Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Kolejna do kolekcji historia nerwicowa

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
jajko
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 89
Rejestracja: 14 marca 2016, o 07:14

4 kwietnia 2016, o 15:23

Witajcie :)
Forum przeglądam od dłuższego czasu, jednak w końcu zebrałam się na napisanie mojego pierwszego posta (od kilku dni czuję bardzo silną wewnętrzną potrzebę) i przedstawienie Wam mojej historii. Mam bardzo dużą nadzieję, że wytrwacie, a tym, którzy odpowiedzą na te wypociny od razu z góry bardzo dziękuję :) Bardzo liczę również na krytyczne głosy i wskazówki, ponieważ rozpoczęcie aktywności na forum traktuję jako podjęcie rękawic i zaangażowanie się w aktywne zwalczenie mojej nerwicy + dd.

Tak jak już zdążyłam zauważyć, bardzo dużo osób pisało, że na forum przebywa jakiś czas, a na napisanie posta decyduje się dużo później. Nie wiem z czego to wynika, ale cieszę się, że i ja również trochę odczekałam, ponieważ mój post z pewnością byłby ekstremalnie histeryczny. Ale do rzeczy. Mam 24 lata, a z jawną nerwicą i dd borykam się od początku listopada. Teraz już wiem, że należę do tych osób, które nerwicą dostały "jak w ryj" przy wkraczaniu w dorosłe życie. Zawsze byłam osobą bardzo towarzyską, bez większych problemów, dawałam radę ze wszystkim i tak dalej - jak dziś wszystkim wiadomo to nie jest reguła. W domu rodzinnym (myślę, że tu może być pies pogrzebany) bywało różnie. Mama ekstremalnie wierząca (czasem mam wrażenie ze to ksiądz, nie Mama), Tata lekko wycofany, brat to samo. Także klasycznie: mama wiecznie niezadowolona, robienie bardzo często z igły widły, niepohamowana chęć kontroli, wszędzie widząca zagrożenie i wiecznie grożąca "boskim palcem sprawiedliwości", a ja gdzieś po drugiej stronie tego obozu, zawsze silnie wyrażające swoje poglądy i zdanie i co chwila dostająca za to bęcki. Ale jakoś nauczyłam się z tym żyć, chociaż bardzo mnie to wkurzało i nie rozumiałam/nie rozumiem dlaczego tak się dzieje. Bywało również tak, że słyszałam z ust mamy, że jestem dla niej WYZWANIEM :D, że wbijam sztylety w jej mamine serce, ale ona i tak przetrzyma wszystko - z Bożą pomocą oczywiście. Możecie myśleć, że dawałam jej ku temu powody, ale kto z nastolatków nie pije piwa, nie zapali papierocha? Zapewniam, że w moim zachowaniu nie było jakichś ekstremów. Ot klasyczne brojenie. No ale jakoś sobie żyłam. Jeszcze na studiach miałam dużo starszego faceta, którego zdecydowałam zostawić dla innego. To był kolejny sztylet w serce mojej mamy. Trudno mi opisać to co się wtedy działo. Oczywiście w oczach mojej rodziny był to fantastyczny kandydat na męża, szkoda że nie brali pod uwagę mojego zdania. Nie bardzo na początku chciałam zdradzać powody tego rozstania, wskutek czego rodzina się na mnie obraziła :P Mama wydzwaniała do niego i wypytywała co się stało, a mi psioczyła, że jak mogę wycinać jej taki numer, bo przecież zaangażowałam w to również ją (oczywiście podstawy religijne, przyprowadziłam go do domu i tak dalej)! Tak bardzo jak było to dla mnie zachowanie totalnie niezrozumiałe, tak stało się zapalnikiem do pozniejszych problemów w relacji mama-ja. Po ukończeniu studiów zadecydowałam się na emigrację. (Wspomnę tylko szybko, że pisanie pracy było dla mnie też bardzo niemiłym doświadczeniem. Miałam dużo problemow z promotorem. Sprawa się przęciągała, a ja sama chyba zbyt poważnie podeszłam do tego tematu co mnie nerwowo wykańczało) Oczywiście z nowym chłopakiem. Kolejny sztylet w serce - a bo jak to, bo to nie po bożemu, a dlaczego nie magisterka, a to a śmo, zostawiłaś rodzinę, zobaczysz jeszcze wrócisz do matki, on cie zostawi, nie poradzisz sobie, będziesz płakać - to słyszałam permanentnie od kilku miesięcy. Niektóre z nich słyszę do teraz. No ale nic, rozpoczęło się szukanie pracy, moj chłopak to osoba wspaniała i bardzo wspierająca, łatwo nie było, bo mieszkamy w nieduzym miescie, a przygodę z językiem dopiero zaczynałam. Jednak z biegiem czasu czułam się dość mocno (nawet nie zdajac sobie sprawy) sfrustrowana i ciążyło to na mnie bardzo. Przy tym za każdym razem jak przyjezdzalam do Polski sluchalam standardowego zestawu pt. "kiedy wracasz, kiedy ślub, kiedy zrobisz magisterke" jakby nie docierało, że decyzja została już dawno podjęta, a ja póki co nie wrócę. Poskutkowało to tym, że z biegiem czasu coraz gorzej czuję się w domu rodzinnym i po prostu muszę udawać kogoś kim nie jestem, bo jeśli zaczynam być sobą, mówić co myślę, to się zaczyna, że się zgrywam, jestem taka śmaka owaka zbutnowana i najgorsza na świecie. No ale nic, w okolicach września zaczełam się dziwnie czuć, wiecznie zmęczona, przyspieszone bicie serca, zawroty głowy. Myślę sobie - jesień idzie, przejdzie. Dodatkowo jestem osobą, która nie stroniła marihuany.

