Cześć wszystkim, jest to mój pierwszy post na tym forum.
Chciałem pokrótce opisać swój nietypowy problem i porozmawiać z kimś na ten temat.
Mam prawie 26 lat i przez niemalże pół życia zmagam się z zaburzeniami, które ostatecznie po latach zostały zdiagnozowane przez psychiatrę jako zaburzenia lękowe + fobia społeczna. Z czasem okazało się, że mam problemy z wahającą się samooceną - potrafi być ekstremalnie niska, gdzie czuję się jak śmieć, a potrafi być po prostu normalna. Postaram się nie zanudzać swoją historią życia aż tak mocno, tylko przejść do konkretów. Jeżeli ktoś miałby pytania odnośnie mojej historii czy jakichś poszczególnych szczegółów, chętnie odpowiem.
O co chodzi z tytułem? Moje zaburzenia lękowe wynajdują sobie różne cele i atakują w różny sposób, podstępnie. Już pomijając długie epizody przewlekłego stresu (o ile tak to można nazwać), to w pewnym momencie mojego życia zaczęły się potężne ataki paniki.
Niechlubnie przyznam, że pierwszy raz był spowodowany zbyt mocnym "ziółkiem", wiadomo o co chodzi, ale byłem młody i głupi, bo miałem 18 lat i szukałem sposobu na ucieczkę z rzeczywistości. Przed tym lub po tym, nie pamiętam dokładnie, miałem umiarkowane i dość krótkie ataki paniki gdy próbowałem czegoś w rodzaju medytacji i za bardzo skupiłem się na oddechu. To spowodowało, że pomyślałem sobie, że się duszę i atak paniki się rozpoczął. Oczywiście nie dusiłem się, było to tylko wrażenie.
Horror zaczął się mniej więcej w momencie, gdy covid pojawił się w Polsce, zacząłem się panicznie bać o siebie, o swoich bliskich, wyobrażałem sobie scenariusze rodem z filmu apokaliptycznego... Miałem po kilka ataków paniki dziennie i chciałem, żeby w końcu któryś z nich ukrócił moje cierpienie, żeby mieć święty spokój, bo to było okropne przeżycie. Miałem tak dużą derealizację i mój układ nerwowy był tak przemęczony, że gdy raz ustawiłem się z kolegą na piwo (niezbyt dobry pomysł, wiem, ale chciałem się rozerwać, głupio mi było się tłumaczyć problemami "z głową"), to wypicie 4-paka w pół godziny dosłownie nie zrobiło na mnie wrażenia. Nie czułem żadnej róznicy w percepcji...
W końcu odważyłem się powiedzieć jednemu z rodziców o tym, co mnie trapi, dla mnie to było wstydliwe. Zostałem zapisany do psychiatry, diagnoza, pierwsze leki SSRI, które bardzo mi pomogły. Gdy wziąłem pierwszą dawkę (tak, pierwszą w ogóle), to prawie popłakałem się ze szczęścia... Więc te lata stresu i ciagłych ataków paniki musiały narobić mi niezłego bałaganu w neuroprzekaźnikach. Potem te leki odstawiłem, zmieniałem, testowałem różne, ponieważ w każdym przypadku stawałem się otępiały i obojętny po ok 3 miesiącach stosowania, brakowało mi tego uczucia euforii, ale za to byłem wyprany z emocji (szczególnie pozytywnych, nie umiałem ich odczuwać, nie umiałem się cieszyć). Też długa historia...
Streszczając, znalazłem się w takim punkcie życia, gdzie byłem zadowolony - miałem spokojną, lekką pracę, nie zarabiałem kokosów, ale na moje potrzeby to i tak było wystarczająco. Byłem dumnym studentem, chociaż nauka bardzo ciężko mi szła i głównie ściągałem, to cieszyłem się, że niebawem zostanę absolwentem, co otworzy mi drogę do dalszej kariery. Niestety, coś we mnie pękło... Kolejna sesja na studiach, jak każda inna, ale z pewnego powodu zacząłem się silnie stresować. Dostawałem paraliżu, bałem się umawiać z prowadzącymi na zaliczenie przedmiotów. Jak już udało mi się przeprowadzić taką rozmowę, to kończyłem ją cały roztrzęsiony... To się zamieniło w przewlekły stres, stresowałem się w pracy myśląc o studiach, stresowałem się przed snem i nie mogłem zasnąć, śniły mi się nawet te studia. Czułem się więźniem tej uczelni i więźniem swojego umysłu, bo nie mogłem się pozbyć tych myśli.
