Mam dość duży problem ze skończeniem studiów :/ Właśnie kończę 3 rok na UKKNJA (nauczanie angielskiego), tzn. powinnam kończyć...Pierwszy rok był dla mnie super, w ogóle inny człowiek, na drugim w sumie też było spoko (przez sesję w zeszłym roku przeszłam prawie bez nerwów, nie wiem jak ja to zrobiłam...) natomiast w tym roku - klops. Dodam że od lipca jestem bez leków, co na pewno wpływa na mój nastrój. Ogólnie jest to dla mnie trochę ciężki rok, cały czas mam problem z usamodzielnieniem się, przez październik i listopad mieszkałam sama - miałam super okazję do usamodzielnienia się: mieszkanie babci, która jest w Londynie, tata kupił drugie mieszkanie na tym samym osiedlu. Wytrzymałam 2 miesiące - schizy że nie umiem gotować więc na pewno się otruję, że się zagłodzę, nie umiem sprzątać, że jak coś mi się stanie to nie znam sąsiadów...Choć z drugiej strony nawet już czułam się trochę samodzielna...Wróciłam do mamy i brata kiedy facet mamy ją zostawił (w sumie jego wprowadzenie się było dużym powodem żebym ja się wyniosła). Miałam zostać na święta, zostałam do teraz. Cały ten rok to dla mnie jakaś masakra, najgorsze moje lęki dotyczą uduszenia się, zwymiotowania w miejscu publicznym i ośmieszenia się, zemdlenia - ogólnie chyba boję się ośmieszenia. Sam dojazd na zajęcia to dla mnie katorga, o testach czy zaliczeniach nie wspominając. Staram sie cały czas pracować (udzielam korepetycji, planowo kilkanaście godzin w tyg.) ale ostatnio coraz częściej odwołuję bo "źle się czuję". Zauważyłam u siebie że powtarza się pewien schemat: kończę jakiś etap edukacji i zamiast postarac się na koniec i podciągnąć, ja odpuszczam i panikuję. Chodzę na psychoterapię, w tym roku zawzięcie, przynajmniej raz na 2 tyg. ale ja nie wiem, czy ja w głębi duszy chcę być cały czas traktowana jak dziecko (a mam 24 lata...) czy już taki mój los, nie wiem. W ten weekend mam wesele kuzynki na które się w sumie cieszyłam, ale w następną środę mam egzamin z niemieckiego o którym sama mysl mnie paraliżuje...Od razu mam wizję że mdleję, rzygam, dostaję rozwolnienia czy Bóg wie co jeszcze, jest mega obciach w dużej auli i muszę wyjść, a wrócić nie można :/ Z drugiej strony gdzies w sobie wiem że jestem w stanie przyzwoicie to napisać jeśli nie dam się zeżreć nerwom...Na koniec dodam jeszcze że mam dość toksyczne relacje z mamą, tzn. ona wierzy tylko w farmakologię a psychologia to dla niej bzdury (a jest pielęgniarką) i od wakacji chodzi za mną jak zły omen i kracze że bez leków sobie zrobię krzywdę i że ona mnie na siłę zaciągnie prywatnie (gdzie podejrzewam że za kasę bankowo wypiszą mi receptę). Ja z leków schodziłam stopniowo, wszystko w porozumieniu z moją panią lekarz, która jak chodzę do niej co 3 miesiące to mówi że po prostu muszę pokonać trudności z wejściem w dorosłość i to jest wszystko w zasięgu moich możliwości...W ogóle nawet jak zaliczę te studia to nie wiem co dalej, mam czarną pustkę w głowie, wszystkiego się boję przez co wszystkie moje pomysły odrzucam na wstępie. Przepraszam że tak chaotycznie piszę ale dużo emocji chcę chyba przekazać na raz...Czy ktoś miał też może takie problemy z wejściem w dorosłość? Chętnie pogadam tylko raczej nie na gg bo strasznie mi zamula lapka
![Sad :(](https://www.zaburzeni.pl/images/smilies/icon_e_sad.gif)