Korki wysadziło w listopadzie. Pamiętam to jakby to było wczoraj. Dzień wcześniej przyjechaliśmy z Polski do domu, wrócilam trochę podziębiona, a na następny dzień dostałam okres. Byłam cholernie przemęczona. Wieczorem chłopakowi roztrzaskał się ząb i musielismy isc do szpitala. Zwlekłam się ostatkiem sił z wyra. Kiedy wróciliśmy już do domu dostałam ataku paniki. Nie zaskoczę Was, ale myślałam, że to jest mój koniec :D Telepałam się jak galareta z mnóstwem innych objawów. Od tego momentu dostałam DD, które dla mnie jest chyba największą przeszkodą i najbardziej nieprzyjemnym objawem tego wszystkiego. Potem, wiadomo, lekarze, SOR, tarczyca, EKG. Oczywiście wyniki wzorowe. Stany depresyjne, płacz, narzekanie, zamartwianie się jakąś rzeczą dzień w dzień - jakiś totalny miszmasz w głowie - znacie to doskonale. Czułam i czuję się do tej pory, jakby mi ktoś zabrał moje cechy charakteru i w zamian dał jakiś jeden kłębek nerwów, niepewności i zrezygnowania z którym nie bardzo wiem co robić. Strasznie ucierpiała moja pewność siebie, zaczęłam się bać podejmować wyzwania, walczyć o swoje. Zupełnie jakbym była przeciwieństwem siebie sprzed kilku miesięcy. Wszystko co robię przychodzi mi z wielkim trudem.