Po roku z hakiem decyzja - rzucam studia, postanowiłem, że ich nie potrzebuję, kierunek średnio trafiony, jestem na to za głupi (mimo, że już większość studiów miałem zdaną), czułem, że rozpoczęcie studiów to nie była do końca moja decyzja. A przecież na uczelnie dostałem się, gdy byłem dorosły, więc powinienem mieć jakiekolwiek panowanie nad swoimi decyzjami. Było to poprzedzone pierwszą w życiu terapią, wcześniej się na takowe nie decydowałem, bo uważałem, że TYLKO leki mogą pomóc, co było sporym błędem.
No i co? Było super, nie miałem studiów na głowie, starałem się odciąć od wewnętrznego głosu krytycznego "a co rodzice powiedzą? chcesz ich zawieść?" lub "co powiedzą INNI ludzie? totalnie obcy ludzie, którzy nie powinni mnie obchodzić, a z jakiegoś powodu obchodzą", byłem z siebie dumny i fakt, że to była moja decyzja podniósł mnie bardzo na duchu, bo poczułem, że panuję nad swoim życiem i żyję dla siebie, a nie po to, żeby zadowalać innych ludzi, w tym rodziców. Poczułem fizyczną i psychiczną ulgę, wspaniałe uczucie... Ale spokojnie, przerzuty nie dają o sobie zapomnieć!
W okresie, gdy poczułem ulgę, kupiłem wymarzony samochód, jako spełnienie swojej fanaberii. Po paru miesiącach tak nagle stwierdziłem - a co, gdyby się popsuło to i owo i musiałbym wydać kupę pieniędzy? Nie mam już oszczędności, wszystko wydałem na samochód, wakacje i inne zachcianki, żeby sobie wynagrodzić okresy potężnego stresu. I do tego kolejna myśl - a co jeśli mnie zwolnią? Jak mnie zwolnią, to stracę źródło dochodów i za co będę opłacał wszelkie rachunki? Albo kredyt gotówkowy, który wziąłem na spełnienie zachcianek? Niby mam 3 miesiące okresu wypowiedzenia, ale jeżeli nie udałoby mi się znaleźć pracy przez ten czas? Już kiedyś byłem bezrobotny przez prawie 3 miesiące i to był ciężki okres, choć na szczęście mialem wtedy dużo oszczędności. W obecnej pracy pojawił się nowy manager, taki ambitniejszy, zależy mu na tym, aby każdy się rozwijał i dawał z siebie wszystko. Mnie to zaczyna przerażać, bo boję się, ze nie podołam, lub popełnię za dużo błędów, przez które zostanę zwolniony.
To jest właśnie ten mechanizm - moja nerwica uczepi się jednego tematu, narzuca natrętne myśli, ZMUSZA do gdybania, wyobrażania sobie złych scenariuszy. Do tego, żebym miał kontrolę. Ja to wszystko wiem, dowiedziałem się na terapii, która mi pomogła (ale prawdopodobnie tylko tymczasowo). Uwierały mnie studia, pozbyłem się ich - poczułem ulgę, choć to nie była dobra decyzja, nie powinno się uciekać, tylko walczyć. Teraz uwiera mnie praca i samochód... Mam znowu bardzo niską samoocenę, bo na obecnym stanowisku jestem dość krótko (mimo że w firmie jestem już parę lat) i dalej się uczę różnych rzeczy tam (praca umysłowa), ale boję się, że nie uda mi się nauczyć, nie uda mi się spełnić zachcianek managera i powie mi, że nie widzi u mnie rozwoju, więc daje mi wypowiedzenie... Co najlepsze, sam mówił, że widzi, że się rozwijam i żeby tak dalej. Chociaż raz mi powiedział, że gdyby nie widział u mnie postępów, to mógłby mnie zwolnić - nie wiem, czy mówił to serio, czy nie, bo ma też takie specyficzne poczucie humoru i podejście do życia.
Kiedyś ataki paniki były moim największym utrapieniem, od jakiegoś czasu jest to powracający stres i strach, mętlik w głowie, gonitwa myśli.
