
Nazywam się Szymon i uczęszczam do 3 klasy technikum rolniczego, mam prawie 19 lat. Opowiem Wam moją historię z tamtego felernego, jak się później okazało dnia.
Otóż w sylwestra po raz pierwszy zdarzyło mi się zapalić marihuanę. Nie dość, że robiłem to po raz pierwszy to jeszcze samotnie.. Przedtem wypiłem jeszcze sobie 2 piwka na "lepszą fazę" i do dzieła. Po pierwszej lufie nic mi nie było, więc stwierdziłem, że prawdopodobnie potrzebuje przyjąć tego trochę więcej żeby coś poczuć. Jakąś godzinę później wypaliłem tą 2-gą lufę i położyłem się do łóżka z nadzieją, że tym razem mnie coś kopnie. Nie rozczarowałem się, ponieważ już chwilę później poczułem, że jestem na haju

No i się zaczęło.. począwszy od szybkiego bicia serca, po płytki oddech z poczuciem, że zaraz się uduszę. Na prawdę się tego wystraszyłem i już chciałem budzić rodziców, żeby dzwonili po karetkę, ale ostatecznie się wstrzymałem.. po kilku minutach nie było już tak źle, a ja głupi, w ramach odstresowania się, postanowiłem, że zrobię sobie "dobrze".. Odczucia były wspaniałe, zupełnie inne niż bym to robił na trzeźwo, ale po skończeniu roboty nie przyszedł zwykły wytrysk, tylko poczułem, jakby w kulminacyjnym momencie zatrzymał się i odbił, nie gwarantując przy tym pełni rozkoszy. Poszedłem do łazienki żeby się ogarnąć i poczułem dziwne uczucie jakby mój członek mi ścierpnął, jakbym stracił nad nim kontrolę, a to wszystko z uczuciem takiego buchającego ciepła -,- Wytłumaczyłem sobie, że normalną rzeczą jest napływ krwi do penisa podczas wzwodu, a mój odbiór tego był wyolbrzymiony przez marihuanę. Postanowiłem położyć się spać, bo tego było już za wiele. Niestety nie mogłem zasnąć przez co chwilę jeszcze musiałem walczyć z tym tzw. bad tripem, ale po jakimś czasie w końcu się udało. Nazajutrz jakby wszystko wracało do normy, czułem się trochę dziwnie zmęczony, ale stabilnie

Zaczęła się szkoła, normalne obowiązki, ten cały rytm i nic nie wskazywało na to, że coś jest nie tak. Pierwszy niepokojący objaw pojawił się chyba 8 stycznia. Byłem wtedy na lekcji kiedy przeszył mnie, taki dziwnie niezidentyfikowany lęk, który uznałem za zwyczajny objaw poddenerwowania (godzinę wcześniej wychowawca mnie lekko wpienił), więc to zbagatelizowałem. Z perspektywy czasu zauważyłem, że byłem wtedy taki lekko rozkojarzony i niekiedy poddenerwowany, ale w żaden sposób nie wiązałem tego z sylwestrem. Mam wrażenie, że te wszystkie emocje były uśpione, nawarstwiały się, tylko czekając na odpowiedni moment, żeby się ujawnić.