Ale cieszę się ze stosunkowo szybko trafiłam na forum, dzięki czemu zaczęłam stosować wszystkie metody odburzania szybciej. Stwierdziłam, że nie ma sensu marnować czasu na badania i jeśli to nerwica to im wcześniej zaczne, tym lepiej. Nie byłam u psychiatry, ani u psychologa ale myślę nad tym bardzo poważnie i wierzę, że kiedyś dojrzeję do tej decyzji i pójdę. Muszę powiedzeć, że z lękami i natrętami jakoś sobie radzę, staram się bardzo racjonalizować i widzę jakieś tam efekty. Najbardziej przeszkadza mi DD i objawy fizyczne typu bóle głowy, duszności i gula w gardle. Staram się znaleźć źródło problemów w swoim zachowaniu i podejsciu, które spowodowały mój stan, ale póki co jeszcze nie bardzo potrafię się odnaleźć tzn. jednoznacznie stwierdzić że TO i TO było powodem. Skłaniam się ku teorii, że przez całe życie byłam przyzwyczajona do tego aby robić wszystko, zeby caly swiat byl zadowolony, bagatelizując swoje potrzeby. Przykladem moze być czas gimnazjum i liceum gdzie byłam "uwiązana" przy domu, ponieważ mieszkał z nami dziadek, którym trzeba było się opiekować. Koleżanki na dwór, a ja pierwsze co to telefon do rodziców czy mogę. Było przy tym dużo kłótni, zarzucano mi brak zrozumienia sytuacji, bo przecież oni pracują, a ja się chce jeszcze gdzieś szlajać, jakby nie mieli wystarczająca dużo zmartwień :). Było takich sytuacji na pęczki. Ja to z jednej strony rozumiem, bo życie to nie sielanka i pisze różne scenariusze i im też łatwo nie było, jednak odczuwam teraz emocjonalne braki z tego powodu, że w pewnych sytuacjach nie starano się MNIE zrozumieć. Tylko się nie rozczulać :) Uważam, że moim problemem jest branie wszystkiego za bardzo do siebie, przejmowanie się rzeczami niezależnymi ode mnie i brak umiejętności "machnięcia ręką" na wiele spraw. Jak przyszedł czas na dorosłość i życie "po swojemu" i to nagle nie potrafiłam się w tym odnalezc.

Pozdrawiam:)
Awatar użytkownika
różyczka
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 126
Rejestracja: 16 stycznia 2016, o 18:17

4 kwietnia 2016, o 18:16

Cześć :)
Dzięki za napisanie swojej historii. Dobrze, że masz świadomość, że ona się tutaj nie kończy. Bardzo fajnie, że tak wiele dostrzegasz, wiesz co było nie tak w domu i w Twoim postrzeganiu wielu spraw. Ogólnie chyba nie ma idealnej rodziny, z każdą jakby się głębiej przyjrzeć jest coś nie tak. Pytanie tylko jak to wpływa na domowników i na ich radzenie sobie z problemami. Wydaje mi się, że kluczowe jest, żeby zbudować w sobie dystans do wielu spraw. Bardzo szkoda, że Twoja mama pod przykrywką religijności pozwala sobie na takie zachowania. Pamiętaj, że niemożliwe jest, by zmienić drugą osobę. Możemy zmienić tylko siebie. Innym trzeba po prostu niektóre rzeczy wybaczyć, ale myśleć swoje ;)
Życzę Ci powodzenia, wierzę że z każdym dniem będzie u Ciebie lepiej :)
Gdybyśmy traktowali innych tak, jak traktujemy siebie samych - poszlibyśmy do więzienia.
jajko
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 89
Rejestracja: 14 marca 2016, o 07:14

4 kwietnia 2016, o 21:36

Dziękuję za odpowiedź. Widzę progres po stosowaniu się do nagrań, artykułów i tak dalej, ale przyszedł moment, w którym jednak chciałabym uczestniczyć tu aktywnie, bo mam wrażenie że trochę się blokuję. O tym co "mam" wie kilka bliskich osób, ale wiadomo, że nie pojmą tego w 100% no bo jak. Myśli pod tytułem "zwiariuję i będe godzinami gapić się w ścianę" już nie mam, ale zdarza mi się panikować kiedy przychodzą myśli, że mi już tak zostanie i już nie będzie jak kiedyś i już spędze życie na codziennej węwnętrznej walce z własną głową.
Awatar użytkownika
schanis22
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2199
Rejestracja: 17 września 2015, o 00:28