Mam tego dość! Myślałem, że się tego pozbyłem wraz z ostatnią terapią, a to powraca i moja cierpliwość się kończy do tego, chciałbym żyć jak normalny człowiek. Dlaczego mi się to przytrafia? Dlaczego, mimo świadomości zaburzeń i ich pochodzenia, przestaję sobie z tym radzić? Tak, jakbym nie umiał panować nad myślami i ktoś mi te myśli zdalnie wsadzał do głowy... Boję się, że to się kiedyś przeistoczy w coś gorszego i trafię do wariatkowa... Nawet nawróciłem się na chrześcijanizm, byłem bardzo religijny jako dziecko, w momencie gdy się złamałem w okresie dojrzewania, stałem się ateistą. Ale po latach wróciłem do wiary i wierzę szczerze, choć nie jestem przykładem do naśladowania. Nie chcę działać na zasadzie "jak trwoga, to do Boga" i wierzę w niego nawet wtedy, gdy czuję się tragicznie i czuję się przez Boga niewysłuchany.
Co ja mogę w sobie zmienić? Miałem przynajmniej 6-7 różnych leków (SSRI, uspokajające, nasenne, antydepresanty starej generacji, chyba wszystko co można przepisać osobie zaburzonej), byłem na terapii, próbowałem zmienić swoje życie - dietą, aktywnością fizyczną, hobby, ale to na nic. Jestem przeklęty, czy na prawdę do końca życia muszę się wszystkim przejmować, stresować, mieć niską samoocenę i ciągle chandrę?
Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
Nerwica "z przerzutami"
-
Syla8805
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 21
- Rejestracja: 4 września 2025, o 21:45
Cześć. Piszesz fajnie, składnie i z sensem. Dużo analizujesz, czasem pewnie za dużo jak my wszyscy. Zakładasz że jesteś popsuty, ale myślę że takie lękowe podejście do życia ogólnie masz i dlatego w różnych dziedzinach i sytuacjach znajdziesz jakieś zagrożenie bo jesteś wyczulony. To nie jest popsucie, to są schematy i mechanizmy nabyte.
Mówisz że terapia pomogła tylko tymczasowo. Teraz już nie chodzisz na żadną? A może warto byłoby? Może jakiś inny nurt spróbować? Może tamta nie do końca była do Ciebie dopasowana.
Mówisz że terapia pomogła tylko tymczasowo. Teraz już nie chodzisz na żadną? A może warto byłoby? Może jakiś inny nurt spróbować? Może tamta nie do końca była do Ciebie dopasowana.
-
nonsense
- Nowy Użytkownik
- Posty: 4
- Rejestracja: 27 listopada 2025, o 14:22
Hej, dzięki za odpowiedź.
To jest prawda, dużo analizuję, bo muszę mieć kontrolę nad wszystkim dookoła. Muszę, nawet gdy nie chcę - to jest właśnie ten dziwny mechanizm narzucania mi myśli bez mojej zgody. Z doświadczenia wiem, że najprzyjemniej jest wtedy, gdy ma się podejście w stylu "walić to, jakoś to będzie". Ale zazwyczaj ciężko osiągnąć ten stan... A, no i najgorsze jest to, że te analizy dotyczą prawie zawsze negatywnych scenariuszy (które nie muszą się dziać i tak na prawdę rzadko się dzieją), na przykład nie myślę o tym, jak będę mógł się rozwijać w pracy, jak wywalczyć podwyżkę, może awans na lepsze stanowisko, tylko myślę - co by było, gdyby manager mnie zwolnił. Nawet specjalnie szukałem informacji o tym, jaki mam okres wypowiedzenia, a nawet przeglądałem oferty pracy! Na szczęście 3 miesiące wypowiedzenia to dużo, ale to nie stało na przeszkodzie, żeby sobie wyobrazić, że nie będę mógł znaleźć czegoś nowego przez ten czas, bo pewnie nie będę się nigdzie nadawał, masakra.
Poprzednią terapię skończyłem na początku lipca, trwała niecałe 4 miesiące. Wiem, dość krótko, ale sama terapeutka stwierdziła, że jeżeli udało mi się uwolnić od problemów, to raczej nie ma sensu tego ciągnąć. Ja też tak wtedy sądziłem, od tamtego czasu nie byłem na żadnej terapii czy u psychiatry. Teraz polegam na samym sobie, troszkę wspomagam się suplementami typu olejek CBD (autentycznie pomógł mi zablokować nawracające ataki paniki) lub ashwaghanda, która troooszkę redukuje stres. Staram się częściej uzewnętrzniać swoje problemy, wcześniej wszystko w sobie tłumiłem i nie mówiłem nikomu innemu niż terapeucie czy psychiatrze. Co do terapii, to był ponoć nurt ericksonowski, chociaż gdy czytam teraz o tym w Internecie, to wyglądało to nieco inaczej.
