Poniżej postaram się przedstawić moją historię i problemy, które chciałbym rozwiązać. Mam nadzieję, że ktokolwiek będzie mi w stanie coś konstruktywnego podpowiedzieć. Na wstępie przepraszam, jeśli umieściłem temat w złym dziale, jednak mam wrażenie że moje problemy są z pogranicza dd, nerwicy i być może depresji.
I. O co chodzi?
Wszystko zaczęło się około rok-dwa temu, gdy leżąc i myśląc o różnych rzeczach nagle udało mi się osiągnąć specyficzny sposób myślenia, którego obecność mnie przeraziła i podekscytowała jednocześnie (teraz domyślam się, że było to dd, o czym wtedy nie miałem bladego pojęcia).
Od tamtej pory zdarzało mi się czasem osiągać taki stan (w podobnych sytuacjach - myśląc o różnych rzeczach i zupełnie celowo, jako że za pierwszym razem mnie to dość mocno zainteresowało). Scenariusz jednak zawsze był taki sam - dd znikało po 2-3 sekundach, automatycznie. Nie potrafiłem utrzymać go dłużej.
Ciekawiło mnie to uczucie, jednak tak jak mówię - nie miałem pojęcia czym ono jest, ponadto niezwykle trudno było mi wytłumaczyć je komuś innemu (co raczej mnie nie dziwi

Prawdziwy problem zaczął się w grudniu zeszłego roku, niedługo przed świętami - leżąc wieczorem w łóżku i próbując zasnąć, dostałem dd. Inaczej niż wcześniej - nie myślałem o tym w ogóle, samo przyszło i co gorsza mocno trzymało. Nie zniknęło też po kilku sekundach, ale utrzymywało się bezustannie. Przeraziłem się ogromnie, obudziłem mamę, starając się wytłumaczyć co mi się dzieje. Nie było łatwo. Podobnie jak później zasnąć - męczyłem się do chyba 3:00 w nocy, przy czym ze strachu serce mi biło jak szalone cały czas, skutecznie uniemożliwiając zaśnięcie. Ostatecznie udało się znaleźć jakiś lek nasenny, który szczęśliwie spełnił swoją funkcję.
Kolejnego dnia było niestety to samo, toteż pod wieczór za namową mamy zdecydowałem udać się do psychiatry. Nie stwierdził nic konkretnego, zapisał mi tylko lek, który określił jako bardzo łagodny (do tego niską dawkę) i zalecił powtórną wizytę za jakiś czas. Wróciłem do domu i przez cały okres świąteczny trzymało mnie dd (z pewnymi przerwami, jednak nie całkowitymi). Najgorsze było to, że wciąż nie miałem pojęcia co mi dolega. Bałem się podejrzenia o schizofrenię, tudzież inną chorobę psychiczną.
Jako, że zarówno rodzice, jak i psychiatra sugerowali, że dobrym pomysłem mogłoby być pójście do psychologa, zacząłem się przygotowywać do wizyty u niego, notując na przestrzeni dni różne moje spostrzeżenia (na kartkach). Chciałem po prostu wynotować odpowiednio dużo szczegółów mogących ułatwić psychologowi "robotę"

Okej, w końcu po mniej więcej dwóch tygodniach od pierwszego "ataku" dd, nadszedł termin wizyty u psychologa (nie prywatnie, aczkolwiek psychiatra polecał tamto miejsce, jako niby skupiające dobrych profesjonalistów). Dodam jeszcze, że w momencie wizyty miałem w miarę spokój z dd od kilkunastu-kilkudziesięciu godzin i trochę powątpiewałem, czy aby na pewno wizyta ta jest potrzebna. Ale no nic, byłem umówiony, to poszedłem.
Zaczęło się od nieprzyjemnej rozmowy z niesympatyczną panią w rejestracji, która najpierw twierdziła, że na umówioną godzinę nikogo nie ma zapisanego, a później zreflektowała się, że z niewiadomych przyczyn moje nazwisko widnieje w grafiku 15 minut później. Poczekałem na wizytę i w końcu usiadłem w gabinecie pani psycholog. Najpierw starałem się w rozmowie powiedzieć wszystko, co mogłoby pomóc w diagnozie mojego problemu. Widząc, że nie bardzo odnosi to skutek, wyrecytowałem całość moich przemyśleć zawartych na wcześniej przygotowanej kartce. Pani psycholog nie ukrywała, że po prostu nie ma pojęcia o co mi chodzi i ostatecznie zaproponowała jakieś badania psychologiczne (których jak to określiła, sama zrobić nie potrafi), na które się nie zgodziłem. Zresztą pod koniec miałem ochotę z tamtąd wyjść - spodziewałem się miłej wizyty, która rozwiąże mój problem, a tymczasem nie dowiedziałem się zupełnie niczego, ponadto im bliżej do końca wizyty tym bardziej wrogo nastawiałem się do tej osoby. Podenerwowałem się i wychodząc z gabinetu wróciło mi dd i znów chwyciło mocniej.
Minęło kilka dni, podczas których zrobiłem mały research prywatnych psychologów w Internecie, szukając kogoś kompetentnego z mojego miasta, kto mógłby mi pomóc. Znalazłem nawet potencjalnie dobrą specjalistkę, jednak nie zdecydowałem się od razu na wizytę.
Wcześniej starałem się zdiagnozować na własną rękę mój problem, szukając informacji w Internecie, lecz jak to bywa w Internecie - szukając dolegliwości znajduje się nagle tysiąc takich, które pozornie pasują do objawów

