Wiele razy miałam objawy i na lekach i bez nich i do czasu nie robiły większego wrażenia. Jesienią dziwne uderzenie ciśnienia do głowy, lekki niepokój, ale zrzuciłam na spięty kark. Grudzień - chyba jakieś drganie powieki. Styczeń wizyta u fizjoterapeuty od m.in. szumów usznych, które fak faktem coraz częściej mnie niepokoiły, na następny dzień zgaga. Zrzucałam ją niby na stres (przeszła bez leków), po tygodniu znowu jakieś uderzenie ciśnienia do głowy, znowu niepokój, ale uspokoiłam się. W tym czasie kilka informacji o czyjejś śmierci, ale żadna nie w rodzinie. I znowu w nocy szybki puls, uderzenie ciśnienia do głowy, 3 razy, ciśnienie zmierzyłam i było wysokie. Jakiś się uspokoiłam, zasnęłam po paru godzinach, a rano pobudka z bólem głowy, "dyskoteka' przed zamkniętymi oczami, już czułam się trochę gorzej, wieczorem w sklepie było mi słabo. Kolejny dzień pojawiło się przez chwilę napięcie, bo się wkurzyłam na coś, potem z kościoła wyszłam chyba po minucie lub dwóch, bo było mi słabo. Niestety kilka lat wcześniej kardiolog wystraszył mnie arytmią, której nie skontrolowałam i to mnie trochę pociągnęło też. I ogrom stresu, który wcześniej miałam. I pisk w uchu nie dawał spokoju, coraz częściej dokuczał. Szef mówił, że będę miała biuro sama, tak już w głowie miałam, że będę słuchać pisku. Nawet mężowi mówiłam, że jak się kiedyś podgłośni, to ... ale to tak bardziej za 15 lat przy np. menopauzie. Niestety wkradło się trochę na negatywnych zmartwień i myśli o przyszłości.Potok pisze: ↑1 czerwca 2024, o 15:42Bo odburzeni nie myślą takimi kategoriami. Bycie odburzonym to jest bycie świadomym że raz na jakiś czas można odczuwać jakieś objawy i nie banie się ich. Mnie dla przykładu w okresie "odburzenia" życie nie rozpieszczało, dostawałem od niego bardzo bolesne ciosy i mimo tego nie wróciłem na zaburzeniową ścieżkę. Zwyczajnie nie boje się tego co będzie i wiem że jak nawet to dam sobie z tym wszystkim radę, nie potrzebuje być pewnym na 100%.
Z psycholog rozmawiałam chyba dwa dni po pojawieniu się napięcia i w zasadzie nic mi nie pomogła jak nie wpaść w to głębiej. Po dwóch tygodniach znowu rozmowa, gdzie już byłam odcięta bardziej i kazała mi uzupełnić tabelkę z rzeczami do zrobienia - pilne, mniej pilne itd. i powiedziała, że po co się męczyć i może leki żebym wzięła. Do dzisiaj gadam o przeszłości, czasem wspomnę, co się dzieje na bieżąco. Miała tylko jedną osobę z szumami usznymi. Szuka, co mogłam usłyszeć, że mi się szumy pojawiły już przy pierwszym załamaniu. Ale pisk, to miałam już 6 lat wstecz, tylko w zaburzeniu to już dramat jeszcze przy wyostrzonym słuchu, DD. Czasem wydaje mi się, że mało wie np. o derealizacji. Tego forum nie znała, a jak jej powiedziałam nazwę, to zaśmiała się, co to w ogóle za nazwa "zaburzeni".
Czasem mam ochotę zmienić psychologa, ale zaczynać od nowa jak ona już tyle wie. Za pierwszym razem raczej nic mi nie pomogła i powiedziała po kilku sesjach, że świetnie sobie radzę , ale byłam już na działających lekach. Psychiatra też odstawiając leki nie upewniła się, że znam techniki radzenia sobie z lękiem i nawrotem.
Rozpisałam się i wyżaliłam. Jeszcze mi skasowało jedną wiadomość.