4 kwietnia 2016, o 21:51

Witaj na forum Jajko , nic się nie przejmuj , nic Ci nie zostanie z nerwicy można wyjść , a DD to po prostu stan obronny umysłu to też nie trwa wiecznie . Znajdziesz tu wiele wsparcia i zrozumienia . Jak będziesz miała 10 postów możesz przyjść porozmawiać na czata .
W zdrowym ciele zdrowy duch , zdrowa głowa zdrowy brzuch.
Nerwica jest małą ściemniarą francą , wróblicą cwaniarą . Plącze nam nogi i mówi idż ! Wkręceni w zgubną nić .
Świata nie naprawisz - napraw siebie .
Awatar użytkownika
różyczka
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 126
Rejestracja: 16 stycznia 2016, o 18:17

4 kwietnia 2016, o 22:34

Jajko, ja tez mam takie myśli. Nawet jak sie całkiem dobrze czuję i mam dręczące myśli gdzieś z tyłu głowy to zaraz przychodzi myśl ---> nigdy Ci to nie minię, juz zawsze będziesz to czuła.
Mimo wszystko liczę, że to tylko wkrętki, które mają mnie nastraszyć i to minie w końcu :)
Gdybyśmy traktowali innych tak, jak traktujemy siebie samych - poszlibyśmy do więzienia.
jajko
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 89
Rejestracja: 14 marca 2016, o 07:14

5 kwietnia 2016, o 13:52

Dzięki dziewczyny, a macie może coś takiego, że obwiniacie się/obwiniałyście się za to, że nie możecie czegoś ogarnąć? Mi czasami trudno się wziąć, żeby cholerną podłogę pozmywać, bo a to w głowie się kręci, dd ogromne czy cokolwiek. Wtedy siedzę i myślę o tym, rozkładam na czynniki pierwsze wpędzając się w poczucie winy, że beznadziejny ze mnie kapeć i tak dalej. Trudno mi wtedy przerwać tą lawinę myśli. Czasami wydaje mi się, że wszystko mnie przerasta :P.
Awatar użytkownika
różyczka
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 126
Rejestracja: 16 stycznia 2016, o 18:17

5 kwietnia 2016, o 14:59

Ojj tak, zwłaszcza że za miesiąc piszę maturkę i muszę mieć dość wysoki wynik :D Ogólnie wydaje mi się, że w tym stanie tak jak pisałaś człowiek zupełnie traci swoje stałe cechy charakteru i robi sie z niego taka zagubiona istotka, która na wszystko reaguje lękiem. Ja na przykład zawsze ze wszystkim sobie świetnie radziłam i nie bralam nawet pod uwagę, ze mogę mieć jakieś lęki, a tu proszę bardzo. Pociesza mnie fakt,że po prostu taki nadwyrężony stan emocjonalny potrzebuję czasu, żeby się uspokoić a wtedy wszystko wróci do normy :)
Gdybyśmy traktowali innych tak, jak traktujemy siebie samych - poszlibyśmy do więzienia.
jajko
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 89
Rejestracja: 14 marca 2016, o 07:14

5 kwietnia 2016, o 20:45

No tak, w sumie jak sobie porównam to w jakim byłam stanie kilka miesięcy temu, a teraz to jest jakby skok milowy. Więc logicznie rzecz biorąc nie mam podstaw do tego, żeby twierdzić, że nie może być jeszcze lepiej a co za tym idzie ta nerwica pójdzie w cholerę :D Ale taka "uroda" nerwicy, że tej wiedzy nie pozwala jakoś za bardzo wartościować i sprawia że myślisz "jeszcze jest źle i do kitu" niż "jest lepiej niż było, jest progres". Powodzenia na maturze :)!
ODPOWIEDZ