Początek to był koszmar. 24 godziny na dobę odczuwałam uderzenia w głowie jakby ktoś wziął patyk do ręki i trącał cały układ nerwowy. Występowały one regularnie od obudzenia do zaśnięcia co kilka sekund ale tylko wtedy gdy usiałam lub się położyłam. To naprawdę był horror, który tak po prostu nagle z dnia na dzień przeszedł (po upływie 2 miesięcy).
Oczywiście w między czasie zaczęła się bieganina po lekarzach. Badano mnie na stwardnienie rozsiane, kilka badań sama sobie jeszcze zrobiłam ale w sumie za wiele z nich nie wynika.
I co mogę powiedzieć cóż... Jestem tym zmęczona. Badać mi się już za bardzo nie chcę bo większość badań jakie zostały to są różne nieuleczalne rzeczy więc naprawdę po co mi to?
Trwa to w sumie od listopada umierać nie umieram. Lęków nie mam. Pomału zaczynam ten mój "nowy stan" akceptować i tyle.
Może może zapiszę się na psychoterapię jak mi się uda na NFZ chociaż czuję się trochę niepewnie przed wizytą u kolejnego psychiatry który nie wiedząc co mi jest wypiszę wszystkie psychotopy jakie zna ludzkość na jednej recepcie i troskliwie poradzi brać chociaż przez 2 lata.
No i w zasadzie tyle u mnie słychać.