We wtorek następnego tygodnia, zauważyłem u siebie nieregularny oddech, miałem wrażenie, że mam jakąś blokadę w nosie, która uniemożliwia mi wykonanie satysfakcjonującego wdechu. Chciałem to jakoś unormować, doprowadzić do normalnego stanu, ale chyba im więcej próbowałem tym było gorzej, a przez to jeszcze więcej o tym myślałem. Wieczorem poszukałem w necie coś na ten temat i dowiedziałem się, że to może być nerwica, co jakby natychmiast mnie skonsternowało i przepełniło jeszcze większym lękiem. Pamiętam, że czułem silną potrzebę przebywania z kimś bliskim, byleby nie być sam. Postanowiłem wraz siostrą obejrzeć film, podczas którego miałem wrażenie, że zaraz dostanę palpitacji serca, tak szybko mi biło, że myślałem, że jedyne co mnie za chwilę czeka to zawał. To był chyba pierwszy, taki "oficjalny" atak. Najsilniejszy jak to zwykle bywa na początku. Najgorsze było to, że okres kiedy to wszystko się zaczęło, akurat przypadł na czas moich ferii zimowych, więc miałem aż za dużo czasu na analizowanie wszystkiego i przesadną rozkminkę. Czułem się wtedy naprawdę tym wszystkim przytłoczony, jakiś niepokój z dupy mnie trzymał w ciągu dnia, a w nocy miałem problemy z zaśnięciem. Wolałem nie przebywać sam (szczególnie gdy robiło się już ciemno), a i uczucie złego oddychania ciągle mnie prześladowało. Były momenty, że czułem się dobrze i prawie o tym zapominałem. Jednak gdy tylko pojawiały się jakieś objawy somatyczne, od razu sprawdzałem co to może być i jeszcze bardziej się przez to nakręcałem. Błędne koło- teraz o tym wiem, ale wtedy niestety nie miałem pojęcia o takiej zależności. Doszło do tego, że prawie całe dnie spędzałem w internecie, dopasowując do siebie wszystkie pasujące objawy. Jakoś chęć do życia zmalała, a i z łóżka się nie chciało jakoś wstać, tam czułem się bezpieczny wraz z telefonem w dłoni. Szukanie przyczyn w pewnym sensie mnie uspokajało, ale tylko chwilowo, ponieważ pozwalało zająć myśli (o ironio karmiąc przy tym jeszcze bardziej wszystkie lęki). Najgorsze było wstawanie rano, ze świadomością iż nie jestem taki jak przedtem; że coś jest nie tak i nie wiadomo ile to jeszcze potrwa. Ciągle ta myśl zaprzątała mi głowę i nie dawała spokoju. W ostatni piątek, będąc jeszcze w tym ciągu karmienia lęków, zacząłem sobie czytać o schizofrenii. Nazajutrz w sobotę czułem taki dziwny ucisk w głowie, którego nie było dzień wcześniej. Oczywiście ten stan rzeczy od razu skojarzyłem, z tym, że prawdopodobnie są to początki schizy. Taki ucisk w okolicach skronii i dziwna ciężkość towarzyszy mi do teraz.
Zauważyłem, że wraz tym pojawiły się inne objawy jak:
-bardzo słaba zdolność koncentracji (przez to najprostsze czynności nie raz sprawiają mi kłopot)
-brak jakichkolwiek uczuć (!)
-smutek, apatia i zobojętnienie
-snucie kiepskiej wizji przyszłości
-kiepska pamięć krótkotrwała (sama nauka czegoś przychodzi mi z trudem, a jak już się czegoś nauczę to i tak 2-gi dzień mało co z tego pamiętam)
-poczucie zmiany jaka zaszła w moim postrzeganiu rzeczywistości
-poczycie bycia imbecylem
-poczucie pustki
-brak chęci konwersacji i trudności z jej utrzymaniem, często zdarza mi się też pogubić w tym co mówię
-wyraźny spadek pewności siebie
-problemy ze snem (o ile teraz raczej zasypiam szybko, to często budzę się rano jeszcze przed budzikiem i w jakiś sposób trudno mi znowu zasnąć)
-pisk w uszach (ale to rzadko, może raz dziennie i to przeważnie wtedy gdy leżę nic nie robiąc)
I tu rodzi się moje pytanie, bo widzę jak bardzo różnił się stan, w którym byłem na początku, a jak jest teraz - czy początkowo mogłem nie mieć wcale żadnej derealizacji, ale na skutek długotrwałego zalewania umysłu szitem, w końcu się włączyła? Z samymi lękami teraz jakoś nie mam problemu, raczej się nie pojawiają, pozostaje tylko to dziwne uczucie "zmiany" jaka podziała się w umyśle.