chciałem się podzielić czymś, co trochę mnie ostatnio męczy i może ktoś z Was miał podobnie.
Od lutego moje życie mocno się zmieniło przez pewne trudne wydarzenie. W jego wyniku zacząłem zbliżać się do Boga i Kościoła – czytam sporo, oglądam „The Chosen”, codziennie o 15:00 odmawiam koronkę do Miłosierdzia Bożego. Czuję się z tym dobrze i daje mi to spokój. Dużo się zmieniło na lepsze od tego czasu.
Ale… mam też zaburzenia lękowe i czasami coś potrafi mnie „poryć” – na przykład ostatnio przeczytałem artykuł o tym, że religijne fascynacje bywają objawem schizofrenii. I od razu mózg zrobił swoje: a co jeśli ja...?
Zdarza mi się myśleć o znakach od Boga, wierzę, że czasem coś może mieć głębszy sens, ale nie dopatruję się ich wszędzie. Nie mam żadnych głosów, nie czuję się wybrany, mam dystans do siebie, potrafię kwestionować własne myślenie, zastanawiać się: czy to moja wiara, czy może coś podkręcone przez lęk?
Czasem nawet przychodzi myśl: że to co teraz przeżywam, ten lęk to może to jakiś test wiary – ale nie chodzi mi o jakąś obsesję, raczej zwykłą próbę znalezienia sensu w tym, co czuję.
Czy to nadal zdrowe? Czy ktoś z Was miał podobnie – balansując między duchowością a lękowym analizowaniem siebie? Będę wdzięczny za jakiekolwiek doświadczenia albo słowo wsparcia.
Pozdrawiam Was serdecznie, Vladi
