
Już od dłuższego czasu wegetuję pod przykrywką, ale ostatnio to już nawet nie chce mi się udawać, że wszystko jest w porządku. Nie mam na to siły. Na nic nie mam siły ani ochoty! Najgorsze jest w tym wszystkim to, że mój Mózg ma siłę, żeby codziennie rozmyślać o bezsensowności tego życia. Słowo BEZSENS stało się dla mnie jak mantra i męczy coraz bardziej. To niezależne ode mnie i nie mogę tego zastopować. Doprowadza mnie to do szału w takim stopniu, że boje się, że w końcu zwariuje i skończę ze sobą. Ile można ? To siedzi w mojej głowie od momentu przebudzenia do czasu aż nie zasnę. Do tego dochodzą jakieś fobie społeczne i coraz bardziej nasilający się stan odrealnienia (chyba?) Wydaje mi się, że to jest mocno ze sobą połączone. Kiedy częściowo ''odlatuje'', boję się wyjść do ludzi, bo nie umiem się wsród nich odnaleźć. Kiedy nie muszę to nie wychodzę w takim stanie z domu, no ale czasami trzeba np. pójść do pracy. Wtedy wpadam w panikę xd Stresuje się, bo nie ogarniam, dostaje opieprz bo nie ogarniam, wtedy stresuję sie jeszcze bardziej i tracę umiejętność logicznego myślenia, czuję się jakbym była upośledzona.



Trzymajcie się
