Na wstępie chciałbym przeprosić za błędy w poście których jest masa, ale to odzwierciedla też jak to wszystko wygląda gdy to pisałem i na jakim poziomie intelektualnym jestem :< Napisałem też inny post, ale tu chciałbym napisać naprawdę swoją historie. Jeszcze raz sorry za błędy :<
Moja historia z zaburzeniami nerwicowymi zaczeła się 11 lat temu, jeszcze w czasach gimnazjum. Otóż zaczynało się niewinnie nowe otoczenie, znajomi, nauczyciele. Od pierwszego dnia nie czułem się tam najlepiej, po prostu nie pasowały mi zmiany. Ale stwierdziłem, że muszę się przyzwyczaić i tak też się działo. Byłem samotnym dzieckiem, praktycznie nie zawierałem i nie angażowałem się w różnorakie znajomości i przyjaźnie. Oczywiście miałem kolegę z którym siedziałem w ławce, czasem nawet chodziliśmy w różne miejsca. Ale nigdy nie potrafiłem mu zaufać, czułem że pewnego dnia i tak znajdzie sobie kogoś innego przyjaciela bo ja uważałem się za słabego i głupiego. Było to spowodowane, że nikomu nic nie mówiłem zamykałem się w sobie, a moim światem i ucieczką od problemów stał się komputer. Byłem też kiepski w nauce, nie mogłem się na niczym skupić, nic do mnie nie docierało. Tylko dzięki wyrozumiałości niektórych nauczycielek udało mi się zdawać z klasy do klasy. Ale tylko dzięki temu że byłem grzeczny, nie rozrabiałem nie było ze mną żadnych kłopotów. Nigdy z nikim nie rozmawiałem o swoich problemach, ani z rodziną, ani z kolegami. Byłem bardzo cichy i czułem się osamotniony, wręcz opuszczony. Każdego dnia zakładałem maskę uśmiechniętego człowieka nawet jak ktoś mnie nazwał w jakiś sposób obraźliwy próbowałem to obracać w żart. Nawet nie widział jak bardzo mnie to bolało w środku, jak ściskałem smutek w sobie. Dlatego też stałem się osobą do której można było powiedzieć debil, głupek, korek itp. i wiedzieli że ja i tak się nie obrażę. Lata mijały traciłem pewność siebie, zaczynałem nieświadomie ruszać nogą z nerwów w górę i w dół. Czułem się osaczony wręcz zagrożony balem się , że koledzy traktują mnie jak niedorozwiniętego kogoś gorszego. Próbowałem się jakoś integrować, ale ta myśl że już wyrobili o mnie zdanie nie pozwalała mi się przyjaźnić. Nie lubiłem do szkoły chodzić często opuszczałem lekcje przed końcem, lub w ogóle nie przychodziłem, miałem bardzo dużo nieobecności. Nie mówiłem o tym nikomu chciałem po prostu w jakiś sposób odpocząć, lub uciec od problemów. Miałem dużo awantur w domu za to.... krzyki i pretensje dołowały mnie jeszcze bardziej. W niektórych momentach prawie płakałem, ale ostatnimi siłami powstrzymywałem się od płaczu. Nie chciałem by i oni traktowali mnie jak debila dlatego mówiłem, że nie chodzę do szkoły bo się nie chciało, ładna pogoda była i że to się więcej nie powtórzy. Zawsze jakąś wymówkę miałem w pewnych momentach sam w to chciałem wierzyć. Nigdy nie czułem więzi rodzinnych z rodzicami może dlatego, że nigdy nie rozmawialiśmy o uczuciach. Mijały lata skończyło się gimnazjum i trzeba było iść do LO. Przez całe wakacje nie wychodziłem z domu, nigdzie się nie zapuściłem czułem się w nim najbezpieczniej. Tylko Ja i mój komputer bez żadnych obowiązków i nauki nauczyłem się sam sprawiać sobie dobre samopoczucie oglądając filmy, grając lub słuchać muzyki. Odizolowałem się od wszystkich ponieważ nie byli mi potrzebni. Zamykałem