Generalnie zaburzenia mialam zdiagnozowane 14 lat temu, w wieku 20 lat. 3 lata broniłam sie przed lekami, az w koncu na nie wskoczylam i zaczelo mi sie zycie. Moge powiedziec, ze o lękach zapomnialam, zdarzaly sie epizody a potem dlugo cisza, wiec nie bylo powodow do zawieszania sie na temacie. Po 11 latach zazywania SSRI (9 lat sertralina, ostatnie 2 escitalopram) poczulam ze nie chce juz ich brac. Ze mam narzedzia, ze naprawde zanurzylam sie w psychologie, wiem wszystko i nie ma co sie bac. Nadal jestem na minimalnej dawce, ale juz nie terapeutycznej - od wrzesnia. Pierwsze 2 miesiace bylo znosnie. Liczylam sie z pogorszeniem, ale ostatnie 2 miesiace jest daleko od ok. W zasadzie, im wiecej czasu mija, tym ze "zle" robi sie "gorzej".
- Zaczely sie dziwne, naprawde dziwne somaty, ale tu staram sie nie swirowac
- Napady paniki i lęki - standard, zwlaszcza rano i przed snem
- Rzeczy, ktore kiedys byly dla mnie normalne budza we mnie paralizujacy lęk - mieszkam w Irlandii, i na swieta mialam leciec do domu. Nie spalam cala noc skuta lękiem i drgawkami, ze NIE DAM RADY DOJECHAC, zwyczajnie mialam lęk przed podroza, czego nigdy nie bylo... Oczywiscie caly stres na marne, bo i tak dalam rade. Ale to byl pierwszy taki moment, gdzie poczulam, ze naprawde jestem ponizej dawki terapeutycznej. Drugi, to kiedy mialam zaczynac nowa prace i dokladnie ten sam paraliz, panika i telepanie i mysl ze "ja nie dam rady tam isc". Na xanaxie ale poszlam...
- Dziwne mysli, absurdalne, np. jadlam obiad, bylo miecho, i pomyslalam sobie "te zwierzeta naprawde musialy sie bac przed smiercia" i od razu panika, ze ja bede odczuwac ich lęk. I w efekcie uciekam od miesa. A tu zaraz bedziecie mieli polew ze mnie - robilam jajecznice i z dupy mysl "no to teraz kurczaki ci wyjda z brzucha" - i panika, ze na krowie kopytko! jak ja moglam cos takiego pomyslec glupiego. Ba! jeszcze weszlam z ta mysla w dialog i odpowiedzialam "no ale przeciez te jajka byly roztrzepane" (tak jakby to mialo znaczenie!!!) A lek zatoczył kolo - i unikam jedzenia jajek. Przez to zaczelam sie obawiac ze odstawiajac leki, wlasnie nabawiam sie jakiejs psychozy...
I tak codziennie mi sie tworzy jakies nowe lękowe skojarzenie, codziennie!!
Dzis bralam prysznic i mialam jakis dziwny lęk i od razu mysl "no to teraz bedziesz sie bala prysznica wziac" - i znowu panika
- Sluchalam Divovica i to dosc glosno - i lęk, bo za glosno, bo jakos dziwnie ich slysze... poszlam sciszyc...

- Dzis mialam dola, i czulam jakas dziwna emocje, to nie byl smutek, nie mam slowa na ta emocje - i lęk, bo czuje nieznana emocje, a potem to juz byla panika, ze zaczynam tracic kkontakt z rzeczywistoscia... mysle ze mialam chyba nawet lekka DR
- uwielbialam lody jesc kiedys - teraz juz ich nie jem, bo serce mi po nich wali... (wiem ze to moze byc skok cukru, ale no ja p***le... unikam jedzenia lodow! przeciez ja je kochalam...

- filmy - bron boze jakies z cieza atmosfera, bo moge dostac leku, nie raz zreszta w ostanim czasie, ogladajac ze swoim film po prostu wyszlam - czyli znowu ucieczka...
- a dzis doszlam do wniosku, ze czytanie forum w zasadzie tez nakreca mi lęk
- kiedys chcialam sie nauczyc medytowac, dzis juz boje sie ze zaczne slyszec glosy...
Co ja mam robic??? Mialo byc fajnie, miala byc wolnosc, a tymczasem z dnia na dzien jest gorzej... To postepuje i czuje ze w ogole nie mam nad tym kontroli.
W zasadzie miedzy mysla a lękiem nawet nie wyczuwam zadnej przestrzeni zeby tam wskoczyc i zadzialac. Generalnie to ten lek juz sie ciagnie ponad 2 miesiace, i zaczynam sie zastanawiac czy on nie ma juz znamion PTSD...
Naprawde nie wiem co robic, bo obawiam sie ze konfrontacja w takim stanie tylko mnie jeszcze bardziej rozwali... Mysle o powrocie do lekow, ale ludzie... ile mozna zrec piguly... Pomozcie, bo naprawde upadlam