Najgorsze jest to, że gdybym miał się zdecydować na kolejną terapię, pewnie inną i u innego psychoterapeuty, to musiałbym znowu opowiadać godzinami historię życia i starać się przypomnieć sobie wszelkie istotne szczegóły. I nie ukrywam, że to mnie po prostu odrzuca.
Mógłbym zapisać się do poprzedniego psychoterapeuty, ale, jak trafnie powiedziane, warto byłoby spróbować coś nowego. A do tego jeszcze dochodzą okrojone finanse, bo niestety w ostatnich miesiącach poszalałem, nie będę ukrywał. Nie jestem rozrzutnym człowiekiem, ale po prostu potrzebowałem tego, żeby sobie to jakoś "odbębnić".
Co do mechanizmów, hmmm... Pierwotnym źródłem było to, że bałem się krytyki innych, byłem wyczulony przez, niestety, rodziców. Dlatego wyobrażałem sobie, jak mogę uniknąć ewentualnej porażki, żeby np. nie być wyśmianym, zwyzywanym, niedocenionym czy najzwyczajniej w świecie obiektywnie skrytykowanym. Będąc dzieckiem, w moim domu uznawana była taka zasada: jeżeli mi idzie dobrze, no to okej, tak ma być, to jest przecież normalne. Jeżeli mi idzie źle, to już jest niedobrze. Po prostu nie byłem doceniany za swoje osiągnięcia (głównie mam na myśli naukę), tylko było to traktowane jako spełnienie podstawowych norm.
Nie wiem za bardzo, co robić. Przegadałem dość dokładnie swoje problemy, uświadomiłem sobie sporo rzeczy na temat samego siebie, no i... No właśnie, no i co z tym? Uproszczony przykład zmyślonej sytuacji - idę ulicą, potykam się, przewracam się, jest mi głupio, bo ktoś mnie widział. Wiem, że nie powinno mi być głupio, to tylko zwykła ludzka rzecz i mam prawo zrobić błąd i nadepnąć w złe miejsce, nikt nie ma prawa mnie za to skrytykować. Nawet nikt mi nic nie powiedział, nikt się nie zaśmiał. Nie da się być idealnym i to jest bardzo ludzkie. A więc mam świadomość tych mechanizmów, ale w takiej hipotetycznej sytuacji i tak mogłoby mi być głupio, bo ktoś jednak to widział i mógł sobie POMYŚLEĆ - co za ciamajda, krzywe giry ma. Ta świadomość czasami bywa bezużyteczna.
To jest prawda, dużo analizuję, bo muszę mieć kontrolę nad wszystkim dookoła. Muszę, nawet gdy nie chcę - to jest właśnie ten dziwny mechanizm narzucania mi myśli bez mojej zgody. Z doświadczenia wiem, że najprzyjemniej jest wtedy, gdy ma się podejście w stylu "walić to, jakoś to będzie". Ale zazwyczaj ciężko osiągnąć ten stan... A, no i najgorsze jest to, że te analizy dotyczą prawie zawsze negatywnych scenariuszy (które nie muszą się dziać i tak na prawdę rzadko się dzieją), na przykład nie myślę o tym, jak będę mógł się rozwijać w pracy, jak wywalczyć podwyżkę, może awans na lepsze stanowisko, tylko myślę - co by było, gdyby manager mnie zwolnił. Nawet specjalnie szukałem informacji o tym, jaki mam okres wypowiedzenia, a nawet przeglądałem oferty pracy! Na szczęście 3 miesiące wypowiedzenia to dużo, ale to nie stało na przeszkodzie, żeby sobie wyobrazić, że nie będę mógł znaleźć czegoś nowego przez ten czas, bo pewnie nie będę się nigdzie nadawał, masakra.
Poprzednią terapię skończyłem na początku lipca, trwała niecałe 4 miesiące. Wiem, dość krótko, ale sama terapeutka stwierdziła, że jeżeli udało mi się uwolnić od problemów, to raczej nie ma sensu tego ciągnąć. Ja też tak wtedy sądziłem, od tamtego czasu nie byłem na żadnej terapii czy u psychiatry. Teraz polegam na samym sobie, troszkę wspomagam się suplementami typu olejek CBD (autentycznie pomógł mi zablokować nawracające ataki paniki) lub ashwaghanda, która troooszkę redukuje stres. Staram się częściej uzewnętrzniać swoje problemy, wcześniej wszystko w sobie tłumiłem i nie mówiłem nikomu innemu niż terapeucie czy psychiatrze. Co do terapii, to był ponoć nurt ericksonowski, chociaż gdy czytam teraz o tym w Internecie, to wyglądało to nieco inaczej.