się w pokoju i nie chciałem by ktoś do niego wchodził, bo przeważnie były to pretensje co tak siedzę bezczynnie, poczytałbym książkę a nie tylko komputer... dostawałem dużej agresji. Bo nigdy nie otrzymałem dobrego słowa lub otuchy od rodzica gdy potrzebowałem właśnie tego najbardziej. Strasznie brakowało mi szczerej rozmowy z kimś kto wysłucha mnie do końca, zrozumie nie będzie się śmiał lub miał jakieś pretensje. Chciałem wyrzucić to co zbierałem przez te lata wypłakać się, przytulić, wiem że to może dla niektórych może być śmieszne, ale bardzo tego potrzebowałem. ALe zamiast znaleźć kogoś z kim mógłbym się czuć dobrze zgniotłem to wszystko w sobie jak puszkę od napoju. Gdy przyszedł czas ogólniaka zachowywałem się tak jak w gimnazjum, siedziałem sam nie mogłem zaufać nikomu z tym że to w ogóle mi już nie przeszkadzało. Nie uśmiechałem się kryłem emocje, ale potrafiłem to tak robić by nie czuć się źle. Uczyłem się bardzo dobrze byłem w pierwszej dziesiątce uczniów z najlepszą średnią w klasie. Potrafiłem się już sam bronić i nie pozwoliłem sobie wejść na głowę. Trudno było innym odczuwać moje emocje z mimiki twarzy bo prawie zawsze miałem tą samą. Mimo, że nie angażowałem się w życie moich rówieśników nie czułem się samotny. Podkochiwałem się w dziewczynie całe 3 lata trwania liceum, jednak nigdy nie próbowałem ją zaprosić na randkę lub zaprzyjaźnić się poznać ją bliżej. Wiedziałem, że nie będzie mnie chciała bo jestem taki jaki jestem, dlatego nigdy jej nie powiedziałem co do niej czuję. Mimo,że czasem nieświadomi wysyłałem do niej sygnały a ona się do mnie uśmiechała. Coś mnie blokowało nie mam pojęcia co, nie potrafiłem zebrać się w sobie i zmienić. Być może bałem się zmian które mogły by być dość znaczne nie byłem na to gotowy... Po liceum zdałem maturę, ale nie poszłem na studia. Zrobiłem sobie 2 lata wolnego i to właśnie przez ten okres wszystko się zmieniło. Przez ten okres prawie nie wychodziłem z domu i nie utrzymywałem żadnych kontaktów. Nie rozwijałem się intelektualnie tylko oglądałem telewizję i grałem na komputerze. Pierwszy rok był w miarę normalny ale to w tym czasie nasiliła mi się nerwica. Duszności w nocy trwające z 10 min, ataki paniki, lęku, nerwowość. Ale z tymi objawami spokojnie funkcjonowałem nie miałem żadnych epizodów które by spowodowały trudności w funkcjonowaniu. Chodziłem do lekarza i on sam stwierdził, że z tym mogę żyć 100 lat i nie zagraża to mojemu życiu. Polecił jakieś ziółka, melise i kazał jeszcze zrobić badanie krwi. Oczywiście wszystko było bez zmian, żadnych nadmiarów czy niedoborów, mocz też okej. Więc to nerwica i żyłem z nią rok czasu, aż zaczeły pojawiać się dziwne pustki. Chodzi mi o zanik dobrego samopoczucia którego nie mogłem odzyskać. Walczyłem by się przebić, ale im bardziej to robiłem to stawało się silniejsze a ja wpadałem w paranoje. