Bardzo spodobał mi się pomysł jednego z forumowiczów, aby swoje zmagania przestawić w formie małe dziennika. Pozwoliłem sobie zapożyczyć ten pomysł aby również podzielić się z Wami a także z samym soba, o mojej przeszłości , moim niedowierzaniom , buntom, kryzysom , lepszym i gorszym dniom. A przede wszystkim chciałbym aby ten dziennik który będę tu prowadził , był dla mnie formą autoterapii. Ktoś ostatnio mi zasugerował abym właśnie tego typu rzeczy przelewał na papier co mam właśnie tutaj zamiar uczynić

Nie przeciągając....
Pochodzę z rodziny gdzie zawsze były jasne i mocne zasady. Mój ojciec był człowiekiem bardzo pracowitym , zaradnym ,odważnym , ale również despotycznym , wybuchowym oraz bardzo wymagającym. Moja mama jest osobą mocno nadopiekuńczą, często wtrącającą się w każdym najdrobniejszy aspekt mojego życia , jest kobietą która potrafi stworzyć ciepło domowe i przyciągnąć rodzinę w jedno miejsce, fantastyczna ciepła i kochana kobieta - tak wiele zawdzięczam moim rodzicom . Dzieciństwo wspominam bardzo dobrze, rodzice bardzo dbali o mnie i moją młodszą siostrę. Nigdy niczego nam nie brakowało, zabawki, wycieczki , jedzenie , dach nad głową. Było ciepło , przytulnie i rodzinnie. Pomyślałby ktoś, to skąd chłopie u Ciebie nerwica? Rodzice normalni , bez nałogów , żadnych patologicznych zachowań czy sytuacji ... przecież kochają Cię a Ty sobie jakieś urojenia wkręcasz.
Często sam miałem wyrzuty sumienia o to , ludzie też z resztą często mi wytykali i zazdrościli fakt że mojej rodzinie żyje się dobrze. A ja... złapałem nerwicę.... Nerwicę do której nie chciałem się przyznać, nerwicę w którą nie dowierzałem 7 lat... tyle czekałem aż zmobilizuje sie sam do pójscia do psychologa aby uslyszeć finalny werdykt - przyczynę mojego złego samopoczucia.
Nigdy nie miałem specjalnych kompleksów , może poza jednym , brakiem chęci do rywalizacji w młodym wieku, co przekładało się na niską aktywność sportową , a to zaś implikowało fakt że siedziałem w domu przed komputerem i zczynałem przybierać na wadze . Tak mi zleciał czas gimnazjum... uczyłem się dobrze, dużo czasu spędzałem przy grach komputerowych , nie miałem żadnych nałogów czy innych problemów.
Czasy liceum wspominam najlepiej. To tam poznałem moich jednych z najlepszych przyjaciół którzy pokazali mi prawdziwe życie jak na tamte realia... imprezy , alkohol, dziewczyny ... ah jak ja to miło wspominam
 Co prawda nie miałem prawa do buntu , gdyż mój ojciec bardzo mocno trzymał mnie w ryzach a to nieraz powodowało narastanie wewnętrznej frustracji ... Ponownie uczyłem się dobrze , aż nadszedł czas ważnego życiowego wyboru : matura i co dalej ?
 Co prawda nie miałem prawa do buntu , gdyż mój ojciec bardzo mocno trzymał mnie w ryzach a to nieraz powodowało narastanie wewnętrznej frustracji ... Ponownie uczyłem się dobrze , aż nadszedł czas ważnego życiowego wyboru : matura i co dalej ?Postawiłem że chcę iśc na studia , ale nie umiałem wtedy wybrać konkretnego kierunku czy zainteresowania. Wtedy się coś złego zaczęła dziać w moim ciele. Najpierw zaczęło się od wyżynania wszystkich czterech ósemek w krótkich odstępach czasu. Pomyślałem sobie "Ok, mam naddatki zębowe, usunę je i będzie w porządku! " Niestety nie było w porządku . Po krótkim czasie zaczął mi szwankować staw skroniowo-żuchwowy . Zaczął mi przeskakiwać , cholernie boleć, a po krótkim czasie nadeszło piekło... Dostałem potwornego skurczu w szczęce, całę ciało zaczęło mnie boleć, od głowy do stóp. Bolało mnie dosłownie WSZSYTKO , głowa, szyja plecy , ręce , łydki a nawet STOPY (sic
 ). Zaczeły pojawiać się zaburzenia wzroku, zawroty głowy....
