Śmigam po tym forum już pewien czas, ale jakoś dopiero teraz mam ochotę napisać coś o sobie. Mam 23 lata. Moja przygoda zaczęła się w lipcu w zeszłym roku. Przeprowadziłem się do Wawy, pochodzę z małego miasteczka, nowe możliwości, lepsza praca itd itd. Miałem tutaj dwójkę znajomych na dobry początek, którzy pewnego pięknego weekendu wyjechali z miasta. I bum! Atak paniki, serce waliło jak głupie, nie wiedziałem co robić, uciekać czy zostać, jechać do szpitala bo pewnie to zawał, zostałem zupełnie sam i w razie czego nikt mi tutaj nie pomoże, jako że to nie moja pierwsza przygoda z nerwicą postarałem się jakoś uspokoić. Ledwo mi to przyszło ale jednak. Najgorsze przyszło rano.. Pojechałem do sklepu co by sobie umilić piękny sobotni poranek dobrym żarłem, wróciłem, siadam przy stole, zabieram się do szamy patrząc przez okno i nagle pierwsza myśl 'kur.. jak mi to mogło kiedyś smakować? przecież to nic nadzwyczajnego' patrzę przez okno 'co się z tym światem stało?' wszystko zmieniło barwy, zrobiło się mega sztuczne, nie było takie jak kiedyś. Lęk ogarnął mnie całego, chodziłem do pracy gdzie nie mogłem na niczym się skupić, miałem wrażenie że tak drżę z nerwów że inni to nawet widzą, że trzęsę się jak galareta. Po tygodniu trwania w tym wszystkim poszedłem do psychiatry, stwierdziłem że to napewno jakieś wariactwo, że schiza, że już po mnie, tylko kaftan i oddział zamknięty. Na wizycie tysiąc razy pytałem ją czy to napewno nie choroba psychiczna, zapewniała mnie o tym za każdym razem a ja i tak pytałem. Diagnoza oczywiście zaburzenia hipochondryczne - nerwica. Przepisała mi leki, zgodziłem się. Wziąłem jeszcze tego samego dnia pierwszą tabletkę. Nie jestem skłonny do lekowania się, zawsze unikam jak ognia, czułem się po nich tak jakby rzeczywistość do mnie docierała z niezłym opóźnieniem. Odstawiłem już po 1 dawce. I chyba wtedy zaczęła się powolutku jakaś moja walka. Może nie powinienem aż tak, nie wiem, ale powiedziałem sobie 'Ty? Ty chcesz brać leki? Chcesz żeby to one załatwiły Twoją tylko i wyłącznie Twoją sprawę? O nie.. Nie bez powodu każdy Cie podziwia za odwagę! Walcz!" I powoli zaczynałem. Miałem chyba wszystko co możliwe, nerwica, dd, stany depresyjne, niestety miewam je do dziś ale coraz rzadziej i coraz lepiej wydaje mi się je przechodzę.
Wrócę jeszcze na chwilę do czasów dzieciństwa itd. Zawsze byłem zamknięty w sobie, nie chciałem praktycznie rozmawiać z nikim, nie miałem kolegów ani koleżanek, pozaszkolne znajomości zawierałem dopiero w czasach na przełomie gimnazjum/technikum. Od zawsze można rzec było ze mną coś nie tak, zawsze byłem gdzieś z boku, niezauważany. Mama pamiętam wysłała mnie do szkolnego pedagoga w obawie że źle się rozwijam, skoro wszyscy w szkole narzekają że ja tylko milczę. Oczywiście w badaniu wyszło że mój rozwój jest ponad przeciętną jak na mój wiek i wszystko jest prawidłowo a nawet lepiej. Więc dali spokój, po prostu taki jestem i koniec. Dopiero teraz, gdy ta nerwica mnie dopadła i gdy dowiedziałem się że tak to się nazywa i co się z tym robi, zrozumiałem. Zrozumiałem że moje 'odbicia' których kilka miałem to było właśnie to. Będąc w gimnazjum byłem gnębiony, nie jakoś brutalnie, poprostu głupie wyzwiska, jakieś nękania itd. Odbiło się to na tym, że bałem się gdziekolwiek wyjść w obawie że... uwaga uwaga, nie zdążę do toalety

Wracając do tego co się ciągnie teraz, wiem że walka moja nadal trwa. Z tym że teraz wiem że jestem silniejszy, bo wiem czym jest to w czym siedzę.
Na koniec dodam że mam nieodparte wrażenie, że to wszystko też ciągnię się z powodu mojej trochę innej przypadłości. Otóż jestem osobą transseksualną. Powoli zaczynam swoją metamorfozę mówiąc wprost zmianę płci



Siemanko!