Olalala pisze: ↑1 stycznia 2018, o 22:31
Victor pisze: ↑1 stycznia 2018, o 22:21
Niekoniecznie musi oznaczać podnoszenie to własnej wartości, ja tylko taki przykład podałem.
Czasem po prostu nie pozwalamy sobie na błędy z różnych przekonań o sobie czy o samych błędach.
Ja też dawniej jak coś robiłem MUSIAŁEM robić to BARDZO DOBRZE. I mnie to męczyło akurat. Mnie pomogło przyzwalanie sobie na niepowodzenia, porażki. Na to, że nie MUSZĘ robić czegoś doskonale. Bo to rodziło tylko stres.
U mnie to były błędne przekonania dotyczące porażek, czułem wówczas, że kogoś zawodzę, siebie itp.
Nie zacząłem robić wszystkiego na odwal się ale zacząłem pozwalać na jakieś szczegóły, które nie MUSZĄ być mega dopracowane od razu, już, w tej chwili, bo "coś tam" itp.
Nie ma złotej rady jak co zmienić, ale jak chcemy inaczej się zachowywać, to zwykle trzeba przestać się tak zachowywać ;p Kwestią czasem jest tylko z czego to wynika.
Victor, a ja mam takie pytanie, jak poradziłeś sobie z przeżywaniem opinii innych? Zdaje sobie sprawę,ze to wszystko łączy sie wzajemnie, nie za wysokie poczucie własnej wartości, perfekcjonizm itd. Ja mam z tego co widzę duży problem w szanowaniu WLASNEGO zdania i własnych potrzeb i zbyt dużego przywiązywania uwagi do opinii innych osób.
Wiele się ze sobą łączy.
Tak naprawdę to wszystko to są pewne etapy no i przemyślenia i też pewna upartość w czymś nowym.
Człowiek jest maszyną mega przyzwyczajająca się do określonych postaw.
Nie posiadałem odporności na krytykę innych. I pewnie to wynikało i z własnej wartości ale też z tego, że miałem przerost ambicji nad możliwosciami w danym momencie (wtedy krytyka staje się osobista i to dowolna, bo stale nie czujesz się spełniony), a także brak zaufania do siebie (że coś mogę zrobić mimo wszystko, że wiem jaki jestem) - wtedy krytyka też boli lub czyjeś inne zdanie. I ostatnia sprawa, że byłem dawniej okropnie krytykowany bez powodu przez rodzinę. I to nawet jak mnie obarczali sobą.
Kiedyś, kiedyś to jakby ktoś posta napisał o jakiejś tresci, która by mnie atakowała to dostawałbym palpitacji i myślał o tym tydzień ;p
Co mi pomogło:
1. Prawdziwa w którymś momencie chęć zmiany

Bo prawda często taka, iż my mówimy, "chce być inny", podczas gdy jesteśmy tak przyzwyczajeni do własnych postaw, że szybko o tym zapominamy. Za szybko. A potem znowu narzekamy. I mówimy, nie umiem tego zmienić, podczas gdy nie zmieniamy bo jak próbujemy, to zaraz negatywne emocje się pojawiają (bo coś nowego) i od razu sraka.
Ta prawdziwa chęć - zmiany mimo wszystko, jest kluczowa
2. Docenianie siebie, za wszystko, nawet gesty wobec innych ludzi. Za każdy codzienny sukces. A nie tylko za spełnianie tych zajebistych ambicji w głowie z poczuciem, że jak te ambicje nie wyjdą to życie już stracone, h.uj.owe itd.
3. Realne przeanalizowanie tego kim jestem tak naprawdę i co mogę zrobić tu i teraz tak serio, a nie w marzeniach i obłokach. Bo najlepiej zaczynać od bycia nikim. Gdzieś to kiedyś przeczytałem i dało mi to dużo pokory do siebie. Żeby być "nikim" bez poczucia wstydu i zażenowania to duża wartość siebie. Największa. Która pozwala na spokojnie się realizować i jako chyba jedyna pozwala prawdziwie się realizować.
Czyli rozpoczęcie od rzeczy małych a nie odwrotnie jak to zawsze chciałem
4. Oczywiście pewna analiza, rozkmina tego, że to wszystko kurvancka obcy ludzie...którzy znają mnie tylko częściowo, nic nie wiedza o moim wnętrzu, NIC. Oceniają często po czymś innym niż po tym jaki jesteś w całości.
Oceniają i wyrażają zdanie o mnie jako całość a to tylko jakaś cześć.
5. Przyjęcie do wiadomości tego, zę jak ktoś nawet mówi coś o mnie źle lub wytyka mi coś, wyraża swoje zdanie, to dotyczy to tylko części mnie a nie całego mnie
6. Unikanie toksycznych ludzi, którzy są blisko mnie. Bo tacy potrafią po czasie robić pranie mózgu. Czyli żadnego zdania dobrego nigdy, żadnej pozytywnej emocji, a zawsze same złe i same negatywne.
Ucięcie takich relacji. Bo siedząc w tym siedzisz w tym.
Ale co ciekawe także pilnowanie się przed osobami bliskimi, którzy tylko i wyłącznie głaskaliby mnie potem po główce. Bowiem po ciągłej krytyce można wpaść w takie sidła.
6. I ja tu mówię oczywiście o pewnej patologicznej reakcji na krytykę, bo ja taką miałem oraz o krytyce niewartościowej, bo czasem krytyka bywa słuszna.
Już same te punkty spowodowały, że nabrałem szacunku sam do siebie mimo, że w tamtym okresie byłem w złym stanie i ogólnie psychicznym jak i każdym innym bez mała tak naprawdę.
Po prostu trzeba się uprzeć w nowych założeniach. Strasznie chcieć inaczej reagować. I w każdej sytuacji o tym pamiętać, przeanalizować to, przemyśleć, trzymać się założeń. Nowych rzeczy się trzymać a zmiany same postepują etapowo.
Obecnie wobec ludzi dookoła a zwykle jest ich sporo, mam po prostu dystans już, który jest czymś naturalnym, zupełnie jakbym miał go zawsze. Mało co na mnie wpływa z opinii kogoś.
Mam jeszcze trochę brak równowagi gdy ktoś jest mi bardzo bliski. Bo akurat ja lubię blisko siebie mieć mało osób. Być dla nich. Wyjątkowe jakieś i wybrane.
I czasem mi zależy być dla nich najlepszym, kimś ważnym, ich zdanie jest okropnie ważne. I czasem za bardzo.
Choć często myślę, że to też zależy od danej osoby bliskiej. Od zrozumienia drugiego człowieka, w tym jednym wybranym zakresie.
Ale wiem, że u mnie to wynika z tego, iż dawniej w dzieciństwie, właśnie osoby bliskie najbardziej zawiodły mnie w tym. I ma się tego potrzebę.
To tak jak np. w dzieciństwie nie dostanie się pewnych umiejętności radzenia sobie i potem człowiek ma potrzebę bezpieczeństwa mocno zwiększoną w trakcie życia.
Ale to też się jednak zrównoważy. Skoro zrównoważyło się jedno już i to o wiele bardziej skrajne to i to się uda.
Po prostu co chwila człowiek nie zdobywa osoby bliskiej - nowej, przynajmniej nie ja, więc i czasowo to inaczej wygląda.
Choć wiadomo, że nie da się na to akurat wyrobić ogromnego dystansu (znaczy da ale to trzeba wybrać drogę OSHO ;p), bo z bliskimi po prostu liczymy się bardziej i chcemy aby i oni się z Nami liczyli.
To tak w skrócie.