Najgorsze jest to, że gdybym miał się zdecydować na kolejną terapię, pewnie inną i u innego psychoterapeuty, to musiałbym znowu opowiadać godzinami historię życia i starać się przypomnieć sobie wszelkie istotne szczegóły. I nie ukrywam, że to mnie po prostu odrzuca.
Mógłbym zapisać się do poprzedniego psychoterapeuty, ale, jak trafnie powiedziane, warto byłoby spróbować coś nowego. A do tego jeszcze dochodzą okrojone finanse, bo niestety w ostatnich miesiącach poszalałem, nie będę ukrywał. Nie jestem rozrzutnym człowiekiem, ale po prostu potrzebowałem tego, żeby sobie to jakoś "odbębnić".
Co do mechanizmów, hmmm... Pierwotnym źródłem było to, że bałem się krytyki innych, byłem wyczulony przez, niestety, rodziców. Dlatego wyobrażałem sobie, jak mogę uniknąć ewentualnej porażki, żeby np. nie być wyśmianym, zwyzywanym, niedocenionym czy najzwyczajniej w świecie obiektywnie skrytykowanym. Będąc dzieckiem, w moim domu uznawana była taka zasada: jeżeli mi idzie dobrze, no to okej, tak ma być, to jest przecież normalne. Jeżeli mi idzie źle, to już jest niedobrze. Po prostu nie byłem doceniany za swoje osiągnięcia (głównie mam na myśli naukę), tylko było to traktowane jako spełnienie podstawowych norm.
Nie wiem za bardzo, co robić. Przegadałem dość dokładnie swoje problemy, uświadomiłem sobie sporo rzeczy na temat samego siebie, no i... No właśnie, no i co z tym? Uproszczony przykład zmyślonej sytuacji - idę ulicą, potykam się, przewracam się, jest mi głupio, bo ktoś mnie widział. Wiem, że nie powinno mi być głupio, to tylko zwykła ludzka rzecz i mam prawo zrobić błąd i nadepnąć w złe miejsce, nikt nie ma prawa mnie za to skrytykować. Nawet nikt mi nic nie powiedział, nikt się nie zaśmiał. Nie da się być idealnym i to jest bardzo ludzkie. A więc mam świadomość tych mechanizmów, ale w takiej hipotetycznej sytuacji i tak mogłoby mi być głupio, bo ktoś jednak to widział i mógł sobie POMYŚLEĆ - co za ciamajda, krzywe giry ma. Ta świadomość czasami bywa bezużyteczna.
-
Syla8805
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 21
- Rejestracja: 4 września 2025, o 21:45
No to mogę Ci w 100% powiedzieć że te schematy są do zmiany. Że to się da.
Ja miałam identycznie z tym jak opisałeś przykładową sytuację, potknąłeś się i przejmujesz się co ktoś myśli. Kiedyś byłam bardzo wrażliwa na tym punkcie, przewrażliwiona też tym jak ja się zachowam że się zaczerwienię itp. Nie mam już tego. Przekonanie jeszcze długo zostało ale i ono zniknęło po jednej ciekawej sytuacji. Pracowałam kiedyś w sklepie, ale nie z klientem, oj kontakt z ludźmi? Coś okropnie stresującego. I wyszłam tylko na chwilę na sklep który był tymczasowo nieczynny bo mieliśmy inwentaryzację i zapukał jakiś klient i zaczął mnie o coś pytać, dopytywać a ja już oczywiście milion myśli w głowie ale ogólnie rozmowa była miła i poszedł. Tak się złożyło że w sklepie było dużo luster a ja będąc przekonana że pewnie jestem czerwona jak cegła popatrzyłam w te lustra i nic, zero rumieńca. Od tamtej pory dotarło do mnie że przekonanie które mam w głowie są tylko w mojej głowie. Że ludzie tak naprawdę tego nie widzą, mało tego - ich to nie obchodzi, mają swoje sprawy i myślą w większości o sobie.
