawet połówkę Mozarinu.
Od razu wspomnę, że od długiego czasu moim głównym tematem lęków i panik jest serce. Za szybko bije, za wolno bije, za mocno itd.
Wyczytałem oczywiście w ulotce, że lek może w bardzo rzadkich przypadkach powodować wydłużenie odcinka QT oraz bradykardię.
Za tym poszedł w ruch Google i wywiad na temat Escitalopramu, gdzie cała tona stron medycznych pisze właśnie o tej możliwości wystąpienia wydłużonego odcinka QT w EKG co w następstwie może prowadzić do arytmii lub zgonu.
Wiem, że to bzdury, z dokumentacji wynika, że 2 pacjentów na miliony doznało tego skutku ubocznego i do tego jeszcze po dawkach większych niż 20mg. Ale lęk już został aktywowany i nakręcony.
Szedłem do psychiatry pełny pozytywnego nastawienia a teraz siedzę znowu zły i przestraszony a obok mnie leży paczka Mozarinu z połową tabletki i czeka na lepsze czasy

Czy ktoś byłby tak dobry i mógł mi przemówić do rozsądku?