 ). Zaczeły pojawiać się zaburzenia wzroku, zawroty głowy....Dentystka powiedziała mi że to żuchwa... poleciałem do protetyka, ta wspomogła mnie szyją akrylową... i tutaj historia się powinna skończyć, a niestety dopiero się zaczęła. Po skończonym leczeniu protetycznym, poszedłem do niej i opowiedziałem jej że mimo wszystko dalej odczuwam dziwne objawy czy to zawroty czy niewyraźne widzenie (nieraz bolało mnie "z tyłu" oka i oczy mi mocno łzawiły ). Ona stwierdziła brak faktycznych dysfunkcji żuchwy i stwierdziła że jestem spięty zestresowany i żebym chodził na basen czy uprawiał inne sporty. Tak też zrobiłem. Chodziłem 3-4 razy w tygodniu na basen , ćwiczyłem bardzo ostro bo myślałem że to mi pomoże. Schudłem ponad 15 kilogramów a objawy jak były tak są dalej ! No kurde coś jest nie tak ! I wtedy rozpocząłem moją ukochaną analizę lękową. Dokopałem się do jakiś artykułów gdzie utwierdzałem się w przekonaniu że to wszystko co mi jest , jest spowodowane źle wyleczoną żuchwą! Byłem PRZEKONANY że potrzebuje kompleksowych badań, które mi się strasznie marzyły, a żadne lekarz nie chciał mnie posłuchać! Podważałem autorytet każdego lekarza, jedyne "zrozumienie" uzyskiwałem u różnych "uzdrowicieli" którzy to wystawiali coraz to wymyślniejsze diagnozy byleby wyszarpać coraz to więcej pieniędzy .
Każdego dnia cierpiałem , tak bardzo mnie wszystko bolało. A wiecie co było w tym wszystkim najgorsze? NIKT tego nie widział, nie było współczucia czy zrozumienia. Słyszałem tylko hasła : " weź się w garść" , "oddaj swoje cierpienia Chrystusowi , on Cie uzdrowi" , "ruszaj się wiecej to Cie nie bedzie nic boleć!". To mnie doprowadzało do szału i totalnego załamania.
I tak rozpocząłem właśnie pierwszy rok studiów... zacząłem studiować matematykę stosowaną. Wymagała turbo koncentracji, skupienia , dużo wysiłku i ćwiczeń, a przy tych wszystkich objawach to robiłem! To było najprawdziwsze piekło mojego życia - żadne słowa czy obrazy nie oddadzą tego co czułem, tylko ja to wiem.
Rodzice bardzo martwili się o mnie, zawozili mnie w wiele miejsc... i dopiero bioenergoterapeuta (sic!!!) , zasugerował abym poszedł do psychologa.... jego córki która urzędowała w Krakowie. Nie zrozumiałem sugestii... poszedłem... poagadałem chwile... i wyszedłem. Rodzice z wielką ulgą przyjęli fakt że nic mi nie jest (co prawda sam mocno olałem terapeutę gdyż nie rozumiałem po co tam konkretnie jestem ). A historia toczyła się dalej... bolało, ja szukałem współczucia i wsparcia oraz pomocy ( "Myślisz że mi to przejdzie? " To pytanie zadawałem kilkanaście razy dziennie...). I tak temat psychologa zamknąłem na kolejne 3-4 lata.
Czułem się odrzucany, ignorowany przez lekarzy i rodzinę. Miałem im potwornie za złe że nie chcą mi pomóc! No bo jak ja mam studiować , rozwijać się , korzystać z najlepszego okresu życia jakim są studia, w momencie gdy mnie tak wszystko napierdziela od środka i nie moge normalnie funkcjonować!!! Bolało mnie już któryś rok z rzędu ,a ja tylko się zastanawiałem kiedy to minie ? Może w moje 20 urodziny ? albo 23 ? 24 ? 25 ? Nie....
