Witam

chcialem poruszyc pewien temat ktory od dluzszego czasu mnie nurtuje ... mianowicie ,,nerwicowe stanie w miejscu,, sami doskonale pamietamy początek naszego zaburzenia ,te wszystkie straszne momenty, jednym slowem istny koszmar.
Przychodzi jednak taki etap w naszym zaburzeniu ,że sami nie wiemy co jest do konca grane, niby mamy swiadomość ,że bylo duuzo gorzej ,bo przeciez nie potrafilismy się zebrać z rana do pracy, o rozmowie ze znajomymi nie wspomne, czy skupieniu sie na zwyklych czynnosciach domowych i niby teraz mozemy łatwiej wykonywać te wszystkie czynności , to czemu mamy wrazenie ze stoimy w miejscu? Ze nadal nasze cele sa przytlumione i radosc cięzko wyskrobać z tej codziennej szarosci , Ze od dluzszego czasu czujemy się tak samo i nie potrafimy stanowczo okreslic czy jest lepiej czy gorzej? A no wlasnie! Moje zdanie jest takie ze caly czas mimo wszystko juz mniej swiadomie analizujemy siebie... bo to jest ten ,,martwy punkt,,w ktorym czujemy ze jestesmy blisko i co zaczyna się z nami dziac?

niecierpliwimy sie ! Tak tak zaburzency

my nie mozemy sie doczekac , najzwyklej chcemy poczuc ten luz bez tego przykrego ,dziwacznego stanu niepewnosci co nam jest i czy wszystko jest juz ok czy moze nie... Wydaje mi sie ze jest to kluczowy etap w zaburzeniu, do prawdziwej Akceptacji! zauwarzylem ze wielu zaburzonych na tym etapie zwyczajnie zaczyna wątpić ,ze to kiedy kolwiek minie,ze jest szansa zeby z tego wyjsc! Poprostu sie poddaja i dochodzi istne przywiązanie się do beznadziejnego samopoczucia! Braku wiary! Bo o to wlasnie nerwicy chodzi .... Mój skromny wysnuty wniosek jest taki ,ze jezeli przetrwamy ten etap ,,martwego punktu,, a wierze ze tak będzie to na tym morzu nerwicowych wzmagan w koncu dostrzezemy lond... to dzis wywnioskowalem gdy dopadla mnie chwila zwatpienia... i wam tez polecam nie wybierac czarnych scenariuszy

pozdrawiam Pulsdriver zaburzony na maksa
