Hm,chyba źle to napisałem

z tymi ludźmi nielubianymi chodziło mi o mnie samego
Być może się mylę,być może ludzie z mojego otoczenia byli zbyt nerwowi a może zmierźli
a być może to ja byłem/jestem drażniący ...raczej to ja jestem dziwny bo jestem inny.
Czuję inność na tle pozostałych i oczywiście że mam to gdzieś

bo inność czyli oryginalność jest bardzo ważna.
Łazić za stadem i beczeć jak wszyscy to tragedia.
Problem w tym że na moją oryginalność składają się też różne ułomności ...proporcje mam zachwiane

Ani niewystarczająco męski ani odpowiednio kobiecy,taki nijaki albo skrajny,nie wiem.
Podobno dzieci są jak rodzice,moja mama jest jak babcia tzn to czym mnie drażni moja mama
to jest dokładnie to samo o co mama wkurza się na moją babcię

Dlatego gdy na siebie patrzę i myślę że jestem wypadkową swoich rodziców
to dochodzę do wniosku że "lepiej nie niszczyć sobą życia komuś"

/ czyjegoś życia swoją w nim obecnością
Najbardziej mi przeszkadza uczucie wypalenia,zmęczenia i odmóżdżenia gdy przebywam wśród ludzi.
Gdy ludzi jest więcej to ok,wtedy podtrzymywanie dyskusji nie spoczywa na moich barkach
ale gdy grono jest małe lub w cztery oczy,wtedy umieram mentalnie.
Moje samopoczucie jest wtedy wypadkową autentycznego fizycznego zmęczenia,pustki w głowie
zmęczenia psychicznego,spięcia wynikającego z poprzednich powodów...nie wiem kiedy to się zaczęło
ale pamiętam że od pewnego momentu,gdy np wsiadaliśmy razem do samochodu z rodzicami
i czekała nas podróż kilkugodzinna to ja potrafiłem siedzieć bez słowa całą podróż
odpowiadać krótko "tak,nie,nie wiem" na pytania i czerpać radość z możliwości niewchodzenia w interakcje z innymi .
Tak mi się porobiło i zostało i chyba już zostanie.