Wzbierała we mnie potworna złość... aż doszło do najgorszej tragedii mojego życia. Mój kochany tata dostal depresji... zmagał się z nią... nie chciał podjąć terapii... po prawie roku... popełnił samobójstwo. To była największa tragedia mojego życia. Mój ukochany tatuś, człowiek skała tego domu, prawdziwa opoka i powiernik trosk oraz problemów zniknął z mojego życia niczym pył marny. Zaraz po otrzymaniu od policji od jego śmierci, nie załamałem się. Stanąłem na wysokości zadania. jako 21 letni chłopak , zaczynający 3 rok studiów , przejąłem firmę po ojcu. Z mamą podjęliśmy decyzję o sprzedaży firmy, co też udało mi sie zrobić (jestem dalej dumny jak o tym piszę, gówniarz 21 letni sprzedaje calą dużą firmę zagranicznym kontrahentom...
 ) Jako nowa głowa rodziny wziąłem na swoje barki nowe obowiązki i odpowiedzialności . Przejąłem spadek po ojcu razem z mamą. Wiedziałem że są tam różne długi i wierzyciele. Natomiast uwierzcie mi , tak strasznie kochałem swoją mamę, że postawiłem że poświęce dla niej choćby całe życie żeby jej pomóc z tym bajzlem!
 ) Jako nowa głowa rodziny wziąłem na swoje barki nowe obowiązki i odpowiedzialności . Przejąłem spadek po ojcu razem z mamą. Wiedziałem że są tam różne długi i wierzyciele. Natomiast uwierzcie mi , tak strasznie kochałem swoją mamę, że postawiłem że poświęce dla niej choćby całe życie żeby jej pomóc z tym bajzlem! W międzyczasie moja nerwica trwała w najlepsze, po pewnym czasie zaliczylem epizod faktycznej biedy... odcięli mi wodę i prąd. Nie miałem na jedzenie, w dodatku ta cała nerwica. Nie miałem na nic siły, a było mi zimno , ciemno i burczalo w brzuchu . Podjąłem wtedy decyzję po 4 roku studiów , zakładam własną firmę i robię to co uważam że umiem robić najlepiej. Niestety pewnemu prowadzącemu na uczelni mój pomysł praca/studia się nie spodobał i kazał mi wybrać (gdyż i tak nie chciał mi dać zaliczenia z pewnego durnego przedmiotu...). Podjąłem bardzo ważną decyzję - rzucam studia , idę w wir pracy. Pierwsza samodzielna, dorosła decyzja której nie żałuje do tej pory. Oczywiście nie obyło się bez ataku ze środowiska rodziny ("ale jak to będziesz tylko licencjatem a nie magistrem?!" etc.). Teraz po kilku latach uważam że ten papier MGR i tak by mi do niczego się nie przydał , gdyż to co najwartościowsze kształtowało się we mnie
 Mimo wszystko dalej się trzymałem psychicznie, nerwica dawała ostro w dupę ale ja nie zamknąłem się w pokoju i nie szlochałem... na to dopiero miał przyjść czas .
 Mimo wszystko dalej się trzymałem psychicznie, nerwica dawała ostro w dupę ale ja nie zamknąłem się w pokoju i nie szlochałem... na to dopiero miał przyjść czas . Życie mijało dalej, ja ciężko pracowałem , przeżywałem różne problemy dnia codziennego , dom , długi , obowiązki, rodzina . W końcu nastał czas że moja kochana mama postawiła ułożyć sobie na nowo życie. Poznała fantastycznego faceta . Zaczeła się z nim spotykać, po jakimś czasie zaczął zostawać na weekendy , w końcu się wprowadził ( po uprzedniej konsultacji ze mną i siostrą
 ) . I stało się coś dziwnego.,.. poczułem się jak ZBĘDNY element w tej całej układance. Pojawił się gość, bardzo obrotny , zaradny, który postanowił pomóc nam z długami, komornikami i wierzycielami. Czlowiek który okazuje dozgonną miłośc mojej matce, stał się dla niej teraz wsparciem i opoką a ja poczułem się jakbym odszedł na drugi plan....