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, czułem że zmieniam się w coś lub przechodzę wewnętrzną przemianę. Stałem się obojętny na wszystko to co kiedyś sprawiało mi przyjemność i było odniesieniem do dobrego samopoczucia. Strasznie się denerwowałem co mi jest więc wychodziłem na dwór biegać, ale nic to nie dawało. Nie miałem żadnej kojącej myśli i uczucia, aż stało się to czego się obawiałem. Miałem napad paniki, ale różniącej się od wcześniejszych jakie przechodziłem. To był prawdziwy pusty strach który powalił mnie na podłogę, i jak człowiek w czasie ataku padaczki trzęsłem się a kończyny stawały się sztywne i drętwe. Oczywiście ojciec zadzwonił po karetkę, przyjechali ale nic nie mogli ustalić. W karcie mam napisane ostry atak paniki bez konieczności przyjęcia do szpitala. W tym samym dniu pojechaliśmy do psychiatry prywatnego który stwierdził SCHIZOFRENIE to był szok. Zupełnie się załamałem nie dość że byłem po ataku to jeszcze ta wiadomość. W czasie powrotu do domu myślałem że zrobię coś głupiego i nie zapanuję nad tym, nie będę mógł kontrolować samego siebie. Byłem wewnętrznie jak i zewnętrznie roztrzęsiony dostałem leki na schizofrenie i psychozy które wg psychiatry powinny mi pomóc. Wpadłem w jakąś paranoje wcześniej jej nie wierzyłem, ale później sam zaczynałem w to wierzyć. Leki które przepisał mi lekarz brałem 5 dni potem je odstawiłem bo kiepsko się czułem, a po kilku dniach udałem się do szpitala psychiatrycznego. Ale spokojnie nie zostałem tam długo po prostu przepisano mi inne leki po krótkim wywiadzie porzucono chorobę schizofrenii i przypisano mi zwykłą depresję. Przez wiele dni próbowałem ustalić co mi tak faktycznie jest, naczytałem się dużo o mózgu jak funkcjonuje i jakie są jego choroby. I po dziś dzień żałuje że to robiłem gdyż z tego wszystkiego zrobiłem kolejne badania krwi, moczu a nawet prześwietlenie czaszki które nic nie wykazało. Chciałem jeszcze zrobić EEG ale za duże koszty sprawiły że nie miałem możliwości przeprowadzenia tego badania. Wmawiałem sobie różne choroby padaczka, alzheimer, rak mózgu, otępienie człowo-skroniowe itp. Przez cały okres czasu podupadłem na zdrowiu, były nawet momenty że nie mogłem wstać z łóżka i ktoś musiał mi pomóc ubrać się. Nie miałem sił schudłem ponad 20kg w ciągu miesiąca mało piłem i jadłem a do tego pojawiały się napady paniki w nocy. Czułem że powoli serce wysiada i za chwilę umrę lub mózg nie wysyła impulsów do serca. Miałem potworną pustkę w głowie a jak by mało było tego utraciłem wszystkie emocje,odczucia,uczucia,wyobraźnie,myślenie,koncentracje,spostrzeganie zupełnie wszystko. Czasem zupełnie odpływałem i czułem jak bym oglądał się z boku. Napisałem nawet list pożegnalny w razie czego gdybym umarł bo czułem śmierć obok siebie. Jak by tylko czekała na mnie

aż poddam się i zaakceptuje swoją porażkę. Czułem się rozdarty z moją psychiką, ciałem nie byliśmy wspólnotą, całością. Nachodziły mnie myśli jak w przypadku wielu chorym na zespół dd czyli jak to jest że ja jem, mówię dobieram słowa. Zastanawiałem się jak w ogóle mogę w tym stanie jeszcze mówić czułem się jak automat. Wszystko robiłem to co trzeba było a nie to co chciałem. Zero emocji, nie potrafiłem stwierdzić kim jestem świat był taki oddalony, rozmyty i obcy. Bywały chwile że nie potrafiłem rozpoznać się w lustrze i osób z rodziny. Wiedziałem że to moi rodzice ale nie czułem do nich nic byli mi zupełnie obojętni. Byłem w jakiejś śpiączce lub chodziłem na jawie nie byłem w stanie nic zrobić wszytko leciało mi z rąk. Tyle razy płakałem nie byłem w stanie zapanować nad tym płaczem zupełnie bez powodu nagle łzy leciały jak bym przegrywał kolejną walkę. Jednak po pewnym czasie zauważyłem że nie odczuwam