chciałbym dowiedzieć się czy są tutaj osoby z podobnym problemem i jak sobie z tym radzicie.
Mam duże problemy z pokonywaniem kolejnych etapów w życiu. Matura, studia, praca zawsze kosztowały mnie mnóstwo zdrowia, z pozoru niepotrzebnie.
Po zakończeniu studiów chciałbym znaleźć swój kąt i opuścić rodzinny dom. Jednym z powodów jest trochę toksyczna atmosfera w domu, chciałbym się od tego zdystansować. Mam poczucie winy, że zostawiam rodziców, ale nie chcą niczego w sobie zmieniać, dla nich jest ok. Ja w tym długo nie wytrzymam, więc chcę odejść. Jednak nie mogę poczynić ku temu zdecydowanych kroków, bo czuję wielki niepokój i paraliż. Wpadłem w mocne stany depresyjne i czuję się jak w klatce. Czuję nawet blokadę, żeby dokończyć studia.
Zauważyłem, że w przeszłości powtarzałem ten schemat. Optymistyczne plany, konfrontacja z rzeczywistością, pierwsze problemy, zwątpienie, depresja lub lęki, powrót w bezpieczne miejsce (dom).
Niestety wychowany zostałem w sposób lękliwy. Ojca brakowało, jak był to chłodny, wymagający, po wypiciu bardzo ranił słowami. Codziennie bałem się, że znów wróci napity. Mama nadopiekuńcza, jednak też wymagająca i surowa, ochroniłaby mnie przed całym złem na świecie. Niestety chroniła też przed właściwymi relacjami z rówieśnikami, szczególnie w pierwszych latach życia. Przez to całe życie czuję się jakbym trochę nie pasował do większości ludzi, brakuje mi tego zainteresowania ludźmi, swobody, spontaniczności. Ale bez przesady, miałem swoich kolegów, lubiłem spędzać czas poza domem. Ale zawsze było coś, co mnie hamowało, szczególnie przed płcią przeciwną.
Z czasem zacząłem odsuwać się od ludzi, czułem że nie pasuje, koledzy zaczęli interesować się innymi sprawami, także dziewczynami. Mnie też interesowały, ale nie miałem pojęcia co robić. Czułem się coraz bardziej spięty, skrępowany, nieśmiały. Widziałem odważnych kolegów i mnie, czułem coraz większy dystans, więc uciekałem w swój własny świat, także w fantazje jaki to jestem wspaniały. Liczyłem, że z czasem się rozkręcę.
W liceum uznałem, że za bardzo oddaliłem się od rówieśników. Zrozumiałem, że ludzie nie są tacy straszni przecież. Najbardziej przerażały mnie imprezy, roześmiani ludzie, tylko się bać

Na studiach siłą rzeczy trochę ludzi poznałem na zajęciach, miałem znajomych ale wciąż na dystans. Nie mogłem się zbliżyć, a jednocześnie cierpiałem gdy odchodzili. Znów lęki, frustracja i depresja. Jednak wciąż byłem w miarę bezpiecznym miejscu, nie musiałem się wychylać.
Potem przyszły praktyki i praca, więc bardziej dorosłe życie. Wszystko wyszło na wierzch. Moje uczucie niedostosowania do reszty ludzi. Próbowałem grać normalnego gościa, bardziej wygadanego i luzackiego. Chciałem być lubiany i zauważany. Z większym "doświadczeniem" życiowym. Tylko się męczyłem, czułem że kogoś gram. Depresja i bezradność. Wracałem do domu.
Tak samo było z dziewczynami, boję się ukazać siebie słabego.
Według mnie problem wygląda tak:
Boję się wziąć odpowiedzialność za siebie, bo czuję, że nie jestem wystarczająco dobry, doświadczony jak na swój wiek, w porównaniu do innych. Boję się, że te braki w końcu wyjdą, ktoś je dostrzeże i mnie zdemaskuje, zawiedzie się mną. Przez to czuję się z ludźmi gorzej, im dłużej z nimi przebywam. Przeważnie działa to w drugą stronę. W pracy pewnie ludzie biorą mnie za jakiegoś dziwaka, zastanawiają się co ze mną jest nie tak.
Jednocześnie potrzebuję uwagi i zapewnienia o swojej wartości od innych, żebym czuł się bezpiecznie. Czyli narcyzm. Gdy tego nie dostaję wpadam w złość, frustracje i depresje. Boję się pozostawienia, odtrącenia. Kiedyś myślałem, że to panika, bo tą złość kierowałem do wewnątrz. Ostatnio pozwalam sobie na nią, jednak bezradność i depresja pozostaje

Mam blokadę przed przebywaniem z ludźmi i rozmową. Analizuję, co powiedzieć i jak się zachowywać, więc powtarzam udawanie kogoś. Chcę wypaść jak najlepiej. Jednak nigdy nie jestem z siebie na tyle zadowolony, żeby siebie nie skrytykować. Gdy pojawia się napięcie wśród ludzi zaczynam ich unikać, pustka w głowie, najchętniej bym zniknął.
Chciałbym pozwolić sobie być sobą, pozwolić na braki, nawet te duże. Ale wciąż czuję, że nikt mnie nie chce takiego. Nawet teraz: jestem załamany, bezsilny. Czuję, że potrzebuje kogoś poznać, być z kimś, ale przecież w takim stanie nie mam prawa. Tylko komuś jeszcze zrobię kłopot gdy zobaczy jaki jestem, więc udaję weselszego i beztroskiego. Nie pozwalam sobie na smutek.
To trwa już lata, poszedłem na terapię, jest ciężka i żmudna. Boję się o siebie, że to się nie zmieni i jestem skazany na takie życie

Raz na ruski miesiąc zdarza się, że zapominam się i jestem sobą. Wtedy jest po prostu dobrze i tak lekko. Ale nie wiem jak do tego wracać.