Także teraz mam tak z jakimiś „niezręcznym” sytuacjami, że w ogóle mnie to nie rusza. Coś spadnie mi - od razu myśl o, spadło to podniosę i idę dalej. Coś głupiego zrobię - oj tam nikt nie widział, idę dalej. Serio, ludzie nie pamiętają takich rzeczy. Jeśli by się ktoś roześmiał, to i ja się uśmiechnę z myślą że to sympatyczne, a nie że ze mnie się śmieje.
Co do terapii to rozumiem że nie chcesz opowiadać swojego życia i szczegółów od początku i rozdrapywać tego. Ja od września zaczęłam terapię w nurcie Gestalt, może coś takiego? To koncentracja na tu i teraz, bieżące sprawy i odczucia w ciele z nimi związane. No ale tak, trochę kasy to też kosztuje. Ja chodzę na to tak na przeczekanie, bo mam skierowanie na NFZ i zapisze się na poznawczą behawioralną ale już darmową bo na NFZ ale póki co jeszcze nie zebrałam się żeby znaleźć gdzie się zapisać.
Możesz czytać dużo książek, oglądać dużo poradników, tutaj na forum czytać. To wszystko poszerza horyzonty i powoli naprowadza Cię na właściwe tory. Teoria jest ważna ale nie zastąpi też działania, najlepiej uczymy się poprzez doświadczenia.
Pracuj nad swoim podejściem do siebie, bo to Cię gnębi.
Czy do swojego przyjaciela byś tak się odzywał? Traktuj siebie jak swojego najlepszego przyjaciela, mów do siebie wyrozumiałe i wspierająco.
Ja miałam identycznie z tym jak opisałeś przykładową sytuację, potknąłeś się i przejmujesz się co ktoś myśli. Kiedyś byłam bardzo wrażliwa na tym punkcie, przewrażliwiona też tym jak ja się zachowam że się zaczerwienię itp. Nie mam już tego. Przekonanie jeszcze długo zostało ale i ono zniknęło po jednej ciekawej sytuacji. Pracowałam kiedyś w sklepie, ale nie z klientem, oj kontakt z ludźmi? Coś okropnie stresującego. I wyszłam tylko na chwilę na sklep który był tymczasowo nieczynny bo mieliśmy inwentaryzację i zapukał jakiś klient i zaczął mnie o coś pytać, dopytywać a ja już oczywiście milion myśli w głowie ale ogólnie rozmowa była miła i poszedł. Tak się złożyło że w sklepie było dużo luster a ja będąc przekonana że pewnie jestem czerwona jak cegła popatrzyłam w te lustra i nic, zero rumieńca. Od tamtej pory dotarło do mnie że przekonanie które mam w głowie są tylko w mojej głowie. Że ludzie tak naprawdę tego nie widzą, mało tego - ich to nie obchodzi, mają swoje sprawy i myślą w większości o sobie.
Także teraz mam tak z jakimiś „niezręcznym” sytuacjami, że w ogóle mnie to nie rusza. Coś spadnie mi - od razu myśl o, spadło to podniosę i idę dalej. Coś głupiego zrobię - oj tam nikt nie widział, idę dalej. Serio, ludzie nie pamiętają takich rzeczy. Jeśli by się ktoś roześmiał, to i ja się uśmiechnę z myślą że to sympatyczne, a nie że ze mnie się śmieje.
Co do terapii to rozumiem że nie chcesz opowiadać swojego życia i szczegółów od początku i rozdrapywać tego. Ja od września zaczęłam terapię w nurcie Gestalt, może coś takiego? To koncentracja na tu i teraz, bieżące sprawy i odczucia w ciele z nimi związane. No ale tak, trochę kasy to też kosztuje. Ja chodzę na to tak na przeczekanie, bo mam skierowanie na NFZ i zapisze się na poznawczą behawioralną ale już darmową bo na NFZ ale póki co jeszcze nie zebrałam się żeby znaleźć gdzie się zapisać.
Możesz czytać dużo książek, oglądać dużo poradników, tutaj na forum czytać. To wszystko poszerza horyzonty i powoli naprowadza Cię na właściwe tory. Teoria jest ważna ale nie zastąpi też działania, najlepiej uczymy się poprzez doświadczenia.
Pracuj nad swoim podejściem do siebie, bo to Cię gnębi.
Czy do swojego przyjaciela byś tak się odzywał? Traktuj siebie jak swojego najlepszego przyjaciela, mów do siebie wyrozumiałe i wspierająco.