już strachu ani lęku zupełnie nic. Znikły objawy nerwicy i objawy związane z nią , ale jest to jakieś dziwne bo czuje się zablokowany wręcz wyłączony. Nie jestem zdolny przeżywać emocji, ale większość z was też to ma dlatego nie będę się o tym rozpisywał. Czuję że chcę się przebić przez ten mur za wszelką cene ale im bardziej to robię stan się pogarsza a on staje się grubszy. Najgorszy w tym wszystkim jest brak odczuwania przyjemności jakiegoś ukojenia dla ciała i umysłu. Gdy się wczuje w swój stan dokładnie wyczuwam jak by w środku mojego mózgu wszystko było ściśnięte lub naprężone do tego stopnia że w pewnych chwilach zupełnie znalazł się pod wodą - tonął i próbował zaczerpnąć świeżego powietrza by dotlenić głowę okropne uczucie. Raz udało mi się wrocić do normalności po leku poczułem ukojenie wszystko puściło nerwy, tlen cudowne uczucie. Jednak już od 9 miesięcy nie czuję żadnej przyjemności, staram się nie wczuwać by coś sobie nie zrobić. Po prostu uśpiłem chęć poczucia błogości i przyjemności nie staram się go na siłę uzyskać. Mam spłycony efekt odczuwania emocji , uczuć przeżywania ich raz nawet ktoś mnie przestraszył i poczułem ostre prądy w głowie w okolicach między karkiem a mózgiem. Wszystkie objawy jakie opisujecie były moimi obawami więc nie muszę ich tu wymieniać. Ale wszystko się zgadza i to daje mi wiarę że będzie dobrze i pewnego dnia będę oddychał pełnią emocji. Po ataku paniki czyli w sierpniu ubiegłego roku aż po dziś dzień byłem u 6 psychiatrów dwóch z nich wprost powiedziało że jest to schizofrenia reszta depresja-nerwicowa z napadami paniki. Jestem strasznie zmęczony już tym zaburzeniem w sumie nawet nie wiem co tak naprawdę mi dolega. Czy jest to schizofrenia ? depresja ? nerwica ? czy wszystko to razem wzięte. Morduję się już z tym bardzo długo i nadal nie mogę w jakiś sposób wyjść z tego. Rzadko wychodzę z domu w ciągu trwania choroby wychodziłem tylko kupić leki i czasem do psychiatry się jeździło. Świat otaczający mnie zmienił się dziwne sygnały dochodzą ze świata zewnętrznego nie jestem w stanie dobrze spostrzegać rzeczywistość. Mam chaos myśli splątanie ich i dziwne uczucie automatycznego mówienia i reagowania. Nie czuję już objawów DD nie zadaje sobie pytań jak to jest że jem śpię itp nie mam też objawów typowych dla ludzi z DD. Czuje jedynie że nie jestem w stanie czuć, odczuwać świata zewnętrznego. Jestem jak by zamknięty i zmieniony bardzo często towarzyszą mi tez objawy ucisku z tyłu głowy. Zaburzenie dobierania słów myśli i szukanie w zakamarkach umysłu tego co powinienem powiedzieć. Często mam takie dziwne napady lęku gdy próbuje się jakoś otworzyć lub wczuć, coś takiego jak bym nie był spójny z moją psychiką nie był to ja lub że zaraz zniknę. Psychiatra mówił mi że to właśnie mają schizofrenicy

coś tam wymieniał ale nie chciałem w to wierzyć. Bo wciąż mam wiarę że jestem normalny tylko jakaś część mózgu lub mnie chce odpocząć. Tak jak pisał Victor że jest to taka obrona przed stresem i wyjdę z tego

