Jak pewnie część z Was zdążyła zauważyć moje marudzenie koncentruje się obecnie na problemie stanu depresyjnego połączonego bądź podsycanego silną depersonalizacją i umiarkowaną derealizacją. Z głównych przypadłości mocno ogranicza mnie poczucie pustki, bezsensu, braku celu - wszystko co pociągało mnie przed zaburzeniem już nie działa, nie widzę sensu w niczym przy tym jestem odcięty od emocji.
Z natrętów myślowych poza tymi związanymi z ww. problemami doskwierają mi szczególnie dwie rzeczy: świadomość myślenia i samotność istnienia. To drugie podobnie jak i pierwsze zresztą, cholernie ciężko mi wytłumaczyć. Oczywiście spadło to na mnie kompletnie z czapy, niedawno postanowiłem zmusić się do ruszenia się mimo totalnej apatii i poszedłem na trening koszykówki. I tak w trakcie gry, zupełnie znikąd uderzyła mnie z siłą obucha myśl, że w rzeczywistości każdy człowiek jest sam, zamknięty w swoim ciele i że de facto nigdy nie doznamy uczucia bliskości z innymi, że wszystko przeżyjemy sami w swojej głowie. Wywołało to u mnie silny lęk i szok, aż musiałem zejść z boiska. Od tego czasu ta myśl często mnie nawiedza, wywołując lęk, nieco mniejszy na szczęście niż za pierwszym razem. Obok lęku jednak występuje stałe nieprzyjemne uczucie, które w ogóle jest nie do określenia. Jedyna zaleta tego pieprzonego odcięcia to fakt, że nie wywołuje to u mnie takiego klasycznego silnego doła i smutku. Próbowałem obszukać forum nasze i wszelkie inne, w tym zagraniczne. I niestety nie znalazłem nikogo z podobnym problemem.
Przyznam, że od zawsze byłem takim chałupniczym filozofem od siedmiu boleści, który wszystko analizował do cna, tracąc na tym energię i czas. Aczkolwiek przed zaburzeniem nie wywoływało to u mnie ani strachu ani nieprzyjemnych doznań. Tego też staram się trzymać, choć jest ciężko, próbuję myśleć że kiedyś nie miałem tej hiperświadomości, żyłem "swoim zwykłym" życiem. Mało tego przypomniało mi się jak czasami wieczorem lubiłem wprowadzać się w "quasi trans" silnie koncentrując się na próbie zdefiniowania nieskończoności, wywoływało to we mnie dziwne odczucia, odpływałem intelektualnie. Z tą różnicą, że wtedy byłem w stanie w dowolnym momencie to przerwać i zacząć myśleć o np. idealnym przepisie na gazpacho czy wyobrażając sobie jak to jest być w stanie nieważkości, cokolwiek.
Teraz ta hiperświadomość czy to myśli, czy to samotności naszej egzystencji mnie poraża i uprzykrza i tak utrudnione depresją i dp/dr życie...Staram się naprawdę realizować wszelkie rady z forum ale jest cholernie cięzko, jak to przy depersonalizacji ogólnie. Zajmowanie się czymś trochę pomaga, ale w taki sposób, że te natręty nie mają takiej mocy, po prostu wycofują się na ten czas nieco w cień i czekają by skoczyć na mnie jak tylko oderwę się od zadania.
Przepraszam, że znowu wątek ze smętami i narzekaniem ale gdzieś tam po pierwsze liczę na wsparcie a gdzieś łudzę się, że nasza społeczność zrozumie obecność i takich postów. Gdyby komuś chciało się czytać mój elaborat o początkach i fazach zaburzenia (może ktoś znajdzie w tym część swojej historii - to pisałem o tym tutaj: post189031.html#p189031)
Każde słowo otuchy czy wsparcia będzie mile widziane, somaty pokonałem sprawnie ale dp/dr i objawy myślowe mnie miażdżą, przeżuwają i trawią w jakimś nieskończonym piekielnym cyklu
