Witajcie! W końcu postanowiłem dołożyć coś od siebie dla forum i opiszę swoja historię. Historię może inną niż większość, bo nie jestem dda, nie pochodzę z patologicznej rodziny, nie miałem problemów w szkole, nie mam stresującej pracy, nie przeżyłem traum. Niby życie o jakim wielu może pomarzyć, ale niestety w głowie często odbywała się walka z zaburzeniem czyli z samym sobą. Od dziecka byłem osobą lękliwą, wrażliwą i analizującą wszystko dookoła. Byłem inny niż ogół i zamiast cieszyć się dziecięcą beztroską czasami zachowywałem się jak osoba o wiele starsza przejmująca się wieloma tematami. Byłem również przywiązany do rodziców i chciałem aby zawsze byli blisko - takie zapewnienie bezpieczeństwa. Zawsze byłem bardzo spokojny i wszystko przeżywałem w swojej głowie. Nie wybuchałem emocjami i chyba to jest kluczem mojego zaburzenia... Pierwsze lęki to przedszkole czyli wiek 7 lat. Nie wiem już teraz czemu, ale nie chciałem tam iść. Jakoś wtedy sobie zakodowałem, że nie chce do przedszkola no i wiadomo jak to bywa, płacz, lęk i brak akceptacji dla tego miejsca. Po jakimś czasie w końcu zaakceptowałem chodzenie do przedszkola i jakoś moje życie wróciło do normalności. Potem podstawówka, minęła raczej normalnie, a w zasadzie nie pamiętam czegoś złego z tego okresu. następnie gimnazjum. Tutaj już zaczęły się elementy nerwicowe. Ogólnie nie miałem problemów z nauką czy kolegami. Ale pamiętam że bywały dni, kiedy budziłem się rano z mdłościami. Mocno mnie mdliło, a co ciekawe to przechodziło jak dochodziłem do szkoły. Ciężko powiedzieć czemu, ale tak wtedy miałem. Okres liceum podobnie, bez większych problemów, ale również zdarzały się jakieś mniejsze nerwicowe akcje. Potem studia - tutaj zaczęła się somatyzacja. Początek nerwicy wegetatywnej. Wtedy pewnego dnia zaczęło się kołatanie serca. Nie miałem wtedy pojęcia czym jest nerwica, jak działa etc. To kołatanie było dla mnie przerażające, bo trwało cały czas i byłem przekonany że to początek choroby serca. Poszedłem do lekarza. Wysłał mnie na ekg - jak leżałem podłączony do aparatu pamiętam pielęgniarkę uśmiechającą się - co, nerwicowe? A ja wtedy przekonany o chorobie myślałem co ta kobieta sobie robi głupie żarty jak ja tutaj mam problem z sercem, poza tym jaka nerwica, jak ja jestem bardzo spokojnym człowiekiem. Leżałem, ekg robiło pomiar, a ja czekałem na straszną diagnozę. Badanie się skończyło, poszedłem do lekarza, ten popatrzył na wynik i powiedział że serce jest zdrowe. Ale jak to zdrowe? Przecież non stop odczuwam to kołatanie, to nie jest normalne. Tak wtedy myślałem. Porobiłem wtedy tez inne badania, krwi moczu wyniki oczywiście dobre, lekarz zapisał mi betaserc. Po jakimś czasie kołatanie zniknęło samo z siebie. Następnym etapem była derealizacja. Nie pamiętam już jak się ona zaczęła, ale nie miała żadnego wyzwalacza w postaci ataku paniki czy stresującej sytuacji. Wtedy kompletnie nie miałem pojęcia co to jest. Nie umiałem tego opisać, w internecie nic nie mogłem znaleźć. Ciekawe było to, że trwała ona od rana gdzieś tak do godziny 14-15. Popołudniu mijała. Dziwne, ale tak było. Z tym również trafiłem do lekarza. Nie potrafiłem zbytnio tego opisać, lekarz chyba też nie wiedział nic o tym, przepisał mi jakieś leki przeciwzapalne, ale niestety nie nakierował mnie po raz kolejny na to, że może to być nerwica. Derealka trwała chyba ze 3 miesiące i minęła. Ja o niej zapomniałem, ale dalej nie wiedziałem co to było i skąd. Objawy nie były skomplikowane, byłem odcięty, a najgorzej było w marketach i skupiskach ludzi. Potem znów nastał kolejny objaw - bóle w sercu, kłucia etc. Wtedy już naprawdę się przeraziłem. W końcu jak już boli serce nie ma żartów. Oczywiście na początek dr google, który postawił kilka strasznych diagnoz - objawy pasowały do różnych strasznych chorób. Im więcej czytałem tym gorzej zaczęło być. Wtedy już