
Piszę do Was z takim zapytaniem, bo się zakręciłam i to porządnie, że nie myślałam, że coś podobnego przyjdzie mi kiedykolwiek do głowy.
Ogólnie, patrząc na moją walkę z nerwicą czuję się już nawet nieźle. Oswoiłam wroga, somatykę dawno olałam, a z myślami staram się nie dyskutować. I wszystko ładnie, gdyby nie jedno małe, a nawet duże ALE.
Mam piękną rozkminę, że po co ja sobie wmawiam, że moje myśli są nieprawdziwe i buduję tym samym jakąś fałszywą rzeczywistość, której de facto nie ma, a prawda jest zupełnie inna i zgodna z myślami. Że buduję fałszywy świat, że wmawiam sobie na siłę, że myśli natrętne są natrętne, a tak naprawdę nie są. Że buduje coś sztucznego ryzykując i ufając, że to tylko nerwica. Bo prawda jest inna - taka jak mówią natręctwa.
Zakręciłam się jak świński ogon i już nie wiem, czy to jeden z etapów odburzenia i obdurzeni w końcu zadają sobie takie egzystencjalno-filozoficzne pytania, czy po prostu się cofnęłam i jestem w czarnej dupie?
Będę wdzięczna za dobre słówko