Jednak pewnego dnia trafiłem na to forum, konkretnie do przyklejonych tematów Victora o dd. Zorientowałem się, że to właśnie o to chodzi - wszystko, dokładnie wszystko w ogromnych szczegółach się zgadzało. Ulżyło mi niesamowicie i przez kilka następnych dni moje dd było znacznie (prawie zupełnie) osłabione. Po paru dniach jednak powróciło, co skłoniło mnie do dalszej lektury forum.
Nie wiem czy przez zdecydowane tego przyznanie mi się za chwilę nie pogorszy, ale myślę, że przez kilka ostatnich dni, po przeczytaniu wielu informacji o dd tutaj na forum i uświadomieniu sobie, że jest to tylko naturalny mechanizm obronny, a nie choroba, niejako zapanowałem nad dd. Owszem, pojawia się, czuję to, ale nie przeraża tak bardzo jak na początku.
Pomyślałem więc, że okej, jest dd, fajnie (no, super

II. Opis mojej osoby.
Spróbuję teraz przybliżyć mniej więcej swój portret. Początkowo miałem napisać tu dużo, dużo więcej (wręcz miałem napisane), ale zwątpiłem w uzyskanie niezerowej liczby osób, które byłyby skłonne przeczytać taki długi wywód, gdzie mam wrażenie 90% informacji nie jest potrzebne do zachowania sensu całości.
Mam 18 lat. Jestem osobą o ponadprzeciętnej inteligencji, co udowiadniałem od najmłodszych lat. Zresztą w pewien sposób świadczy o tym fakt, iż poszedłem wcześniej o rok do szkoły i radziłem sobie mimo wszystko znacznie, znacznie lepiej niż znakomita większość moich kolegów i koleżanek. Przyzwyczaiłem rodziców (i siebie również), że nauka nie stanowi dla mnie problemu i że zawsze powinienem celować wysoko, wyżej niż inni. Wylądowałem w niezłym liceum, a obecnie studiuję na jednej z najlepszych uczelni w kraju na generalnie bardzo przyzwoitym kierunku (i rozmawiając z kolegami z klasy z liceum, wymagającym na tle innych).
Jestem introwertykiem, ponadto mam wrażenie że na przestrzeni lat nieco zagubiłem się w byciu społecznym, kontaktach z rówieśnikami. Możliwe że to efekt mojej nieśmiałości, która dawała znać o sobie już we wczesnej podstawówce. Generalnie od czasów liceum mój jedyny kontakt z rówieśnikami (poza nielicznymi wyjątkami) ma miejsce w szkole / na studiach (nie licząc kontaktu przez Internet). Ponadto od czasów późnego gimnazjum spędzam coraz więcej czasu przy komputerze. Obecnie siedzenie od rana do wieczora przez kilka wolnych dni z rzędu nie robi na mnie szczególnego wrażenia. Nie mam i nigdy nie miałem dziewczyny. Nie jestem przy tym jakimś typowym nerdem, wygląd moim zdaniem mam zupełnie przeciętny (a gdyby co nieco nad nim popracować, może nawet ciut więcej). Mam wrażenie, że obecnie brak mojego życia społecznego wynika z braku doświadczenia w życiu społecznym. Takie błędne koło, które teraz po czasie ciężko przerwać.
Zdążyłem również dostrzec u siebie pewne fobie (?) np. lęk przed rozmową telefoniczną - na pełnym luzie potrafię dzwonić tylko do naprawdę najbliższych osób. Inna sprawa, że będąc gdzieś wśród ludzi zawsze jestem trochę podenerwowany (czyżby fobia społeczna?).
Okej, to bardzo ogólnie tyle (skracałem ten tekst kilka razy

