 
 Wiele lat temu miałam ataki paniki połącznie z lękiem, że zaraz zwariuję. To było straszne i na tyle silne, że np. drętwiały mi kończyny, bałam się wyjść z domu. Poradziłam sobie z tym korzystając z pomocy terapeuty, z ćwiczeń koncentrujących się na oddechu (ciało uspokajałam głębokimi oddechami a myśli zajmowałam liczeniem oddechów), z literatury
 
   Przyszło mi do głowy, że może teraz potrzebuję tego, czego potrzebowałam wtedy: stałej uważności i pomocy kogoś, kto pomoże mi odróżnić zaburzone interpretacje od zdrowych. I kto mi wytłumaczy co będzie jak nie będzie już lęku
 
 Czuję, że jak nie będzie lęku, zostanie nieznana pustka i cisza. I się tego boję
 
 Lęk zabierał częściowo możliwość działania, ale od zawsze był moją motywacją i drogowskazem.
Nie umiem już żyć w tym lękowym częściowym bezruchu, ale bez lęku w ogóle nie wiem dokąd iść