  ) . I stało się coś dziwnego.,.. poczułem się jak ZBĘDNY element w tej całej układance. Pojawił się gość, bardzo obrotny , zaradny, który postanowił pomóc nam z długami, komornikami i wierzycielami. Czlowiek który okazuje dozgonną miłośc mojej matce, stał się dla niej teraz wsparciem i opoką a ja poczułem się jakbym odszedł na drugi plan.... I wtedy przyszedł poważny kryzys.
Zaczęły się kolejne symptomy , moje serducho waliło 200/300 (żarcik
 ) , nie mogłem w ogólę zasnąć, czułem że umieram w łóżku. Już wiedziałem że moje dni są policzone .... poszedłem do lekarza - diagnoza przemęczenie i przepracowanie - dostałem jakieś benzo i coś na spanie oraz sugestie pójścia do psychologa.
 ) , nie mogłem w ogólę zasnąć, czułem że umieram w łóżku. Już wiedziałem że moje dni są policzone .... poszedłem do lekarza - diagnoza przemęczenie i przepracowanie - dostałem jakieś benzo i coś na spanie oraz sugestie pójścia do psychologa. Czułem i wiedziałem że mam teraz już wolną rękę, że pieniądze które zarabiam mogę zostawić dla siebie, zainwestować w sibie czy rozwój firmy, ale moje ego zgłupiało- nie wiedziałem co mam robić! Stwierdziłem więc że dobrym pomysłem będzie odwiedzenie mojego przyjaciela z Nowego Targu który akurat miał urodziny. Czułem że jestem spięty, on też to widział. Napiłem się piwka... potem czegoś mocniejszego ,a na deserek (o zgrozo!) , buch MOCNEGO towaru (marysi...) . Przed spaniem zażyłem ten lek na sen ... a rano się zaczęło...
Obudziłem się całkowicie przymulony, świat wydawał mi się oddalony i jakiś sztuczny... następnego dnia gdy byłem już w domu dostałem pierwszego w życiu ataku paniki. Stwierdziłem że skoro tak się czuję to musiałem sobie uszkodzić mózg , najcenniejszy dar jaki mam w moim ciele. Zaczęła się panika... latanie po lekarzach , wykonałem sam prywatnie mnóstwo badań (TK , MRI , laryngolog, neurolog, kardiolog, borelioza i cholera wie co jeszcze ...).
Wtedy te skumulowane emocje wylazły ze mnie . Zacząlem płakać, tak bardzo rzewnie i nie mogłem się opanować... zaliczylem wtedy szybko tygodniowy pobyt w opolu u akupunkturzysty który ciągle powtarzał mi abym wyszedł z mojego "nocnika emocjonalnego" . Nie wiedziałem o co gościowi chodzi, myślełem że upadł na głowę czy coś. Po powrocie dostałem jeszcze gorszej depresji . Wylądowałem na izbie przyjęć w psychiatryku i wtedy dostałem pierwsze leki - sulpiryd i perazin . Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak się cuz.łem gdy realizowałem receptę w aptece na te proszki... jak skończony człowiek, osoba która przegrała swoje zycie . W międzyczasie właśnie zalogowałem się tutaj na forum i rozpocząłem terapię u psychologa.
Leki.
Proszki jak to proszki, ćpałem je dzielnie , 3 razy na dobę z nadzieją że pomogą mi wyjść nie dość że depresji ale i z NERWICY. Eksperymentowałem z różnymi proszkami, zmieniałem psychiatrów... ciągle byłem niezadowolony. W końcu dostałem wenlafaksyne która porpawiła moje samopoczucie, ale nie tknęła nawet o odrobinę moich objawów psychosomatycznych . Nie zapomnę słow pierwszego psychiatry "Dam Panu tabletki na te bóle..." . Uwierzyłem w tabletki , nadałem im wartość emocjonalną i tak bardzo srogo się zawiodłem - gówno mi pomogły na "te bóle" .
Pod namową Kasi - mojej psycholog.- kontynuowałem lekoterapie aby trzymać swój stan emocjonalny w pionie. Wtedy dopiero na sesjach u niej zacząłem powoli dojrzewać do świadmości że problem moich bóli nie lezy na zewnątrz ale wewnątrz mnie ...
CDN



 )]
 )]


