To właściwie mój pierwszy post, kiedyś jedynie udzielałem się kilka razy na fb. Jestem w trakcie leczenia nerwicy (jak podejrzewam: depresyjnej). Nie będę tu ze szczegółami opowiadał o objawach i somatach, bo nie ma to większego znaczenia dla całej sytuacji. Nadmienie tylko, że depresyjno nerwicowe przygody to u mnie trochę rodzinne (siostra bierze leki już kilka lat, mama też ma różne jazdy). Nigdy nie rozmawiałem o tym z psychologiem ale podejrzewam, że te problemy tworzy dość dziwna relacja z rodzicami (tata jakby nieobecny a mama nadmiernie zatroskana i często próbująca narzucić własne zdanie, w 99% nie mając racji). Mam 23 lata, za niedługo będę szedł na magisterkę lub do pracy, także to dość ważny i stresujący moment w moim życiu. Nigdy nie miałem większych problemów z psychiką, może poza nieszczęśliwymi miłościami, które co rok przyprawiały mnie o doła w liceum (ale to chyba całkiem normalne xd). Oprócz tego to raczej nie lubiłem sytuacji gdzie miałem się eksponować przed całkiem obcymi ludźmi (ale chyba nikt tego nie lubi, a ja mimo to pracowałem jako promotor w klubie, host i byłem nawet kilka dni w pracy jako marketingowiec, co bardzo miło wspominam). Raz po imprezie, gdzie przedawkowałem mdma miałem kilka napadów lęków w komunikacji miejskiej, po czym tak się wystraszyłem, że od razu poleciałem do psychiatry, który dał mi leki. Brałem je chyba jakoś kilka miesięcy, i tyle było widać te napady lęku. No ale napady lęków był (może z dwa i bardzo lekkie, od razu o nich zapominałem), więc pokazały one jakieś moje wewnętrzne demony. Kilka lat miałem święty spokój, jakieś silne stresy nie raz mnie paraliżowały, ale raczej ich nie unikałem i bez żadnych szacunków robiłem swoje. We wrześniu poprzedniego roku (2019) zerwałem z dziewczyną. Nie odczułem tego negatywnie, a raczej miałem jej już trochę dość. Odebrałem tą sytuację jako wspaniałą okazję na imprezę i poznawanie nowych ludzi (na co wczesniej też mialem okazje, ale teraz mogłem sam wybierac miejsca i ludzi jakich poznam). I imprezowałem tak co weekend, upijając się do trupa co najmniej 2-3 dni pod rząd, biorąc przy okazji inne używki, ale to raczej w małych ilościach i rzadziej. Niestety nagle z tyłu głowy pojawił się problem, że chyba jednak trochę tesknie, że zmarnowałem okazje na świetną dziewczynę z dobrego domu (gdzie ja sam jestem z takiego sobie), że zbliża się dorosłe życie (trzeba by się wyprowadzić od rodziców, iść do poważnej pracy, gdzie będzie masa obcych ludzi, silny stres itd.), że mam do napisania prace dyplomową, a nie mam nawet pomysłu co chcę napisać itd. Wszystko nagle we mnie uderzyło, więc piłem jeszcze więcej. Nagle wszystko przestało mnie interesować, czułem się dość bezsilny, wpadłem w błędnę koło: studia, praca, imprezy. I nic więcej. Bez żadnego pomysłu na to co dalej, a wręcz jedynym pomysłem było to, że po prostu będzie psiakostkowo. I nagle podobnie jak kiedyś: silny stres i dziwne uczucie w tramwaju. Olałem to. Potem lekki napad paniki u fryzjera na kacu (bo nic mnie nie cieszylo, wiec piłem często). Potem zeby zapomniec napad paniki u fryzjera to poszedlem na kolejna impreze. Za tydzień na zajęciach, gdzie mieliśmy dyskutować na temat jakiegoś projektu, oszołomiony, że nic nie umiem i mam cos mówić przed ludzmi, dostałem tak okropnego ataku paniki, który trwał ponad godzine. Po tym ataku paniki już konkretny strach, że coś mi się dzieję, że nie panuje chyba nad tym. Nagle się okazało, że mam problem żeby wyjść z domu... Ciężko mi się o tym piszę nawet. Później było jeszcze kilka ekscesów, ale koniec konców dostałem leki od psychiatry, które może pomogły, a może to ja sam sobie pomogłem, nie wiem. Miałem do napisania pracę dyplomową i sesje do zaliczenia, kilka prezentacji przed ludzmi ze studiow. Ogólnie już myslalem, zeby rzucic to w pizdu i się zabić, bo nie wyobrażałem sobie, że mogę teraz tego dokonac, bo przed wejsciem na uczelnie dostawalem napadu paniki. Ale jakos przy pomocu leków i samozaparcia się przezwyciężyłem, i sesje zdałem super a praca już napisana (ponad sto stron tekstu, pisanego wręcz momentami z przyjemnoscią