przez pewien czas dobrze się czułem mam cały czas spłycone odczucia i uczucia ale było okej, jednak znów pojawiła się mieszanka w głowie głównie myśli dziwnie reaguję na otoczenie. Nie mogę się dostosować brak logiki i przemyślenia tego co robię. Staram się skupić ale nie wychodzi jestem zupełnie rozkojarzony. Boje się że przestanę reagować lub przestane rozumieć ludzi co do mnie mówią. Pogorszyła mi się też sprawność psychoruchowa chwile się i czuje blokadę w czasie ruchu zupełnie jak kiedys po leku ale leków już nie biorę ponad 3 miesiące. Ponieważ strasznie się źle po nich czułem i bałem się że zwariuje. Boje się zrobić coś nowego pójść do kina, parku poczytać książkę, boje się nowych doświadczeń i tego że nie będę ich odpierał tak jak powinienem - jak normalny człowiek. Bo czasem odczuwam paranoiczne myśli które zaburzają mi większość dnia, ale staram się to przeczekać. Oczywiście nie mam halucynacji, omamów słyszenia głosów nigdy nie maiłem podobnych doświadczeń dla typowego schizofrenika. Ale psychiatra powiedział że schizofrenia to nie tylko słyszenie głosów i halucynacje to mnie dość zabolało sprawiło że zaczołem się bać ponieważ w rodzinie miałem osobę chorego na schizofrenie i brał to pod uwagę że mogą to być geny. Otuchy dodaje mi też fakt że schizofrenia nie trwa cały czas tylko są jej epizody z których się wychodzi i funkcjonuje normalnie. Dużo sposób uważa też że nie trzeba faszerować się lekami, ale obserwować swój stan. Można zyć normalnie jak człowiek bez schizofrenii po prostu czasem mogą pojawić się myśli i należy przyjmować lekarstwa. Może za bardzo się boje że DD i depresja uruchomiły mechanizmy powstania schizofrenii. Póki co jeśli nie mam stwierdzonej schizy jest dla mnie jakaś nadzieja że może to tylko zespół DD i objawy z nią związane. Tak jak w przypadku kilku osób boje się że mózg mnie skasuje, moją świadomość istnienia że zawładnie moim ciałem ktoś inny bo takie odczucia mam. Ale tylko dlatego że mój stan raz jest dobry raz jest zły zupełna huśtawka nastrojów i odczuć z danej chwili. Może jednak nie kryć się z emocjami i płakać kiedy mi się chce

bo staram się nikogo tym nie denerwować

bo był czas że strasznie płakałem i nawet dobrze się po płaczu czułem jak by coś schodziło za kazdym razem jak to robię. Czuje się otępiony i głupi mam słabą pamięć czasem zapominam co miałem zrobić i pozostaje taki niedosyt tego. Gubię literki przekręcam słowa zresztą to widać po poście zamiast ''bo'' pisze ''po'' i odwrotnie lub gubie literki lub dodaje niepotrzebne. Kiedyś bez żadnych problemów rozmawiałem płynnie spójnie a teraz szukam tych myśli w głowie jak by się tam gdzieś zawieruszyły. To bardzo dołuje i sprawia że ludzie mogą mnie nie zrozumieć dlatego też nie utrzymuję za dużo kontaktów. Boje się rozmawiać przez telefon domofon wolę w ogóle z nikim nie rozmawiać tylko słuchać. Strasznie się wycofałem jestem tego świadomy i wiem że jest to złe. Moje uczucia odczucia również uległy zmianie dlatego nie czuje się tą samą osobą jaką byłem kiedyś. Bardzo brakuje mi tego przeżywania emocji :< strasznie się lękam że gdy spróbuję znów wyjść gdzieś nie poczuję nic nie będzie żadnej reakcji moich zmysłów na świat. Już raz tak było i się załamałem dlatego mam ten lęk. W ciągu tego okresu miałem 5 napadów psychozy polegające na tym że umieram, to było naprawdę okropne uczucie. Nigdy nie używałem żadnych dopalaczy, marychy czy twardych narkotyków nie paliłem i nie piłem alkoholu. Gdybym to robił nie miałbym tego lęku bo wiedziałbym że to właśnie od tych rzeczy. Od dawna nie wyczuwałem jakiegoś