Od jakiegoś czasu,zaczęłam akceptować swój stan. Dużo czytałam i znalazłam wiele wskazówek jak z tego wyjść.Miałam problem ze wspomnieniami i sądząc ze to one powodowały mój stan,zrobiłam wiele by je tym razem właściwie przeżyć ale nie było warto. To nerwica powodowała ze najgorsze wspomnienia bombardowały mnie każdego dnia.Nerwica znalazła w nich wiele przykrych wydarzeń i wyciagała by podtrzymać moj stan.Kiedy zrozumiałam to one przychodzą już bardzo sporadycznie. Z atakami paniki poradziłam sobie.Juz nie mam ich codziennie a jak są to pozwalam im przepłynąć przeze mnie. Obawy somatyczne również już mnie nie męczą. Poza odczuciem zmęczenia i sporadycznym bólem głowy. Zwyczajnie tak miałam dosyć somatyki że przez jakiś tydzień dzień w dzień jak mantrę powtarzałam że może mi zabrać nogę czy co tam sobie chce,nie zależało mi.To uczucie mi pomogło,tak sadze.Kompletniej obojętności. Ale....Natrętne myśli.Z tym jestem jak na karuzeli. Kręcę sie wokoło. Raz dobrze raz źle a czasem tragicznie.One są ciągle.Wiem wiem...zero kontroli. Ale ona przychodzi tak samoistne
Tak naprawdę nerwica nic w moim zyciu nie zmieniła.Nigdy nie zamknęłam sie w domu. W najgorszych stanach wsiadałam do autobusów i jecham do pracy. Miewałam po 10atakow paniki dziennie w pracy i przeżywałam je chowając sie w łazience...Zawsze wierzyłam ze to minie...Ale te myśli..Zadarze sie ze je puszczam i tłumacze sobie ze to tylko nerwica. Ze to umysł szuka zagrożenia ale go nie ma. I mimo ze tak cały dzień robię to lepiej sie żyje ale są momenty gdzie bombardują z podwójną silą.Najczęściej pośród innych...wtedy ta kontrola włącza sie automatycznie a kiedy próbuję ja puścić to trwa to minutę po czym znowu sie spinam.Nie wiem co robic w takich momentach.Dzisiaj nap pojechałam z bratem,chłopakiem i bratankiem na wycieczkę. Miałam okropne myśli. Bardzo silne.Nie docierały juz argumenty które zwykle pomagają,wiec powiedziałam ,,stop nerwico!spędzę ten dzień dobrze sie bawiąc,nie zepsujesz tego,bo nie masz takiej władzy,, i było lepiej przez kilka minut :/wiec postanowiłam ze skupie sie na czymś innym. Na krajobrazie,trawce ,napisach itp..I było dobrze. Tylko kiedy skupić musiałam sie na bratanku to te myśli przedzierały sie i znów byłam w punkcie wyjścia. Kiedy wróciłam do domu czułam ogromne wyczerpanie i smutek. Ze najpierw popłakałam a pozniej zasnęłam.Nie wiem czy to jest możliwe. Puszczanie tych myśli przy jednoczesnym skupianiu sie na tym co sie musi robić.To takie dwa w jedym:)Czuje sie potym wyczerpana. Czy te skupianie sie i poswiecenie całkowitej uwagi nap podczas spaceru na tym co jest dookoła mówiąc nap (o jaki fajny kamyk)
