
Dlatego ci o tym mowie ze to glupiutkie bo nie jest to schizofrenia a stanem typowo LĘKOWYM


To na długo nie pomoże. Już to przerabiałem. Czy jesteś już gotowy otworzyć się na atak? Zawołać go do siebie?piotrek pisze:Ja też wczoraj dla bezpieczeństwa i komfortu przytuliłem się do żony i wtedy się uspokoiło
Ogólnie to kwestią jest czy rozumiesz po co to robisz? Po co i dlaczego masz skupiac sie na rozmowcy mimo tych objawow?katka77 pisze:Ja to jestem maruda. Dopiero wczoraj mnie oświeciło.Rozmawiałam z Viktorem i mówiłam, że lęków nie mam, tylko źle się czuję, a wczoraj myśląc i myśląc wiem, że je miałam i mam. Ja mam lęk przed zachorowaniem- standardzik, taki normalny i z tym walczę od długiego czasu. Myślałam, że jak nie googluję i się nie badam, to się nie boję, a przekonałam się o tym idąc na usg brzucha i to dowód, że tak maskrycznie się boję. Już sobie wyobrażałam, jak babka mówi, że coś nie tak, czarny scenariusz, myśli...Coś tam mówiła, że mam coś na nerce, ale ludzie tak mają od urodzenia, że to bezpieczne, a ja typowo już myślę: pójdę gdzie indziej, może się nie zna.Oczywiście musiałam sprawdzić w necie. Zabiłam tą myśl
Z tymi chorobami to ja tak mam od dawna, tylko, że nie rozumiałam, że nie można szukać, czytać, sprawdzać... Dawniej wystarczało mi, że lekarz powiedział, że jest ok, ale w pewnym momencie to nie wystarczyło. Wiem, cojest źle, co poprawić. Mam tylko problem z tymi objawami fizycznymi, nie ogarniam tej somatyki. Nie mogę usiedzieć w miejscu i się skoncentrować- to jest to moje "złe samopoczucie". Gadam z kimś i myślę, jak się czuję.
Czytam, słucham i jestem tępa
Czy z tym akceptowaniem to jest tak, że mimo, że mi źle, okropnie, że myślę, że nie dam rady, mam robić, co do mnie należy? czyli praca, dom, obowiązki... Szydzić dialogami z tego? Tą hipochondrię to "ogarnę", już zrozumiałam, ale akceptacja to krok, który mnie przerasta.
No tak, zeby juz nie uciekac tylko go sprowokowac i przetrwac. Raz, drugi, trzeci, dziesiaty, az dojdzie do olsnienia. Wiem, ze to nie latwe, ja sam dlugo uciekalem, az przyszedl przelom. Tyle, ze pomogly mi wtedy trzy rzeczy - rozmowy z psychologiem, ksiazki i potworne samopoczucie po kilku dniach uzywania wenlafaksyny, ktora musialem odstawic ze wzgledu na efekty uboczne. Doszedlem do skraju wytrzymalosci i to byl przelom, olsnienie. Umieralem, ale nie umarlem. Wczesniej zupelnie tego nie rozumialem, widocznie nie bylem gotowy =)kasiaczek pisze:Jerry jak to na atak?
blue pisze:Hej,
Moja historia po krotce tutaj powrot-do-leku-t4748-15.html
Mam problem teraz bardziej z dziwnym uczuciem w srodku mnie. Jakby wewnetrzenie pomimo logicznego tlumaczenia natrectw, nie wpadam w jakis stan lękowy (drzenia itp.), ale za to "dziwnie" sie czuje. Troszke inaczej niz zwykle, jakby nie soba. I to wlasnie pojawilo sie po ostatnim myslowym natrectwie i jego analizie. Nie bylo lęku, ale to dziwne uczucie, jakbym stary ja gdzies sobie poszedl, emocji zero, chce sie cieszyć a nie potrafie, wszystko jakby takie szare, obojetne:( i zauwazylem ze myslenie o tym stanie nakreca mnie i dolinuje. Czy to moze byc jakis nowy etap mojej nerwicy? Dodam ze przez rok zazywalem Paroxinor, od poczatku Stycznia zaprzestalem. Pozdrawiam Was