potraktowałem to na serio - nie wsiadałem za kierownicę, żadnego dużego wysiłku, żadnych odludnych miejsc i bycia samemu. Czyli nerwicowa potrzeba bycia w strefie komfortu. Znów lekarz, znów diagnoza bycia zdrowym, ekg ok, kilka innych badań również. Pamiętam, że wtedy sam lekarz chyba trochę się przestraszył, bo kazał mi się rejestrować, a ja powiedziałem, że nie mogę bo boli mnie serce, wiec przyjał mnie z wejscia bez kolejki. Poczułem się lepiej, no ale w internecie ktoś pisał, że ekg też się może pomylić i w ogóle ktoś tam miał dobre ekg, a okazało się że ma chore serce. Tak więc znów wkrętka, nasilenie objawów, nowe objawy typu potykanie serca, potem doszły jakieś sekundowe utraty świadomości (oczywiście tylko takie uczucia, nigdy świadomości nie straciłem

. Serce męczyło dosyć długo, potem przestało. A jak przestało zaczęły się inne objawy. Bóle głowy, kłucia, uciski. Tak więc jak zwykle googlowanie i kolejne choroby. Oczywiście objawy pasowały do różnych chorób na czele z tym, co chodzi tyłem. Tak więc panika i nakręcanie się. Gdzies tam w internecie widziałem również informacje że to mogą być objawy nerwicy, ale ciężko mi było dopuścic do siebie myśl, że mam nerwicę, bo zawsze kojarzyła mi się ona z kimś nerwowym albo zestresowanym, a ja byłem spokojny i nie miałem żadnych problemów w życiu. Objawy gdzieś tam sobie były, zmieniały się, odwiedziłem wtedy również okulistę z bólem oka promieniującym aż do głowy, również badania wyszły dobrze. Skończyłem licencjat, poszedłem na magisterkę i czułem się ogólnie lepiej. Na tych studiach poznałem fajnych ludzi, czasami spotykaliśmy się po zajęciach, objawów somatycznych miałem coraz mniej, ale lękliwość pozostawała. Jakoś tak sobie żyłem, w międzyczasie zmieniłem pracę na lepszą, skończyłem już studia. Było nienajgorzej aż przyszedł sylwester dwa lata temu. Byłem z kumplem na mieście, wróciłem do domu, wypiłem kawę i nagle poczułem dziwne uczucie jakby mi krew odpływała z głowy. Usiadłem na kanapę i wtedy się zaczęło. Poczułem się dziwnie, jakiś ścisk w głowie, serce zaczęło się wyrywać, wzrok się wyostrzył. Zacząłem odczuwać lęk. Z każdą chwilą było coraz gorzej, lęk zaczął przybierać niebotyczną formę, nogi miałem jak z waty, było mi gorąco i zimno jednocześnie. W głowie totalna masakra, nie wiedziałem czy mam się pakować do szpitala, czy tam spędzę tego sylwestra, nie wiedziałem kompletnie co to jest. Przez głowę przeszły mi wtedy wszystkie choroby jakie znałem, a nawet momentami myślałem że mnie opętało, widziałem siebie oczami wyobraźni leżącego w psychiatryku. To był pierwszy atak paniki, przełomowy moment w moim zaburzeniu. Każdy kto doświadczył ataku paniki wie co to znaczy i wie że ten pierwszy jest najgorszy i najcięższy. Atak trwał w takiej ciężkiej formie jakieś 1.5 godziny. Ale nie przeszedł ot tak. Pozostał lęk wolnopłynacy, oraz włączyła się derealizacja. Wtedy panicznie szukałem w internecie informacji co to może być. I wtedy też znalazłem to forum. Mimo iż czułem się fatalnie to w końcu znalazłem rzeczowe wytłumaczenie tego co mi jest. Dowiedziałem się czym jest atak paniki, derealizacja, a co najważniejsze że dużo ludzi to ma i że z tego się wychodzi. Wtedy przeczytałem historię Viktora i jego świadectwo "odburzenia". Do tej pory myślałem, że jestem z tym sam, że jestem dziwny, nienormalny i wkręcam sobie jakieś cuda. Lęk jednak cały czas trwał. Był on straszny, trwał non stop, ja czułem się fatalnie, organizm był zmęczony tym lękiem i atakami. Ataków miałem wtedy jeszcze kilka w ciągu miesiąca, ale już były one dużo mniejsze niż ten pierwszy. Wtedy już po lekturze forum wiedziałem czym są te ataki i jak je przetrwać. Lęk wolnopłynący trwał około 3 miesięcy po ataku. Był on straszny, przerażało mnie wtedy wszystko, żyrandol w pokoju czy drzewa za oknem. Ważne jednak jest to, że cały czas pracowałem, a sama praca