
Dawno mnie tu nie było, zajmowałam się bieżącymi sprawami i nerwica na szczęście zbytnio mi nie przeszkadzała. Mimo iż nie miałam ataków lęku i tym podobnych to zauważyłam że jeden objaw szczególnie polubił miejsce w mojej głowie i solidnie się w nim zadomowił. Chodzi o lęk przed niespaniem o którym pisałam we wcześniejszych postach.
Jeszcze jakiś czas temu bałam się pójść do pracy bo przecież jak nie bede spać to o pracy nie ma mowy a tu proszę, przepracowałam prawie dwa lata i żyje

Od listopada miałam wynajęty pokój u moich koleżanek jednak nie udało mi sie wprowadzić, ponieważ 8 listopada zmarła mi babcia i musiałam zostać w domu. Przyjeżdżałam tam tylko gdy miałam zjazdy na uczelni czyli weekendy. Mimo iż miałam zajęcia w niedziele do 20 i ostatni trasport do domu był o 20:40 to robiłam wszystko by na niego zdążyć a przecież mogłam zostać na noc i wrócic następnego dnia. Ale nie, bo oczywiście nie bede mogła tam spać więc lepiej lecieć na łeb na szyje na drugi koniec miasta by zdążyc na busa i uciekać do domu. Jestem o to zła na siebie do tej pory. Finalnie wyszło tak, że wypowiedziałam koleżance umowe i od stycznia chciałam znaleźć coś innego, coś co bedzie przypominac mi rodzinny dom(?!). Nawet mi się to udało bo od dwóch tygodni wynajmuje dośc spore mieszkanie z koleżanka ale nadal się tam nie wprowadziłam... bo boje sie czego? ano tego że nie bede mogła tam spac i przez to wróce do domu, potwierdza sie słowa rodziny, że nie było sensu się wyprowadzać. Czuje sie jak idiotka bo walczyłam tyle czasu o pójście na studia, ucieczkę od toksycznej atmosfery panującej w domu i o to by wreszcie móc żyć po swojemu. Tymczasem siedze teraz roztrzęsiona bo dziś trzeba jechac do Warszawy, jutro egzaminy ale jak ja tam usnę?!
Kopnijcie mnie w tyłek albo powiedzcie co o tym wszystkim myślicie