podniecenia (nie chodzi o seksualne) empatii u innych osób, planowania, rozmyśleń, łączenie w spójność i logiczne myślenie. Czasem widzę przed oczami mroczki, gwiazdeczki lub jak by mucha przeleciała tóż przed moimi oczami. Ukojenia już nie daje mi muzyka, filmy, gry czy inne rzeczy które robiłem są takie płytkie w moim odczuciu. Jak pisałem wcześniej nie mogę zbudować tego klimatu... który sprawia że żyję pełni życia i odczuwam wszystkie emocje zupełnie jak bym się wypalił. Martwię się że nie odczuje miłości i nigdy się już nie zakocham bo mój mózg nie reaguje tak jak powinien. Potrawy jakie wcześniej lubiłem straciły swój smak nic mi nie smakuje zupełnie jak bym jadł tekturę tylko po to żeby jeść nie mam ochoty na nic. Nawet hamburgery które kiedyś tak lubiłem nie smakują mi jak kiedyś nie mam z jedzenia żadnej przyjemności. Obecnie nie mam żadnych planów na przyszłość nie zastanawiam się nad jutrzejszym dniem wszystko jest takie płytkie i pozbawione sensu bym musiał się nad tym zastanawiać może jestem po prostu leniwy. Minimalizuje obowiązki praktycznie do zera po prostu zostawiam wszystko tak bym nie musiał sprzątać i by wszystko było pod ręką. Nie chowam łóżka tylko zostawiam go takie jakie jest pościel tylko ułożę by ładnie wyglądało. Wciąż czuje się śpiący jakiś taki nieobecny mimo że spałem i śniłem. Czasem mam natrętne myśli przez które trudno mi spać np. o schizofrenii wczuwam się strasznie w swoje ciało i doznaje jakiś uderzeń gorąca w karku, głowie i ciele. Nie mogę wtedy spać bo jest mi tak gorąco jak by ktoś mnie podgrzewał na patelni. Czuje się w miarę dobrze tylko gdy wstanę, gdy mój mózg jest jeszcze uśpiony dopiero po 5 min znów wszystko wraca do kiepskiego stanu. Przez brak nerwicy i odczuwania stresu, nerwów mój system metaboliczny się zmienił przytyłem dość znacząco bo to chyba te nerwy sprawiały że co kolwiek bym zjadł i tak byłem chudy. Miałem również kłopoty z cerą wieczny trądzik na twarzy przez który też się wycofywałem z grup społecznych wstydziłem się tego jak wyglądam. Chce się jakoś przebić przez powłokę do światła ale jak by mój mózg nie dopuszczał do tego mówił ''Nie, jeszcze nie'' lub ''nie wypuszczę cie''. Trwa to już 9 miesiąc a ja nadal nie mogę do siebie dojść.... myślę że już nie dam rady właściwie to już nie mam lęku przed śmiercią nie czuje niebezpieczeństwa ze świata bo w dupie z takim życiem i takimi odczuciami. Oczywiście nie mam myśli samobójczych ani nie próbowałem się zabić tylko stałem się obojętny do siebie. często mam też coś w rodzaju automatycznej psychiki czyli nie jestem jakoś spójny z całością zwłaszcza gdy z kimś rozmawiam i zapominam o zaburzeniu. Potem nastają takie myśli jak ''jak to powiedziałem czy mam kontrole nad sobą ?'' powiem wprost czy sam się kontroluje i czy mózg mnie nie skasuje a wręcz rozczepia w ogóle istnieje ? i mam świadomość ?. Szukam samego siebie w sobie wszystkie moje zachowania, wierzenia, naukę dosłownie wszystko całego JA... dziwne ale tak to wygląda. Chciałbym byście napisali mi co o tym sądzicie chciałbym poznać waszą opinie zwłaszcza tych którzy mają zespół DD czy doświadczają takich właśnie stanów jak ja. Walcie prosto z mostu co o tym sądzicie... Jeśli to nie ten dział to prosiłbym o przeniesienie go na inny temat lub go skasowanie.