Witam wszystkich

Cieszę się, że trafiłam w końcu na konkretne forum w internecie, więc liczę na pomoc jak i konstruktywną krytykę mojego zachowania

Postaram się w skrócie przedstawić mój problem. Otóż borykam się chyba z nerwicą, która objawia się problemami od strony układu pokarmowego. Wiadomo, miewałam w życiu różne stresujące sytuacje, bo to raczej nieuniknione, często wtedy odczuwałam dyskomfort związany z żołądkiem, ale było to raczej do przeżycia, nigdy przez to niczego nie zawaliłam, więc się tym nie przejmowałam. Większy problem rozpoczął się, gdy w pojedyńczych sytuacjach miewałam ataki, podczas których robiło mi się tak niedobrze, że myślałam, że zwymiotuje i po prostu ucieknę z tego miejsca. Źle wspominam randkę z takim jednym, na której właśnie tak się czułam i chyba sobie wkręciłam ten objaw, bo jak zaczęłam się spotykać z moim obecnym chłopakiem to jednak nie był mój najpiękniejszy okres w życiu

Najgorszy był ten długo utrzymujący się stan ciągłego braku apetytu... Ostatecznie zaczęłam brać leki od psychiatry, po połówce Mozarinu jakoś maj-lipiec, w sumie nie przejęłam się tym, stwierdziłam, że mi to pomoże i faktycznie tak było. W lipcu zaczęłam się gorzej czuć, znowu przestałam jeść, ale jakoś przetrwałam ten okres, odrzuciłam leki i zadziałało jak placebo, od razu mi się polepszyło i przez 1,5 tygodnia czułam się ekstra. Później znowu gorzej, ale ostatecznie koniec sierpnia, wrzesień, połowa października był raczej w porządku. Problem znowu się zaczął, jak razem z moim chłopakiem pojechaliśmy do jego rodziny, w momencie jak przekroczyłam próg tego domu zrobiło mi się tak niedobrze, myślałam, że się rozpłaczę i stamtąd wyjdę (chłopak wiedział, że się stresuję, ale stwierdził, że jak już wejdę to mi przejdzie), niestety tak się nie stało, przemęczyłam się strasznie, oczywiście nic nie zjadłam i było mi z tego powodu mega głupio... Generalnie załamała mnie ta sytuacja. Obroniłam pracę magisterską jakiś miesiąc temu i od tego czasu siedzę w domu i oczywiście zaczęłam za dużo myśleć i wkręcać sobie, że za każdym razem będzie tak samo, jak ja będę funkcjonowała w społeczeństwie, jak będę się z ludźmi spotykać itd. itp. No i tak sobie myślałam i myślałam, analizowałam, że się doprowadziłam do kolejnego ataku i to w domu, kiedy sobie z chłopakiem leżałam i miło spędzałam z nim wieczór... kolejnego dnia było okropnie, mdłości, brak apetytu, koszmar, zaczęłam znowu zażywać Mozarin, ale to chyba nie był najlepszy pomysł, bo przez tydzień czułam się jeszcze gorzej, wciskałam w siebie jedzenie, nigdzie nie wychodziłam, koszmar... jakoś po tygodniu zaczęłam coś jeść przez co poprawiło mi się samopoczucie, poszłam skonsultować mój stan do psychiatry, a ona kazała mi go dalej zażywać. Niestety zaczęłam się zastanawiać nad leczeniem farmakologicznym, że zawsze juz tak będzie i wprowadziłam się w stany depresyjne. No i tak od 4 tygodni się z tym męczę i się leczę, po 3 tygodniach odrzuciłam (przy konsultacji z psychiatrą) Mozarin bo wprowadził mnie w doła, albo sama siebie wprowadziłam. Od tygodnia zażywam Pramolan, słabszy lek, który działa bardziej przeciwlękowo niż antydepresyjnie, a sama psychiatra uznała, że moje stany depresyjne wynikają z nerwicy. Od tygodnia jest lepiej jeśli chodzi o jedzenie, bo znowu mam apetyt jak dawniej, ale dalej słabo śpię ( a byłam śpiochem), no i ten stan psychiczny który mnie martwi

myślałam, że jak ,,usunę" mój główny problem i zacznę normalnie jeść i funkcjonować to złe samopoczucie psychiczne minie, a nic takiego się nie stało. Teraz to już wolałabym nie jeść, ale cieszyć się życiem. Co dzień jest tak samo, budzę się rano i czuję taki bliżej nieokreślony niepokój, dół, pogoda za oknem mnie przygnębia, tak dziwnie jest, niby dobrze się czuję, ale jednak coś jest nie tak. Za dużo się o depresji naczytałam, oczywiście nawkręcałam sobie choroby psychiczne i najgorsze jest to że cały czas myślę o tym jak się beznadziejnie czuję, mam wrażenie, że udawając, że się śmieję, oszukuję wszystkich moich bliskich, nie wiem tak naprawdę jak się zachowywać. Oczywiście myśli, że nigdy mi to nie przejdzie, trafie do psychiatryka, albo się sama wykończę cały czas mi towarzyszą

Przeglądałam wpisy na tym forum i artykuły i trochę mnie pocieszyły, ale jednak dalej jakoś nie mogę pozbierać myśli i przestać się tym przejmować. Nie pomaga mi siedzenie w domu, a szukanie pracy też jakoś mnie nie zachęca, bo pojawia się myśl: po co szukać, jak tak się czuję

Mimo wszystko staram się robić cokolwiek, żeby się już całkiem nie pogrążyć w tym stanie, ale z trudnością mi to przychodzi.... No i tak się zastanawiam, czy jak faktycznie mogłam się wypalić przez te dolegliwości somatyczne i wprowadziłam się w depresję? No bo jak tak czytam to ludzie mają cięższe nerwice związane z wychodzeniem gdziekolowiek bo boja się zawału itd, a ja czegoś takiego nie mam
