Ale może opowiem coś o sobie od początku. Jestem DDD (dorosłe dzieci z rodzin dysfunkcyjnych), jestem też współuzależnienia. Tego dowiedziałam się ponad 3,5 roku temu. Rozpoczęłam terapię że współuzależnienia. W międzyczasie, po około 1,5 roku okazało się, że jestem też uzależniona od alkoholu, zostałam skierowana na terapię z uzależnienia, którą właśnie kończę. W międzyczasie różnie się u mnie działo, raczej źle, niż dobrze. Problemy finansowe, beznadziejne związki i ogólne problemy z komunikacją z rodziną. Ale zaczęło dziać się dobrze. Założyłam własną firmę, mam wspaniałego faceta z którym niedługo zamieszkam, wszystko jakby zaczynało się układać, aż...
Aż nadszedł październik 2016 roku. Nawkręcałam tam sobie tak, że hej. Od tamtego momentu się zaczęło wszystko. Najpierw zaczęłam brać tabletki antykoncepcyjne, po których nawkręcałam sobie, że dostanę zatoru płucnego i umrę. Bolała mnie noga, miałam bóle w klatce piersiowej, więc uznałam, że to na pewno zakrzep. Ponadto w tym samym czasie jechałam na wakacje, pierwszy raz w życiu samolotem tak daleko od domu. Duży stres spotęgowany strachem. To tam, na obcej ziemi, pierwszy raz dostałam ataku paniki, kiedy byłam stuprocentowo pewna, że to to - że ja już umieram. Przeszło jednak, przeżyłam. Od tamtej pory miałam już tylko dwa ataki paniki, już się ich nie boję, pewnie dlatego już nie wracają. Ostatni przeżyłam w środku nocy sama w domu, siedząc na podłodze pod ścianą i mając tym razem stuprocentową pewność, że to tylko atak i on minie. Ataki minęły, ale bóle w klatce piersiowej i duszności zostały. Zostały do dziś. Do dziś nie mam pewności, czy to nerwica, czy objaw chorobowy. Zrobiłam EKG, Dopplera nóg, badanie krwi. Lekarka nie chciała mnie wysłać na RTG płuc, nie chciała mnie wysłać na badania tarczycy, więc nadal nie mam stuprocentowej pewności, czy to na pewno nerwica.
Do tego wszystkiego dochodzi silny lęk przed śmiercią, przede wszystkim przed śmiercią poprzez uduszenie się. Boję się pływać, mam problemy z przełykaniem, nawet głowy pod prysznic nie włożę, bo się od razu duszę. Jedzenie nowych rzeczy, branie nowych leków, używanie nowych kosmetyków - wszystko to wywołuje strach przed anafilaksją i uduszeniem się.
Terapia, na którą chodzę średnio pomaga, nie jest to terapia poznawczo behawioralna, raczej skupia się na wewnętrznych konfliktach, sięganiu do dzieciństwa, niż na konkretnych reakcjach. Poza tym psychoterapeutka uwża, że to nie nerwica u mnie tylko stres.
Byłam u psychiatry, która (o zgrozo) stwierdziła lekcewazaco , że wszyscy mają lęki i po co ja w ogóle przyszłam. Przepisała hydroksyzynę, którą w przypadku osób uzależnionych jest kiepskim pomysłem. Ale powiedziała, że mam jej nie brać, no chyba, że będę w takiej sytuacji, że w miejscu publicznym będę miała atak paniki i nie będę miała innego wyjścia, to wtedy mam wziąć, a tak to mam się sama próbować uspokoić.
Jednym słowem słabo. Duszę się od pół roku i mam już tego dość, bo mój brak środków finansowych nie pozwala na podstawowe badania, które dałyby pewność, że jestem zdrowa i że mogę zacząć się siłować z tą moją dolegliwością.
Przesłuchała mam wszystkie "słuchowiska" z serii "Odburzanie...". Pomogło na dwa tygodnie, później pojawiła się stresowa sytuacja i wszystko szlag trafił...
No to dzień dobry

-- 20 marca 2017, o 13:44 --
No dobra, trochę się rozpisałam, to może teraz w skrócie:
Jestem w dupie i przyszłam tu, żeby się z niej wydostać, bo nie mam ochoty tak żyć :p