III. Dalsze przemyślenia.
Odnoszę wrażenie, że powodem mojej nerwicy są studia. Dlaczego? Już w czasach liceum zdążyłem nabrać przekonania, że nauka w szkole i studia są tak naprawdę niepotrzebne (chyba że chce się być prawnikiem, czy lekarzem), a do zarabiania co najmniej przyzwoitych pieniędzy inteligencja wystarczy (no, może nie tylko, ale nie zmienia to głównego sensu). Problem w tym, że przekonanie rodziców (zwłaszcza taty), że nie chcę studiować okazało się zadaniem o wyjątkowo małym stopniu wykonywalności. Męczę się więc na tych studiach, o czym powtarzam (głównie mamie) od właściwie drugiego tygodnia studiów. To co obecnie robimy nie interesuje mnie kompletnie, a w dodatku wymaga dużej ilości nauki i zaangażowania. Niby można mówić, że to tylko na początku, a później będą fajniejsze rzeczy, jednak powątpiewam, czy kiedykolwiek będę tam chodził choć z minimalną chęcią.
Mam jednak mimo wszystko jakieś minimalne pokłady motywacji, aby studia kontynuować (może wynika to z moich przyzwyczajeń i "grzeności", o czym wyżej wspomniałem). Ot odbębnić te kilka lat i zapomnieć. Akurat zaczyna się sesja, mam pewne zaległości, ale myślę, że co nieco powalczę

Na chwilę obecną najbardziej mi nie dają spokoju dwie rzeczy. Pod wpływem dd zacząłem myśleć o różnych głupotach, większość wymienionych zostało w przyklejonym temacie w odpowiednim dziale - filozoficzne rozważania dotyczące istnienia, świadomości i takich tam. Nie mam pewności, czy wynikają one z dd, czy po prostu tak same z siebie (wcześniej nie miałem bynajmniej fizoloficznych zainteresowań, czasem lubiłem przeczytać sobie jakiś artykuł na wikipedii, ale nigdy to co czytałem nie było dla mnie jakieś przejmujące).
Jak wyżej wspomniałem, głównie chodzi o dwie rzeczy:
1. Determinizm (http://pl.wikipedia.org/wiki/Determinizm). Kiedyś wpadłem na to samemu, później dowiedziałem się, że ma to jakąś nazwę. Jednak dopiero teraz naprawdę założenia tej koncepcji do mnie docierają. Świadomość, że nie posiadam wolnej woli naprawdę mocno mnie przygnębia.
2. Śmierć i co jest po śmierci. Jestem ateistą, od dziecka niechętnie chodziłem do kościoła (jednak początkowo głównie dlatego, że mi się nie chciało, podobnie jak na dodatkowy angielski w czaasach podstawówki). Później jednak doszła kwestia moich przekonań. Jako, że zawsze patrzyłem na świat racjonalnie, naprawdę ciężko mi uwierzyć w coś bez żadnego dowodu, tymbardziej biorąc pod uwagę moją niechęć do kościoła. Już jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że w takim razie po śmierci musi być taki sam stan jak przed urodzeniem, czyli zupełnie nic. Ale podobnie jak idea z punktu pierwszego, nie docierowało to kompletnie do mnie - jak kiedyś się to wydarzy, to się wydarzy, "na ch... drążyć temat". Teraz jednak często o tym myślę, a jak się nietrudno domyślić, myślenie takie jest wyjątkowo przygnębiające.
Swoją drogą zastanawiałem się, czy tego typu negatywne myśli i poczucie takiego wyjątkowo nieszablonowego myślenia to nie przypadkiem efekt dd / nerwicy / depresji (wczoraj miałem przez chwilę moment wyjątkowo dobrego nastroju, kiedy pomyślałem sobie, że "jak mogłem przejmować się jakąś śmiercią, wszystko jest przecież jak należy").
Taka moja myśl na prawie sam koniec jeszcze - mam wrażenie, że (tak jak ktoś na tym forum już napisał w stosunku do swojej osoby) - jestem niejako "kobietą w ciele mężczyzny", tyle że absolutnie nie chodzi tutaj o homo, czy trans, ale o wrażliwość i niektóre zachowania (np. momentami częste zmienianie decyzji), które generalnie bardziej przypisałbym kobietom, a nie mężczyznom.
Ostatnia kwestia - jakiś czas przed pierwszym napadem dd doszedłem do wniosku, że od pewnego czasu jakoś nic mnie nie cieszy (czyżby depresja?).
IV. Podsumowanie.
Jeśli komuś udało się przebić przez te (w momencie, gdy piszę te słowa) 11 tysięcy znaków i byłby ktoś skłonny mi cokolwiek doradzić (nawet coś małego, do któregokolwiek z problemów / rozważań), to bardzo proszę i dziękuję
