

Dzisiaj 3 już raz chciałabym wrócić do tematu rodziców a dokładnie mamy.Zauważyłam kiedy zaczynam nabierać dystansu do wszystkiego, iż z moją mamą nie jest najlepiej.Często ma wybuchy agresji,gniewu z błahych powodów.Kiedyś nie było to tak częste, zawsze miała temperament, ale teraz to już jest coraz ciekawiej.Czasamo mam wrażenie, że ma gorsze zaburzenie niż ja.Widze, że coś ją gryzie, bo ten gniew nie ma charakteru satysfakcji tylko bólu i wewnętrznego pomocy, ale nie umiem jej pomóc.Ledwo sama osiągam spokój.Jak próbuje gadać jak jest spokojna to wszystko cacy, pięknie niby rozumie, traktuje mnie na równi.Naprawdę nawet bym powiedziała wtedy wzorzec matki.Pomaga, przyruli, wysłucha.Ale jak coś się zrobi nie po jej myśli lub ma zły humor to jak bańka chwila nie uwagi i pęknie.Nawet ojca już czasami poniża.Co on to akceptuje i nie reaguje..wcale..Dla niwgo mama ma zaawsze racje i koniec...Jak proponowałam psychologa to zazwyczaj złość.I typowe słowa noe bede przed obcym wywlekała swoich spraw.on g**wno pomoże.i tak dalej..Dla niej taka rozmowa to nwm porażka? Przyznanie się do błędu? Ona ich nie widzi.To wszyscy są źli, ona idealna przede wszystkim jak jest zła.Nie chce sie od niej odwrocic,zrobic tak jak ona zrobiła to ze swoją rodziną.Ale nwm czy po maturce nie rozważe wyprowadzki.Nawet bym chciała ale powstrzymuje mnie lęk i słowa "nie poradze sb bez ojca kasy itp" to mnie też hamuje, że nie dam soboe rady.
Pomogły mi wasze rady by to olewać i faktycznie tych słów nie biore do sb a jak kłótnia nabiera koloru to wychodze wtedy z pokoju.Ale ile można? To sie nie zmieni...Ona sie nie chce zmienic, a praca,ktora faktycznie mogłaby jej pomoc psychicznie,zakryć problem nie przyjdzie, za pomocą magicznej różdźki, a ona do byle jakiej nie pojdzie...
Miał ktoś z was podobną sytuacje? Czuje, że dam soboe rade z nerwicą daam, ale nie chce znowu w nią wpaść jak atmosfera w domu będzie jeszcze lepsza.Umiemy rozmawiac...ale co z tego? Jak po rozmowie nawet na poziome, spokojnej luźnej, jak przuchodzą mamy humorki to wszystko pryska.Nie było tak kiedyś, ale nie uwiem wychwycić tego momentu koedy to wszystko sie zmieniło, albo ja tego nie widziałam.Ale też nie czuje się w obowiązku rozwiązywać jej spraw, ale nie chce by to sie odbijało na mnie i chce miec matke, a nie patrzeć jak wpada głębiej we własny dół.Raz normalna, kochana raz furia.To nie jest normalne.
Mogłabym prosić o jakąś wskazówkę?
Nwm może jestem dziwna, ale nie czuje tego "zarzenowania" iż mówię tu o sprawach w domu.Nie wiem czemu to są sprawy tabu, że nie wolno itp..