Byłam dziś świadkiem dość niepokojących okoliczności i oczywiście popadłam w panikę, że pewnie mi zaraz odbije, że teraz to lęk dopiero się uaktywni, że zacznę krzyczeć, mówić jak obłąkana i zaczepiać ludzi. Miliony dziwnych scenariuszy w głowie, a w rzeczywistości oczywiście nic oprócz krótkiego ataku i mega analizy po nim.
Czy w takich sytuacjach nerwica daje popalić zamiast skupiać się na zagrożeniu? Czy w trakcie nerwicy jesteśmy tak nieodporni na prawdziwy strach, że nadal czujemy swoje natręty- obojętnie co się dzieje 'ja zaraz zwariuję'?
Pamiętam jak kiedyś późnym wieczorem szedł za mną jakiś mężczyzna. Wyzywał, wykrzykiwał, ale uciekałam biegiem. Dziś pewnie pomyślabym: zaraz też zaczniesz tak krzyczeć, a jak nie to w przyszłości Ci też tak odbije.
Moja nerwica ostatnio nie pozwala mi się nudzić