była taką odskocznią od nerwicy. Tam potrafiłem zająć się czymś i choćby na chwilę zapomniec o lęku. Czytałem forum, a lęk opadał. Mimo wątpliwości i całej gamy objawów somatycznych, które zmieniały się dynamicznie było coraz lepiej. Lęk również wracał, ale wiedziałem, że tak może być i żeby się nim nie przejmować. Sama derealizacja po ataku trwała mniej niż miesiąc, więc minęła całkiem szybko. Po pół roku po ataku czułem się już naprawdę dobrze, można powiedzieć że byłem odburzony na jakieś 80-90%. Pod koniec roku pojechałem na daleką wycieczkę co było moim wielkim sukcesem, bo przecież niecały rok wcześniej byłem na samym dnie zaburzenia. Jednak kilka miesięcy później pojawiły się jakieś dziwne objawy. Wiedziałem że to nerwcica, nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, ale niepokoiło mnie to, bo same objawy były coraz mniej typowe i pojawiały się coraz częściej. Poza tym zacząłem myśleć o swoim życiu, że chciałbym żyć inaczej. W życiu prywatnym chyba trochę brakowało mi spotkań ze znajomymi tak jak za czasów szkoły i studiów. Spontanicznych wyjść na miasto etc. Gdzieś ciągle gryzło mnie to, że życie już takie nie będzie, że będzie monotonne i nudne. Zaczęły się obawy przed tym, że nerwica może wrócić. I pewnego dnia, chyba w kwietniu siedząc w pracy pojawiło się takie chwilowe dziwne uczucie zagubienia. Taki jeden moment i nagle w głowie pytanie skąd ja się tu wziąłem, co ja tu robie? To była zapowiedź dd. Zacząłem odczuwać lekką odcinkę i takie dziwne uczucia jakby depersonalizacji, jakby umysł miał zaciągnięty hamulec. Niby dd, ale takie zupełnie inne niż wcześniej. To mnie dosyć mocno przeraziło, bo jakoś nie pasowało mi to do opisów dd z forum. No ale to sobie trwało, bywało lepiej i gorzej, ale ten stan powoli mijał. Co ciekawe to dziwne uczucie potrafiło mi minąć po przeczytaniu jakiegoś artykułu z forum w jednym momencie. W sumie to potwierdzenie nerwicy, ale to znów wracało więc pojawiła się bezradność wobec objawów. Pewnego dnia siedząc przed komputerem nagle pojawiła mi się jakaś plama w obrazie widzenia. Ten objaw mnie przeraził, zacząłem się doszukiwać w tej plamie jakichś kształtów. Oczywiście mój umysł dostrzegł w tym twarz (gdzieś czytałem, że umysł ma taką właściwość że doszukuje się twarzy - pozostałość po procesie ewolucji). No więc zacząłem się bać schizofrenii. Niby wiedziałem, że nerwica nie przekształca się w choroby psychiczne, że objawy są inne, ale jednak gdzieś podświadomie mój umysł stworzył sobie takie zagrożenie. Plama zniknęła, ale zaczeło się coś innego. patrząc na jasne tło widziałem je tak jakby w odcieniu jakiegoś koloru. Z automatu zacząłem odczuwać lęk, przeraziłem się, że to jakaś choroba oczu albo w ogóle mózgu, bo było to uczucie dosyć realne. Strasznie się na to nakręciłem, zaczałem "widzieć" non stop jakąś kolorową przesłonę, kolorowe kształty i plamy. Badania oczu wyszły dobrze, ale wątpliwość pozostała. Bardzo nietypowy i nieprzyjemny objaw, a najgorzej że trwa on cały czas, a moja uwaga jest na nim skupiona na maksa. Co ciekawe raz przeczytałem jakiś artykuł o powidokach i w jednym momencie zeszło ze mnie to napięcie i objaw zniknął. Tak po prostu momentalnie. Niestety trwało to tylko jeden dzień i nazajutrz znowu to wróciło wraz z natłokiem mysli. Co ciekawe (albo typowe dla nerwicy) nie widzę tego jak się czymś mocno zajmę. Przynajmniej skumałem, że to od nerwicy, no bo przecież choroba nie mija jak o niej nie myślimy. I tak póki co się kręci moje życie wokół nerwicy, raz jest lepiej raz gorzej, ale ogólnie jestem już tym zmęczony. Mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej, cały czas czytam forum i staram się nad sobą pracować.
Dziękuję tym, którzy to przeczytali, ja nawet poczułem się lepiej wypluwając to wszystko z siebie choćby tutaj na forum. Jeśli ktoś chciałby coś więcej wiedzieć to śmiało piszcie
